OSOBISTY PAMIĘTNIK MARKO DE ESPANOLIO
Dzień 24 czerwca 1788 r.
Wtorek
Och przedziwna jest Polska, przedziwna!
Dopiero co przybyłem wczoraj z Madrytu, a tu wuj Eustachy zdążył mnie upić w przyjacielskim geście.
Wujek to właściwie nie jest, jednak pozyskałem z nim bliski kontakt w czasie podróżowania po Europie w roku 1765. kiedy byłem w Paryżu poszedłem do jednego z tamtejszych kasyn i roztrwoniłem wszystkie pieniądze, grając w pokera. Kiedy za siódmym rozdaniem wyszło, że mam jedynie dwadzieścia złotych monet to zdecydowałem o postawieniu wszystkiego na jedną kartę. Miałem przekonanie, iż tym razem trójka asów, którą miałem okaże się najmocniejsza ze wszystkich kart moich współgraczy, z którymi do tej pory przegrywałem stale. Kiedy stawka wzrosła, zaś mi brakło pieniędzy, zastawiłem moje odzienie. Frak, który był zrobiony wykwintnym sklepie w Paryżu. Jednak nie uśmiechnęło się do mnie szczęście i wszystko przepuściłem. Ale wtedy zareagował mój przyjaciel Eustachy, który zapłacił za moje ubranie. Wówczas zdecydowałem się odstąpić od gry i nigdy więcej do niej nie podchodzić. Tak ja i ja uczynił pan Eustachy i zaprosił mnie na lampkę wytrawnego winka. Nie skończyło się na jednej... rano wstałem z przeraźliwym bólem głowy w obcym miejscu, w hotelu, zaś tuż koło mnie spał Eustachy. Podczas śniadania Przyjacielski określił mnie swoim kompanem a mi to nie przeszkadzało, zatem został on moim wujem. Kiedy znów mnie zaprosił do swego kraju Polski, postanowiłem skorzystać z propozycji i odwiedzić go, bo nie wiodło mi się najlepiej
Przez cały poranek nie byłem w stanie powstać z mego łoża, ponieważ nigdy nie piłem takiej ilości alkoholu, więc strasznie źle się czułem. Mój kompan natomiast często spożywał takie ilości wina, dlatego całkiem dobrze się czuł i wczesną pora pojechał do stolicy, czyli jakieś 20 minut jazdy. Zdecydowałem, ze do jego powrotu pozwiedzam dworek bratanka.
Sprawiał on wrażenie wielkiego na zewnątrz, jednak nie do końca taki był od wewnątrz. Był zrobiony z drewna pomalowanego na zielono. Naprzeciwko budynku był klomb, a obok wjazdowa droga do posiadłości mego dobroczyńcy. Wchodziło się przez ganek, gdzie na ścianach wisiały ubrania wyjściowe. Sień prowadziła nas do saloniku z wielkim kominkiem, do którego od czasu do czasu dorzucano drwa. Kominek te ogrzewał cały dworek. Kolejno widzimy ogromny stół owalny dla 10-ciu osób. Następnie znajduje się przejście dla służby. Z okna na pierwszym piętrze widać pola, gdzie pracują chłopi, którzy obijają się jak mogą bez bacznego oka swego pana. Kiedy w spokoju zwiedzałem posiadłość usłyszałem krzyki nawołujące do obiady, albowiem wrócił pan.
Eustachy był podenerwowany. Krzyczał, że kiedyś było inaczej, ze nienawidzi sejmu, ze Sasi byli najlepsi. Podczas spożywania posiłku wytłumaczył mi, iż wielką głupotą jest znoszenie wolnej elekcji, liberum veto oraz wszelkich praw szlacheckich. Ja zupełnie nic nie rozumiałem, gdyż w moim kraju jest zupełnie inaczej w sprawach politycznych.
Pan przyjacielski wściekał się, że nikt go nie rozumie, ze nie ma z kim rozmawiać o polityce polskiej, zatem wyjął alkohol i tym samym ja znowu zakończyłem kolejny dzionek na dworze.
Och przedziwna jest Polska przedziwna!
Dzień 25 czerwca 1788 r.
Środa
Tego dnia kraj ów okazał się dziwniejszy niż myślałem!
Kiedy skończyliśmy śniadanie, na którym nie najlepiej się czułem, poszedłem z moim przyjacielem do stolicy, aby tam pozwiedzać i zapoznać się z pozostała częścią rodziny Eustachego. W pierwszej kolejności odwiedziliśmy Korpus Kadetów, bo tam chodził bratanek Przyjacielskiego ze strony jego siostry. Spędziliśmy tam godzinę i o 12:00 znaleźliśmy się na rynku, gdzie miał miejsce apel całej Szkoły Rycerskiej, która odśpiewywała swój hymn, napisany przez pewnego Ignacego Krasickiego. Główno dowodzący szkoły Adam Kazimierz Czartoryski sterczał nad wszystkimi i zakończywszy hymn rozprawiał uczniom o służbie obywatelskiej. Jednak w szkole nie było bratanka, gdyż pojechał odwiedzić swoją matkę do Petersburga. Udało mi się kupić w kramiku obok Korpusu Kadetów gazetę o tytule "Monitor", "Gazeta Warszawska", "Gazeta Narodowa i Obca" itp. Wszystkie pisma opisywały obrady Sejmu Czteroletniego i uchwał oraz postanowienia jego. Największą uwagę skupiłem na czasopismo mające charakter informacyjno - rozrywkowy, czyli "Magazyn Warszawski". Znalazłem w nim liczne informacje na temat sytuacji polski, a głównie o kwestiach politycznych, społecznych, kulturalnych i gospodarczych. Po tym wszystkim udaliśmy się do Collegium Nobilium, gdzie znajdowała się szkoła w której uczyła się bratanica pana Eustachego. Należała do grona najlepszych uczniów. Dopiero od 15 lat kobiety mogą uczyć się w szkołach publicznych. Nie wszystko mogłem zrozumieć o czym mówił mi mój przyjaciel, bo wydawało mi się to nader dziwne. Ale zapamiętałem, ze budynek ten należy do niejakiego Stanisława Konarskiego.
Dziewka była bardzo piękna ale zupełnie nie podobna do Eustachego. Charakteryzowała ją inteligencja, oczytanie, spokój, cnotliwość i dlatego bardzo mi się spodobała, pomimo, że ja nie mam wykształcenia, ale chętnie pogawędził bym z ową dziewką na różne tematy.
Pan Eustachy nie przepadał za swoją bratanicą, bo zazdrościł jej wykształcenia, którego sam nie posiadał i nigdy nie zdobędzie za pewne. Kiedy skończyliśmy rozmawiać z dziewczyną, poszliśmy na spacer, aby pozwiedzać miasto. W pewnym momencie stanęliśmy na przeciwko ogromnego budynku z napisem "BIBLIOTEKA PUBLICZNA", lub podobnie brzmiącym. Zaproponowałem abyśmy tam weszli, jednak Przyjacielski nie wyraził entuzjazmu. Ale dał się w końcu namówić. W środku ujrzałem kilku szlachciców, szukających niezdarnie książek, których tu były niezliczone ilości, prawdopodobnie gdzieś koło 180 tysięcy woluminów, o czym poinformował mnie bibliotekarz. Przechadzka ta przyczyniła się do poznania nowego wyrazu, czyli "woluminu", na określenie książki. W końcu wyszedłem z biblioteki doszedłem do naszego zaprzęgu, gdzie zniecierpliwiony czekał mój przyjaciel. Zdenerwował się na mnie, ze tak długo czekał. W domu byliśmy na godzinę 18:00, po czym spożyliśmy kolację no i musieliśmy się napić, bo to przecież tradycja. W tym momencie urywają się moje wspomnienia.
Tak naprawdę to w moim kraju nie byłbym w takim stanie, no ale jestem przecież w Rzeczpospolitej.
Dzień 26 czerwiec 1788 r.
Czwartek
Niestety nadszedł dzień, kiedy musiałem opuścić ten kraj, gdyż mój organizm nie wytrzymywał owej polskiej tradycji. Rano czułem się bardzo źle i nie będę o tym nic pisał.
Podczas śniadania pan Eustachy opowiedział, iż przygotował mi niespodziankę. Oczywiście chciałem się dowiedzieć co to jest. Z niecierpliwością oczekiwałem tego momentu, kiedy dostanę ów prezent. W południe pojechaliśmy w kierunku Warszawy. W pierwszej kolejności odwiedziliśmy Korpus Kadetów, bo tam chodził bratanek Przyjacielskiego ze strony jego siostry. Spędziliśmy tam godzinę i o 13:00 znaleźliśmy się na rynku, gdzie miał miejsce apel całej Szkoły Rycerskiej, która odśpiewywała swój hymn, napisany przez pewnego Ignacego Krasickiego. Główno dowodzący szkoły Adam Kazimierz Czartoryski sterczał nad wszystkimi i zakończywszy hymn rozprawiał uczniom o służbie obywatelskiej. Jednak w szkole nie było bratanka, gdyż pojechał odwiedzić swoją matkę do Petersburga. Udało mi się kupić w kramiku obok Korpusu Kadetów gazetę o tytule "Monitor", "Gazeta Warszawska", "Gazeta Narodowa i Obca" itp. Wszystkie pisma opisywały obrady Sejmu Czteroletniego i uchwał oraz postanowienia jego. Największą uwagę skupiłem na czasopismo mające charakter informacyjno - rozrywkowy, czyli "Magazyn Warszawski". Znalazłem w nim liczne informacje na temat sytuacji polski, a głównie o kwestiach politycznych, społecznych, kulturalnych i gospodarczych. Po tym wszystkim udaliśmy się do Collegium Nobilium, gdzie znajdowała się szkoła w której uczyła się bratanica pana Eustachego. Należała do grona najlepszych uczniów. Dopiero od 15 lat kobiety mogą uczyć się w szkołach publicznych. Nie wszystko mogłem zrozumieć o czym mówił mi mój przyjaciel, bo wydawało mi się to nader dziwne. Ale zapamiętałem, ze budynek ten należy do niejakiego Stanisława Konarskiego.
W końcu zaprosił mnie Eustachy na obiad do Pałacu, abym zobaczył jak wyglądają spotkania literatów w Polsce. Podczas tego obiady miał być obecny sam Marcello Bacciarelli. Dowiedziałem się, iż spotkania takie maja miejsce regularnie co czwartek i trwają od osiemnastu lat. W trakcie omawiane są dzieła nowych twórców, odczytywane są utwory i odbywają się literackie dyskusje. Pan Eustachy nie był jednak tym zainteresowany, chciał tylko być jak najbliżej króla, aby się z nim zaprzyjaźnić i czerpać z tego korzyści. Przyszedł tu także brat rodzony Eustachego, który jest posłem na Sejmie Wielkim i jest przeciwieństwem mego przyjaciela. Ale są w dobrych stosunkach. Obiad rozpoczął król przemową i powitaniem wszystkich zgromadzonych. Wywarło to na mnie duże wrażenie. Poniatowski to wielki mecenas literatury i sztuki.
Kolejną osobą która zabrała głos był malarz Bacciarelli. Jeszcze nie zdążyliśmy zacząć jeść obiadu, już rozpoczęły się rozmowy i dyskusje. Ale ja nie opiszę ich tutaj, ponieważ niewiele z nich pamiętam, większość słów była dla mnie niezrozumiała. Po czym rozpoczęto odczyty utworów nowych i starszych, których również nie za bardzo rozumiałem treści. Podobało mi się tam, ale mój Eustachy już się niecierpliwił i znudzony rozmowami zmusił mnie do opuszczenia sali. Nie śmiałem protestować, ponieważ i tak dużo zobaczyłem dzięki jego dobroci i uprzejmości, doznałem mnóstwa przygód. Kiedy wracaliśmy do dworku zwiedziliśmy jeszcze parę sklepów z ubraniami. Niestety ja nic nie potrafiłem wybrać dla siebie, gdyż większość rzeczy była z Rzymu lub z Paryża. Wróciliśmy dość późno bo po godzinie 20:00 , zatem szybko zjedliśmy kolację no i popiliśmy troszkę alkoholu. No i ja po raz kolejny nic nie pamiętam z tamtego wieczora.
Och dziwna Polsko, dziwna jesteś!
Dzień 27 czerwiec 1788 r.
Piątek
Nadszedł dzień, kiedy wreszcie mogłem opuścić domostwo mego przyjaciela pożegnałem się z nim czule i oczywiście zaprosiłem do mego kraju, zaznaczając, ze u mnie nie pije się takich ilości trunków.
Uśmiechnął się i zupełnie nie wiem co to miało znaczyć.
Na tym skończę me zapiski, bo kolejne dni spędzę w podróży i nie będę nic zapisywał, ale jedynie poprzestanę na przemyśleniach.
Dzień 27 czerwiec 1791 r.
Poniedziałek
Czas tak szybko leci. To już ponad trzy lata jak ostatni raz byłem w Polsce. Na pewno wiele się tam pozmieniało. Przecież uchwalili pierwszą w Europie konstytucję. Tego samego roku, gdy przebywałem w tym kraju, zakończono obiady czwartkowe, gdyż zmieniła się sytuacja polityczna w rzeczpospolitej.
Postanowiłem się wykształcić, oczytać, nawet rozpocząłem tworzyć moją poezję. Przestałem grywać w karty i porzuciłem hazard. Eustachy nie odwiedził mnie od tamtej pory. Nie wiem co mogło być przyczyną, może strach...
Moim zdaniem ciągle Polska jest dziwnym krajem...
MARKO DE ESPANOLIO