14 września 2001 roku odbyła się premiera filmu Jerzego Kawalerowicza "Quo vadis", opartego na powieści historycznej Henryka Sienkiewicza.
Nie uważam, żeby była to realizacja wyjątkowo udana, każdy widz bez problemu mógł się dopatrzyć wielu niedociągnięć, które nie tylko kłuły w oczy, ale i sprawiły, że historia stała się mniej wiarygodna.
Film możemy podzielić na dwie części - w pierwszej mamy do czynienia właściwie z samymi dialogami bohaterów, to część zdecydowanie bardziej statyczna. Część druga jest bardziej dynamiczna, to tutaj możemy obserwować chociażby sceny w Kolosseum, czyli rozszarpywanie chrześcijan przez wygłodniałe cesarskie lwy. Tutaj jednak okazało się, że polska kinematografia nie jest w stanie sprostać wymaganiom widzów. W przerażającej scenie z lwami wyraźnie było widać, że lwy zabijają nie ludzi, ale kukły. Przez to scena ta straciła swoją powagę. Kolejną poważną wpadką były sceny pożaru. Nikt przecież nie uwierzy w pożar wiecznego miasta, który tak naprawdę obejmuje kilka domków! Wyraźnie było widać, że pałac Nerona był zrobiony z papieru i tektury, która wprawdzie bardzo ładnie się paliła, ale nie była wiarygodna. Ogień, który mogliśmy oglądać w tym filmie możemy określić słowami samego Nerona "pożar nie dość świeci, ogień nie dość parzy".
Film uratowali na szczęście aktorzy, nie tyle starzy, ile sprawdzeni, wykazujący się ogromnym talentem i umiejętnościami. Wspaniałą rolę zagrał Bogusław Linda, który postacią być może nieco zniewieściałego Petroniusza, zachwycił wszystkich widzów. Jako Petroniusz czaruje tym bardziej, że znamy go przede wszystkim z ról twardych facetów. W filmie "Quo vadis" widzimy go jako arbitra mody, człowieka wykazującego się wiedzą na temat poezji, sztuki, jednostkę niezwykle wrażliwą. W dodatku Petroniusz zakochuje się w swojej niewolnicy.
Początkowo z niechęcią patrzyłam na to, iż w roli Nerona będziemy oglądać Michała Bajora. Okazało się jednak, że sprawdził się on w tej roli doskonale i jak sam mówił : "jest jedynym Neronem w dziejach kina, który nie fałszuje". Wydaje mi się, że Bajor pokazał prawdziwe oblicze Nerona - człowieka zagubionego, który właściwie rządząc światem, sam podlega władzy swoich doradców. Nie znaczy to oczywiście, że nie udało mu się ukazać drugiego oblicza władcy - człowieka szalonego, nie liczącego się z innymi ludźmi, ich uczuciami i pragnieniami.
Nie można przy tym zapomnieć o roli Franciszka Pieczki, który wcielił się w postać Św. Piotra. Choć nie jest on postacią pierwszoplanową, to jednak samo jego pojawienie się na ekranie tchnie spokojem, który jest wyczuwalny przez widzów. Patrzymy na św. Piotra i widzimy w nim zwykłego, prostego człowieka, który został wybrany do głoszenia bardzo trudnej, ale zarazem pięknej nauki. To człowiek spokojny, z którego jednak w jakiś sposób bije dostojeństwo.
Wydaje mi się jednak, że wszystkie te kreacje przewyższa rola Jerzego Treli (Chilon Chilonides). To postać niezwykle złożona, przebiegła, sprytna, chciwa, a zarazem wrażliwa. Chilon Treli jest naprawdę genialny, zmienny, okrutny. Na jego przykładzie najlepiej widać przemianę, jakiej doświadczają sienkiewiczowscy bohaterowie. Bardzo wzruszająca jest scena chrztu przebiegłego Greka.
Nie podzielam zdania moich koleżanek, zachwycających się Pawłem Delągiem. Wydaje mi się, że zachwycały się nim jako mężczyzną, a nie aktorem. W tym filmie zagrał on rolę Marka Winicjusza, zakochanego w Ligii ( w tej roli oglądamy debiutującą na ekranie Magdalenę Mielcarz). Jednak jego rola polega wyłącznie na tym, że dobrze wygląda. Nie widać po nim rozterek, jakie przecież towarzyszyły Markowi, nie przekonuje mnie także jego nawrócenie. Bardzo podobała mi się natomiast Magdalena Mielcarz, która pokazała delikatną, kruchą Ligię, która nic właściwie nie robiąc zawróciła Markowi w głowie. W porównaniu z rolami kobiecymi we wcześniejszych polskich produkcjach (między innymi I. Scorupco w "Ogniem i mieczem" czy A. Bachledy - Curuś w "Panu Tadeuszu") wypadła naprawdę dobrze.
Scenografia, oprócz wspomnianego wyżej fatalnego Kolosseum i pałacu Nerona, jest dobrze zrobiona i przenosi nas w czasy, kiedy rozgrywa się akcja filmu. Wspaniale natomiast przygotowane są kostiumy, w przypadku Nerona i jego świty niezwykle bogate.
W filmie pominięto parę wątków, między innymi nieszczęśliwej miłości Poppei do Marka, której wynikiem było prześladowanie Ligii przez żonę cesarza. Parę szczegółów też zostało zmienionych, na szczęście nie mają one wpływu na całkowity wydźwięk dzieła. Nieco zaskoczyło mnie zakończenie filmu, w którym po słowach św. Piotra "quo vadis, Domine..." przenosimy się do współczesnego Rzymu. Uważam, iż nie było to potrzebne, ponieważ to, co miało być oryginalne, stało się wręcz śmieszne...
Warto zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową, a zwłaszcza na utwór "Dove vai", promujący produkcję, w wykonaniu Małgorzaty Walewskiej, Fiolki oraz Michała Bajora, który recytuje tu słowa utworu Petroniusza "Satyricon".
Nie da się ukryć, że film ma spore niedociągnięcia. Nie można mu jednak odmówić jednego - tak, jak książka wzrusza do głębi. Mimo to, po wyjściu z kina czułam pewien niedosyt. Uważam jednak, że jest wart obejrzenia, dlatego polecam go zwłaszcza tym, którzy czytali wcześniej powieść Sienkiewicza.