"Monachomachia, czyli wojna mnichów" ukazała się w 1778 roku, anonimowo, nie wiadomo do dzisiaj nawet, czy za zgodą autora. W swoim czasie wywołała wielka burzę wśród obrażonego duchowieństwa, któremu jasno i wyraźnie zostały wytknięte jego rzeczywiste wady. Gatunkowo, wraz z innymi dwoma poematami tego typu, jak "Myszeis" i "Antymonachomachia", można ją określić poematem heroikomicznym. Jest to gatunek literacki wywodzący się jeszcze ze starożytnej Grecji. Pierwszym tego typu utworem była "Batrachomiomachia", wykpiwająca styl homeryckich eposów: "Iliady" i "Odysei", powstałą gdzieś około piątego wieku przed naszą erą. Charakterystyczne było używanie w heroikomediach wysokiego, patetycznego stylu do opisywania rzeczy błahych i mało ważnych (następuje zatem w poemacie heroikomicznym przełamanie zasady decorum). Miejsce akcji "Monachomachii' nie jest jasno określone, Krasicki buduje powierzchowny opis jakiegoś pospolitego miasteczka, co ma taką zaletę, że możemy utożsamić klasztor przezeń opisany z każdym dowolnym wówczas istniejącym. Tak więc znajdujemy się:

"W mieście (gród, ziemstwo trzymało albowiem

Stare zamczysko, pustoty ohyda)

Było trzy karczmy, bram cztery ułomki,

Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki".

Bliżej określony jest czas akcji, są to bez wątpienia lata panowania króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Pojawia się bowiem w tym utworze przewrotna, podobna w metodzie do zastosowanej w satyrze "Do króla", krytyka panującego wówczas władcy idealnie pasująca do niego:

"O ty, na polskim co osiadłszy tronie,

Wzgardziłeś miodem i nie lubisz wina!

Cierpisz, pijaństwo że w ostatnim zgonie

Z ciebie gust książek, a piwnic ruina".

Początek pieśni pierwszej w jasny sposób wykłada zamysł pisarski Krasickiego i zasady jakimi będzie się kierował w przedstawianiu dziejów wesołego klasztoru. Mówi o pozornej tylko godności sutanny:

"Nie wszystko złoto, co się świeci z góry,

Ani ten śmiały, co się zwierzchnie sroży;

Zewnętrzna postać nie czyni natury,

Serce, nie odzież, ośmiela lub trwoży".

Mnisi to "wielebne głupstwo", głęboko osadzone w "zawołanej ziemskiej stolicy". W klasztorze, mimo iż nominalnie jest on ascetyczny i żebraczy, mnisi opływają w tłuszcz i dostatki. Przeor do karocy zaprzęga cztery konie, śpi się tam w puchach i na miękkich materacach. Wszystko to utrzymywane jest z ofiar "wiernego ludu".

W tak idealny i harmonijny świat spływa jednak Niezgoda, upersonifikowała i przybierająca postać antycznej bogini Eris. Doprowadza ona do kłótni między karmelitami i Dominikanami. Nie wiemy jednak nawet o co się oni pokłócili, tak nieznaczny jest sam początkowy element ich zwaśnienia. Zaciekawić mogą przypuszczenia samych mnichów co jest przedmiotem sporu:

"Bracia najmilsi! Ach, cóż się to dzieje?

Cóż to za rozruch u nas niesłychany?

Czy do piwnicy wkradli się złodzieje?

Czy wyschły kufle, gąsiory i dzbany?

Mówcie!... Cokolwiek bądź, srodze boleję;

Trzeba wam pokój wrócić pożądany".

Jak widzimy świat naszych mnichów obraca się tylko i wyłącznie wokół jednej sprawy. Pojawia się jednak jakby mimowolnie, trochę sztuczna nawet refleksja o kondycji państwa, włożona w usta brata Pankracego:

"O mili bracia, gdybyście wiedzieli,

Jakie to były niegdyś wasze przodki!

Inaczej wtenczas niż teraz myśleli,

Insze sposoby były, insze środki.

Lepiej się działo, byliśmy weseli..."

W drugiej pieśni wraz z budzącymi mnichami zapoznajemy się z tragicznymi omenami "na niebie i ziemi", które maja przynieść nieszczęście. Najgorszym jest zgubiony kapeć przez jednego z nich. Dalej mamy opis rady, na którą zebrał się cały klasztor, zastanawiający się co począć z wrogim zakonem, na co się zdecydować by go pokonać. Tak więc:

"Ojciec Makary nie życzy wojować,

Ojciec Cherubin cytuje przykłady,

Ojciec Serafin chce losu próbować,

Ojciec Pafnucy wysyła na zwiady,

Ojciec Zefiryn nie chce i wotować,

Ojciec Elijasz wielbi stan spokojny:

Starzy się boją, a młodzi chcą wojny".

W końcu zjawia się poselstwo dominikanów, którzy zapraszają karmelitów do dysputy teologicznej. Po odprawie pozytywnej posłów, zaczyna się gorączkowe zastanawianie nad sensem i potrzeba dysputy, CI którzy są już zdecydowani, szykują się niczym na wielka wyprawę wojenną. Rozmyślania przerywa wezwanie na obiad. W czasie jedzenia, mnisi dzielą się na dwa stronnictwa, jedni chcą urządzić zawody w piciu, gdyż, tego są pewni, nikt ich nie przepije, drudzy zastanawiają się nad odnalezieniem zaginionej i dawno zapomnianej w klasztorze biblioteki, której księgi mogłyby się jednak na cos przydać. Opis biblioteki należy do najwspanialszych fragmentów tego poematu:

"Między dzwonnicą a furcianym gmachem,

Na starożytnej baszty rozwalinach,

Laty spróchniały, wiszący nad dachem,

Był stary lamus; ten w tylu ruinach

Nabawiał nieraz przechodzących strachem".

Dalej zaś następuje fragment, który swego czasu rozniecił straszny sprzeciw wobec Krasickiego. Dokonał bowiem w nim autor autoparodii, uważanego już wtedy za pieśń ojczystą, niczym później "Mazurek Dąbrowskiego", czy "Rota" -"Hymnu do miłosći ojczyzny". Tworząc podobny hymn do pijaństwa, pokazał jak łatwo podniośle uczucia mogą wśród Polaków wykoślawić się i zniszczyć. Czytamy więc:

"Wdzięczna miłości kochanej szklenice!

Czuje cię każdy, i słaby, i zdrowy;

Dla ciebie miłe są ciemne piwnice,

Dla ciebie znośna duszność i ból głowy...".

Pieśń czwartą otwiera dumne przygotowana się do dysputy. Mnisi niczym homeryccy bohaterowi szykują się do "krwawego", teologicznego boju. "Tuman mądrości nad łbami unosi", zaś "Zazdrość i Pycha zjadłe oczy żarzy". Poczynają się przemówienia, bojowe mowy zagrzewające do walki, które są wykpieniem barokowych oracji i toastów, przeładowanych anaforami, elipsami i hiperbolami. Przykładem mogą być takie oto słowa:

"Na płytkim gruncie rozbujałych fluktów

Korab mądrości chwieje się i wznosi,

A pełen szczepu wybornego fruktów,

Niewysławioną korzyść kiedy nosi",

prawie już dzisiaj niezrozumiałe, lecz i w czasach doby stanisławowskiej, wzbudzające w czytelniku tylko śmiech, a nie podziw dla kunsztu "oratora". Sam spór teologiczny do czytelnika dociera tylko we fragmentach, na tyle jednak wyraźnie by zauważył on jego bezsens i głupotę. Mnisi grzęzną w bezwartościowych i pamiętanych niedokładnie dowodach, którymi bezrozumnie się przerzucają.

Piąta pieśń to kolejne rozważania nad celem napisania poematu. Pojawiają się tu znane i stosowane często do całości twórczości biskupa Krasickiego słowa:

"I śmiech niekiedy może być nauką,

Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa;

I żart dowcipną przyprawiony sztuką

Zbawienny, kiedy szczypie, a nie kąsa;

I krytyk zda się, kiedy nie z przynuką,

Bez żółci łaje, przystojnie się dąsa.

Szanujmy mądrych, przykładnych, chwalebnych,

Śmiejmy się z głupich, choć i przewielebnych".

Autor jasno zaznacza, że nie chce kpić ze stanu duchownego, lecz tylko i wyłącznie z jego wynaturzeń, przeradzających się w ustawiczne życie w grzechu. Reszta pieśni to relacja z pola bitwy. Po początkowych rozmowach braciszkowie zaczęli się po prostu okładać czym popadło. Jeden kropidłem i wodą święcona próbuje oślepić innych, inni rzucają się kapciami, okładają po głowach książkami, czy próbują roztrzaskać na nich kufle po piwie. Ogólnie panuje jeden wielki chaos.

Bitwę przerywa jednak wniesienie w procesji "dzbanu nad dzbany" - wielkiego pucharu, będącego obiektem powszechnego kultu, któremu mnisi składają hołd, niczym Przenajświętszemu Sakramentowi. Jego ważność porównana zostaje do:

"Co niegdyś w Troi był posąg Pallady,

Co w Rzymie wieczne westalskie ognisko,

Tym był ten puchar, czczony przez pradziady".

W ten uroczysty sposób walka mnichów zostaje zakończona. Zasiadają oni znowu wszyscy za stołami i pogrążają się w piciu i obżarstwie. By jednak nie tylko mnisi zostali zganieni w tym utworze, ale i również zwykli księża, Krasicki na Wielkim Pucharze, niczym Hefajstos na tarczy Achillesa, wokół sceny z życia księży. Na tle sielskich obrazów, opisanego w kilku oktawach toczenia się por roku widzimy coraz bardziej pogłębiający się upadek stanu duchownego, przeznaczonego przecież do najbardziej chwalebnych czynów, a nie rozpusty i pijaństwa. Jednak autor, sam będąc przecież biskupem, nie występował jak mu zarzucano, przeciwko Kościołowi, lecz tylko wynaturzeniom rozwijającym się na jego łonie, w myśl zasady, że "Prawdziwa cnota krytyk się nie boi, / Niechaj występek jęczy i boleje". Zresztą w zakończeniu utworu uczciwie, poleca spalić każdemu ten utwór jeśli znajdzie w nim nieprawdę.