Nie można w żądnym wypadku nazwać Ignacego Krasickiego antyklerykałem mimo, iż w swoim poemacie heroikomicznym, zatytułowanym "Monachomachia" wykpił stosunki istniejące w zakonach żebraczych karmelitów i dominikanów. Nie występował przeciwko nim jednak jako instytucjom, lecz przeciwko rozprężeniu zasad moralnych i religijnych w nich panujących. Mnisi w poemacie księdza biskupa to zgraja bezmyślnych, ciemnych żarłoków, którzy już dawno zapomnieli o ewangelicznych cnotach, nie mówiąc już o usytuowaniu wspaniałej niegdyś i pomocnej biblioteki. Krytykuje ich ponieważ:

"I śmiech niekiedy może być nauką,

Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa;

I żart dowcipną przyprawiony sztuką

Zbawienny, kiedy szczypie, a nie kąsa, (...)

Szanujmy mądrych, przykładnych, chwalebnych,

Śmiejmy się z głupich, choć i przewielebnych".

Nikt z mnichów nie potrafi podać nawet powodu rozpoczęcia konfliktu, rozwiązać go chcą na początku na mądrej drodze uczonej dysputy teologicznej. Szybko jednak wynika kolejny spór i zakonnicy z dwóch wrogich klasztorów zaczynają bić się kuflami, książkami, nawet kropidłem. Rozejm przynosi dopiero wniesienie wielkiego dzbanu z winem, czczonego niczym eucharystia. Utwór ten wzbudził wielki odzew wśród współczesnych, jedni cenili go za właściwą i potrzebna krytykę duchowieństwa, inni widzieli w autorze bezbożnika. Krasicki zastrzegał jednak prawo do weryfikacji poglądów, i jeśliby ktoś potrafił je podważyć obiecywał:

"Winien odwołać, kto zmyśla zuchwale:

Przeczytaj, osądź. Nie pochwalisz? - spalę".

Gwałtowne reakcje zmusiły biskupa do napisania "Antymonachomachii", która tylko pozornie odwoływała to co napisał w poprzednim poemacie heroikomicznym.