Przed kilkoma dniami, kiedy późnym wieczorem wracałem z kościoła, przydarzyła mi się straszna historia.
Gdy dochodziłem do basenu miejskiego usłyszałem za sobą łoskot. Oblał mnie zimny pot. Odwróciłem się, aby zobaczyć sprawcę mego lęku. Niestety, ulica była pusta. Spojrzałem dodatkowo na wszystkie dachy i płoty. Miałem nadzieję, że to sople odłamały się i spadły z dachu. Przezwyciężyłem strach i postanowiłem pójść dalej. Miałem przeczujcie, że to nie koniec mojej przygody. Wszedłem za bramę, a niewyczuwalny, nienaturalny powiew wiatru zamknął ją. Zignorowałem to. Idąc dalej zauważyłem, że na mostku stoi jakaś postać. Bałem się do niej podejść, ale też nie mogłem uciekać, bo z doświadczenia wiedziałem, że to wzmaga lęk. Pomyślałem, że to duch. Na samą myśl ciarki przeszły mi po plecach. Postanowiłem pójść dalej, ale nogi miałem jak z waty. Nagle ktoś do mnie zadzwonił. Postać poruszyła się i dziwnie zabłysła w blasku księżyca. Zaczęła iść w moim kierunku. Strach mnie sparaliżował i nie mogłem uciekać. Usłyszałem skrzypiącą bramę i szczekanie psa. Serce podskoczyło mi do gardła. Nie wiedziałem, o robić. Gdy blada postać do mnie podeszła, okazało się, że to mój kolega. Umówił się ze swoją dziewczyną, która przyszłą z psem. Zapytałem go jeszcze o ten łoskot. Powiedział, że rzucał śnieżkami w komin na dachu i widocznie nie trafił, strącając sople.
Nie wiem czemu, ale ta historia spodobała mi się. Jednak wszelakim strachom i duchom nie polecam się na przyszłość.