Mało kto nie słyszał o Kmicicu…Chodziły o nim słuchy i w miastach potężnych, i sadybach położonych pośród lasów i bagien. Starcy opowiadali zasłuchanym dziatkom w zimowe wieczory przy dogasającym palenisku bajędy o czynach tego mocarza, który jedna ręką powalał setki wrogów, śmiał się śmierci prosto w twarz, którego szabla nie miała sobie równych nie tylko na Litwie, ale i w całej koronie. Tak rosła legenda o imć panu Andrzeju Kmicicu, który w swym wielki sercu potrafił pomieścić miłość do panny nadobnej, Oleńki z rodu Billewiczów, oraz do matki - Ojczyzny, która w owym czasie była w nieustannej potrzebie. Dla nich to dokonał czynów tak śmiałych, że zadziwiły świat cały, który widział w nim tylko pomagiera Radziwiłłów i płatnego zdrajcę.

Mężczyzną był bez wątpienia przystojnym, za którym niejedna panna wypatrzyła oczy. Jego włosy były koloru płowego, jak żyto czekające na ostrze żeńców na polach porozrzucanych po całej Rzeczpospolitej, w oczach jego siwych paliły się ogniki ironii, które mogły się bardzo szybko przemienić w nawałnicę ognia, gdyby ktoś nieopatrznie nastąpił panu Andrzejowi na odcisk. Skóra jego nabrała od ciągłego przebywania na słońcu i wolnym powietrzu smagłości, której nie mógłby nabyć nikt, kto przywykł do gnuśnienia pośród czterech ścian, kto choć raz nie próbował przegonić na koniu wiatru. Jego radosny uśmiech ukazywał dwa rzędy równych białych zębów, które jego wrogowie nazywali wilczymi, bo zresztą było w nim coś z wilka, bestii wolnej a dzikiej i swawolnej. Nie można także zapomnieć o sutym wąsie, który był jego dumą i powodem do przechwałek na temat swej męskości. Gdy zaś się odezwał można było usłyszeć głos donośny, przywykły do rozkazywania, a nie znoszący żadnego sprzeciwu, ale jak chciał to wybrzmiewały w nim również aksamitniejsze tony, osobliwie w obecności płci niewieściej. Nie dziwota zatem, że gdy przed Oleńką Billewiczówną stanął taki postawny kawaler, dodatkowo strojny w płaszcz bogaty podbijany sobolami, to jej serce zatrzepotało radośnie, tym bardziej że widmo klasztoru przestało mu grozić. Ot, i oto macie Kmicica w całej krasie. Ale chwileczkę, chwileczkę… Czy to nie słychać gdzieś głosów, że ten młodzian jak malowanie, to zdrajca, który wszedł w konszachty z diabłem Januszem Radziwiłłem, tym co, to biedne polskie duszyczki sprzedawał Szwedom? Słyszycie? Coraz głośniej o tym, co raz więcej ludzi tak mówi…

Rzeczywiście Kmicic poszedł na służbę do tego pana, ale nie z diabłem pakt podpisywał i przysięgę mu składał, jeno z jednym z najmożniejszych i najszlachetniejszych mężów jacy wtedy żyli, jeśli nie w Polsce, to na Litwie na pewno. Nie spojrzał, gdy do paktów w Kiejdanach doszło, w lustro, bo wtedy, być może, dojrzałby wykrzywioną złością twarz szatańskiego pomiotu. Opętany Kmicic wykonywał więc rozkazy swego pryncypała bez zająknięcia, zdobywając sobie przy tym tytuł największego poplecznika arcy-zdrajcy. Nic dziwnego, że Oleńka, dziewczę czułe na los ojczyzny, odwróciła się od niego, nie chcą mieć z takim łotrem nic do czynienia. W ten sposób ostał się Kmicic sam - bez przyjaciół i kobiety, którą umiłował całą swą duszą. Powoli zaczęło coś mu świtać pod tą jego płową czupryną. Olśnienie jednak przyszło dopiero wraz z perorą, jaką wygłosił do niego Bogusław Radziwiłł, brat Janusza, w Pilwiszkach.

Z grubsza było już na wszystko za późno, ale imć pan Andrzej Kmicic nie zwykł baczyć na takie detale, tym bardziej, że nie był już sobą, lecz skromnym szlachciurą, bez szczególnie bujnej przeszłości, panem Babiniczem mianowicie. Tak zaczęła się pokuta grzesznika, który to, jak powiadali ludzie, chciał się targnąć na osobę samego króla, na szczęście po kilku latach sprostowano tą nieszczęsną plotkę, wskazując jednocześnie na jej źródło, czyli szlachetny i nieskory do haniebnego postępowania ród Radziwiłłów. Jednakże Pan Kmicic-Babinicz przed tym dementi musiał się sporo napracować, by faktycznie warto było je w ogóle rozpowszechniać. Ale czego się nie robi dla kobiety i ojczyzny, oczywiście.

Ot, i zaczęło się dziać w Koronie, zaczęło… Gdzie się pan Babinicz zjawił to na Szwedów srogie cięgi spadały, jakby to nie jeden człowiek bił, ale cały legion. Jeśli by kto popatrzył wtedy na Polskę z lotu ptaka, to by zobaczył kraj cały w płomieniach, zaś największy żar był tam, gdzie zjawiała się potężna postać naszego bohatera. To, że gromił nieprzyjaciół na kupy to jeszcze nic, ale to, że przyjaciół swych ratował sporymi gromadami, musiało wzbudzać i wzbudzało spory szacunek. I tak przytrafiło mu się uratować starostę Łukaszewskiego, przeora Kordeckiego, Jasną Górę oraz samego miłościwie panującego nam, aczkolwiek nie do końca zważywszy na sytuację w państwie, króla Jana Kazimierza. W końcu wyszło na jaw kim zacz jest ten bohater. Znów więc musieli się ludzie dziwować, że to nie Babinicz sam uratował ojczyznę, ale sam Kmicic, niedawny zdrajca.

Mógł więc w końcu nasz bohater stanąć przed obliczem swej ukochanej, obmyty z wszelkich grzechów, a zatem w stanie szczególnej łaski, który powinien sprawić, że panna łaskawiej by na niego spojrzała. Niestety, dla panny i bohatera, Rakoczy, władca Węgrów, Siedmiogrodzian i innych Wołochów, postanowił zawitać w progi naszej ojczyzny. Kmicic niewiele się wahając, gdyż był już człowiekiem odmienionym, który wie, że ojczyzna przede wszystkim, pojechał witać zacnych gości. Po tych powitalnych igraszkach zostało mu sporo ran na grzbiecie i tym podobnych pamiątek, ale dzięki temu Oleńka zobaczywszy go mogła wykrzyknąć ekstatycznie: "Jędruś! ran twoich niegodnam całować!". Na szczęście Kmicica podczas tych jego wojennych wojaży w ciemię nie bili, także całować pozwolił, i w ten sposób dorobił się gromadki uroczych brzdąców. Ponieważ jednak wychowywanie dzieci nie jest tak ciekawe jak ratowanie ojczyzny, Sienkiewicz skończył w tym miejscu jego dzieje, a my wraz z nim.