Andrzej Wajda, w którego dorobku filmowym odnajdujemy bardzo dużo adaptacji dzieł literackich, takich jak "Pan Tadeusz", "Zemsta", "Panny z Wilka", "Brzezina", "Popioły", "Wesele", "Ziemia obiecana", "Z biegiem lat, z biegiem dni" tak wypowiedział się o tym charakterystycznym odłamie sztuki filmowej: "Przede wszystkim, literatura to słowa. Obrazy, które się z nich rodzą, są własnością każdego z nas. Są na miarę naszej własnej wyobraźni. (...) Jak więc przemieść na ekran poemat, którego piękno jest w słowach, który jest równocześnie dydaktyczny, epicki i narodowy? Mam silną obawę, że dziś nikt nie potrzebuje takiego filmu. Masowy oglądacz telewizji uważa, że dydaktyczny to znaczy głupi, epicki to znaczy nudny, a narodowy to coś podejrzanego. Czy warto zatem przenosić na ekran, skoro może to narazić arcydzieło na tak liczne przykrości? W dodatku, jakaż odpowiedzialność dla reżysera, który musi znaleźć ekranową formę tego utworu! Co zostanie z poematu, jeśli zastąpią go obrazki?".

Adaptacja, jest według słownika sposobem przystosowania jednej rzeczy do drugiej, tutaj takie przystosowanie polega na przełożeniu działa literackiego na inny system znaków - na obraz. Można to nazwać przekładem intersemiotycznym. Adaptacja nie zakłada również stuprocentowej wierności dziełu literackiemu. Film może odbiegać od książki, staje się autonomicznym dziełem sztuki, dowolnie kształtowanym przez reżysera. Stąd też oryginalność takiego adaptowania a nie odtwórczość. Jeden z zachodnich reżyserów tak wyraził się o swoim fachu przekładania literatury na obraz: "Adaptator staje się nie tyle tłumaczem, co artystą, który wychodząc od jednego dzieła tworzy drugie, odrębne. Tak więc film nie może być wierną rekonstrukcją powieści.Film nie może być sprawozdaniem z niej. Powieść to jedna rzecz a film to druga". Należy wiec znaleźć złoty środek, sposób wyważenia pomiędzy zamysłem pisarza, a własnymi chęciami reżyserskimi. Nie może bowiem być i tak, by adaptacja wiązała się z danym dziełem literackim tylko tytułem. Poparciem tego znów mogą być słowa Andrzeja Wajdy: "Czy literatura to tylko słowa? Nie, przecież z nich rodzą się znaczenia i symbole. Rodzi się komunikacja między ludźmi. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy ma znak graficzny: serduszko. Skąd miliony telewidzów wiedzą, co ten znak oznacza? Ano poeci umieścili niegdyś nasze uczucia w sercu. Z literatury mogą więc powstawać pojęcia i obrazy zrozumiałe dla wszystkich".

Jednym z najlepszych dzieł filmowych, będących jednocześnie adaptacja powieści jest dla mnie "Władca pierścieni" Petera Jacksona. Autor tej powieści był oksfordzkim, szacownym profesorem literatury angielskiej. Podobno żył niezwykle spokojnie, nie miał żadnych nałogów, miał jedna kochana żonę. Trochę inną część swojej natury wyraził właśnie w swojej potężnej powieści. Zaczął ja pisać jeszcze przed II wojna światową, zaś skończył po ponad dziesięciu latach w roku 1949.

Filmowcy od wielu lat byli zainteresowani nakręceniem adaptacji tej powieści, która wraz z mijającymi latami zyskiwała coraz większy sukces wydawniczy i sławę najwybitniejszej powieści z gatunku fantasy i jednej z najlepszych w ogóle w literaturze. Jednak barierą ku temu był poziom efektów specjalnych, które były nieodzowne przy ekranizacji świata powieści "Władca pierścieni". Dopiero wraz z rozwojem grafiki komputerowej i innych dziedzin nauki mogących być wykorzystanymi przy tej okazji, znalazły się chęci i pieniądze by podjąć się dzieła ekranizacji "Władcy pierścieni" Tolkiena. Na kilkanaście lat przed tym pojawiał się jednak już wersja animowana opierająca się o pierwszy tom cyklu. Jednak nieudolność rysownika i niezrozumienie, dla kogo tak naprawdę jest skierowana ta powieść, sprawiły ze animacja zakończyła się klęską producentów i bardzo niepochlebnymi reakcjami krytyków filmowych. W końcu po tych niepowodzeniach po ponad dwudziestu latach zdecydowano się na kolejna produkcje związaną z tym arcydziełem fantasy i znaleziono pieniądze na film kinowy. Główne role zagrali znani aktorzy jak Elijah Wood, Viggo Mortensen, sir Ian McKellen, czy Liv Tyler. Jeszcze na wiele miesięcy przed premiera wielu zastanawiało się, czy adaptacja powieść tego rodzaju, która wymaga wielkiej wyobraźni u czytelnika, będzie satysfakcjonująca dla widza w równym stopniu. Wszak, jak mówi przysłowie "poezją jest to, co ginie w tłumaczeniu". Wydaje mi się jednak, iż reżyser wyszedł z tego trudnego zadania obronną ręka. Nie popadł sztuczny patos ani pustosłowie, jak również efekty cyfrowe i komputerowe dostosował do potrzeb filmu, tak że nie przerosły one samej treści adaptowanej powieści i nie przyćmiły sensów dzieła. Wielkie środki finansowe pozwoliły zaś na stworzenie rzeczywiście wspaniałych i bliskich wyśnionym, dekoracji, budowanych długimi miesiącami, przez co wyglądają naturalnie i prawdziwie. Oczywiście pojawiają się i wady. Im ktoś jest wierniejszym fanem Tolkiena tym ich może znaleźć więcej, jednak należy pamiętać ze wiele z nich wynika z prostego faktu, iż nie da się przełożyć na film całej powieści, strona po stronie i konieczne są widoczne w końcu skróty akcji. Nie podobają mi się jednak rozwleczone w czasie i niepotrzebnie filmowane w zaskakujący sposób wielkie sceny batalistyczne. Jeszcze jedna dobrze się prezentuje, jednak kolejne ukazywanie kolejnych nacierających wojsk budzi znużenie i przemęczenie widza. Niestety wydaje mi się również, iż trochę zagubione w całej ferii barw i efektów zostało przesłanie powieściowego cyklu, które wskazywało na to, iż każda chęć wzbicia się ponad swój stan, przy nieliczeniu się z innymi pociąga za sobą zło. Tak miało to miejsce w przypadku kolejnych postaci, które poprzez władzę pierścienia chciały panować nad innymi, jednocześnie stawali się tacy bohaterowie potworami, pustymi i okaleczonymi wewnętrznie i zewnętrznie. Akcja sensacyjna, przygodowa, awanturnicza zepchnęła ważne treści egzystencjalne, filozoficzne zawarte w tej powieści. Wiele w niej jest pieśni mówiących o losie człowieka, na równi z dziełami znanych poetów, jak choćby taki fragment:

"A droga wiedzie w przód i w przód,

Skąd się zaczęła, tuż za progiem -

I w dal przede mną mknie na wschód,

A ja wciąż za nią - tak, jak mogę...

Skorymi stopy za nią w ślad -

Aż w szerszą się rozpłynie drogę,

Gdzie strumień licznych dróg już wpadł...

A potem dokąd? - rzec nie mogę".

To w końcu odwieczna motyw "homo viator", człowieka idącego, dla którego każdy krok jest przygodą, przerażająca go lub sprawiającą przyjemność. Każdy kolejny krok jest też powodem do radości z poznawania świata i jego tajemnic. Dobrze jednak iż autor ekranizacji zachował piękny elficki język i podjąć się jego głosowego opracowania "A Elbereth Gilthoniel, Silivren penna miriel, O menel aglar elenath! Na-chaered palan-diriel O galadhremmin ennorath, Fanuilos, le linnathon Nef aear, si nef aearon!".

Na zakończenie chciałbym przypomnieć tylko jedna z ciekawostek przypominanych przez fanów, iż w jednym z wierszów Tolkien w początkowych liczebnikach, najprawdopodobniej przypadkowo zapisał datę swojej śmierci czyli rok 1973.

"Trzy pierścienie dla królów elfów pod otwartym niebem,

Siedem dla władców krasnali w ich kamiennych pałacach,

Dziewięć dla śmiertelników, ludzi śmierci podległych,

Jeden dla Władcy Ciemności na czarnym tronie".