W pewnym sensie artyści są kronikarzami, którzy dają świadectwo czasom, w którym przyszło im żyć. Oczywiście, nie są to dziejopisowi obiektywni, szukający jakiejś absolutnie bezstronnej perspektywy patrzenia na człowieka i jego sprawy, wręcz przeciwnie, wyrażają bądź opisują oni zwykle jakieś swe subiektywne stany i przeżycia, niemniej jednak w jakiś przedziwny sposób zawierają w dziełach prawdę o swej epoce, której nie są w stanie oddać zawodowi historycy.
W niniejszej pracy postanowiłem wykorzystać trzy dzieła literackie, które stanowią, przynajmniej w mym przekonaniu, znakomita ilustrację dwudziestego wieku. Zbigniew Herbert w swym wierszu zatytułowanym "Przesłanie pana Cogito" proponuje pewien stosunek do rzeczywistości, który najlepiej charakteryzuje zwrot "postawa wyprostowana". Oznacza to mniej więcej tyle, iż człowiek w swych działaniach powinien kierować się kilkoma prostymi zasadami, które znane są od zarania ludzkości - poczucie honoru, obowiązku, śmiałość w stawianiu czoła tym, którzy podważają najbardziej szczytne idee, jakie stworzyli ludzie, a wszystko to z podniesioną głową, bez zbędnych obaw i lęków - "idź wyprostowany wśród tych co na kolanach" , "bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny / w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy". Równocześnie autor ostrzega czytelnika, aby nie wpadał w dumę, jeśli rzeczywiście będzie jednym z "wyprostowanych", gdyż to sprawia, iż traci się kontakt z drugim człowiekiem, który bez względu na to, jaki jest, stanowi wartość najwyższą - "strzeż się jednak dumy niepotrzebnej (…) / strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne / ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy…". Już samo to, że Herbert musi przypominać o tak podstawowych sprawach, wystawia dwudziestemu wiekowi cenzurkę, wskazuje na to, iż ludzie zapomnieli w im o swej godności, zapomnieli o swym człowieczeństwie.
Kolejnym utworem literackim, który chciałbym zaprezentować w niniejszej pracy, jest wiersz Czesława Miłosza zatytułowany "Campo di Fiori". Przecinają się w nim niejako dwie płaszczyzny czasowe i przestrzenne: pierwsza, współczesna podmiotowi lirycznemu wiersza, jest umiejscowiona na placyku tuż przy murze getta w okupowanej przez Niemców Warszawie , druga zaś na rzymskim rynku Campo di Fiori w roku 1600. W obydwu tych miejscach dzieją się ważne rzeczy. W pierwszym z nich widać łuny palącego się getta i słychać odgłosy walki, a także, po stronie aryjskiej, ludzie bawiących się we wesołym miasteczku, zaś w drugim, właśnie podpalono stos, na którym umiera Giordano Bruno, co nie wywołuje jakiejś szczególnej reakcji tłumu, niektóre kwiaciarki nawet nie podnoszą głów znad swych kwiatów, aby zobaczyć co się dzieje. Dla poety wstrząsające jest to, iż choć mijają lata i wieki obojętność ludzi wobec cierpienia ich bliźnich wcale się nie zmniejsza, że podobne Campo di Fiori czy placyk przed gettem nie są wyjątkami od reguły, ale stałym elementem dziejów, historii człowieka. Jeżeli zaś tak, to oznacza to, iż podobne wydarzenia czekają nas w przyszłości, że wcześniej czy później będą ginąć ludzie, gdyż nikt nie zechce im pomóc, nikt nie wyciągnie do nich dłoni.
Ostatnia zwrotka tego wiersza traktuje o posłannictwie poezji, która w opinii Miłosza powinna zdawać sprawę z takich wydarzeń i głośno krzyczeć w proteście przeciw wzniecaniu nowych ogni na kolejnych Campo di Fiori.
Jak nieludzki bywał wiek dwudziesty, możemy się również przekonać książkę Gustawa Herlinga - Grudzińskiego zatytułowaną "Inny Świat" będącej relacją z pobytu autora w obozie sowieckim w Jercewie. W świecie za drutami panowały inne reguły niż w tym poza nimi. Człowiek był tu degradowany do trybiku wielkiej maszyny, który stosunkowo łatwo było wymienić, gdy się zepsuł. Wystarczy powiedzieć, że więźniowie nie wychodzili do pracy przy wyrębie syberyjskiej tajgi jedynie wtedy, gdy gotująca się woda wylewana z czajnika zamarzała nim dotarła do ziemi. Nieludzki system, w który zostali rzuceni, sprawiał, iż zaczynali się on zachowywać jak zwierzęta, a nawet gorzej. Pewna ładna dziewczyna, która tam trafiła, stała się po kilku miesiącach prostytutką, która oddawała się każdemu za nędzną skórkę chleba. Niektórzy więźniowie udając przyjaźń wyciągali od swych współtowarzyszy niewoli wyznania, które następnie relacjonowali władzom obozowym. Niekiedy taki donos skutkował śmiercią tego, na kogo doniesiono, a już na pewno przedłużeniem wyroku. Na szczęście znaleźli się w Jercewie także ludzie, którzy potrafili zachować swą godność, swe człowieczeństwo, jak choćby pewien Fin, który próbował uciec z tego obozu i choć mu się to koniec końców nie udało, tydzień, który przebywał na wolności, uznawał za najlepszą rzecz, jaka mu się przytrafiła w życiu. Podobne relacje o życiu za drutami możemy znaleźć w książce Zofii Nałkowskiej zatytułowanej "Medaliony", czy też "Opowiadaniach" Tadeusza Borowskiego.
Kronika dwudziestego wieku spisana przez trzech twórców, których dzieła pokrótce powyżej omówiłem, nie wystawia mu zbyt dobrej oceny. Wszakże był to czas, kiedy człowieka upodlano, niszczono jego poczucie wartości, przymuszano do dokonywania rzeczy, których zwierzęta by się powstydziły. Cóż, oby wiek, który przychodzi po nim, był odeń zupełnie odmienny.