Najpiękniejszą porą dnia dla pana Felicjana Dulskiego były poranki, gdy jej "jaśnie przewielebność" - żona jeszcze nie zdążyła wstać z łóżka i właściwie zaopiekować się mężem. Mógł on w takich razach choć przez chwilę nabierać w spokoju ducha, sił do nadchodzącego dnia.
Drugą ważną rzeczą było to, że tylko wtedy były dostępne schowane przed nim cygarety. Właśnie był w trakcie wspinania się na taboret by dosięgnąć ich na szafie, gdzie ukryła papierosy pani Dulska, gdy ta (Dulska, nie szafa) niespodziewanie wpłynęła do pokoju niczym fregata wojenna i krzykiem "Felicjanie" przywróciła go do właściwego porządku. Pan Felicjan, mimo że zahartowany odpowiednio dwudziestoma latami małżeństwa dał się zaskoczyć i spadł z krzesła. Podnosząc się z klęczek (jedynej pozycji odpowiedniej dla mężczyzny patrzącego na oblicze pani Dulskiej - jak twierdziła właścicielka oblicza ), powstrzymał się od głośnego wyrażenia swojej złości i widząc, że na zegarze dopiero szósta szybko skrył się do sypialni na jeszcze odrobinę snu. Pani Dulska pozwoliła mu na tę ucieczkę bo już kątem oka widziała, że Hanka - domowe popychadło różniące się od pana Felicjana głównie tym, że choć co prawda nie regularnie ale dostawało, za swoją mękę jakieś pieniądze - niesie do kominka coś za dużo węgla do jego rozpalenia. W myśl zasady, że ciepło ogniska domowego (wypracowanego z biegiem lat) powinno wystarczać rodzinie w zupełności, gospodyni nie mogąc patrzyć na takie bezmyślne marnotrawstwo, musiała odpowiednio pouczyć służącą. W trakcie jej predylekcji (z odpowiedni o rozbudowana apostrofą - "Ty kocmołuchu") do pokoju wbiegły rozbudzone krzykami matki jej córki - Mela i Hesia. Prawie bez słowa - po oczywiście odpowiednim powitaniu rodzicielki - zasiadły do fortepianu i zaczęły ćwiczyć gamy, a szczególnie jedną w Es-dur, która mimo wieloletniej nauki nadal im "nie brzmiała". Ich szybkość w wykonaniu tego codziennego obowiązku (jakim był i pocałunek i gama) wzięła się z tego, że widząc matkę rozsierdzoną bały się, że ich ociąganie rozzłości ją jeszcze bardziej, tak ze wyjdzie z siebie i stanie obok. A to byłoby już za dużo na biedne głowy Meli, Hesi, służącej Hanki, pana Felicjana i nawet szafy trzydrzwiowej stojącej w pokoju.
Pan Felicjan nie mógł jednak ponownie zasnąć. Mimo wypracowywanej w trudzie z biegiem lat głuchoty ciągle wyraźnie słyszał głos małżonki niosący się z głębi mieszkania. Przewracanie się z boku na bok, przykrywanie uszu poduszką nic nie dawało. Jak pomyślał przykrycie poduszką, czy nawet pierzyną, głowy żony również by dużo nie pomogło. Postanowił więc już ostatecznie wstać i zmierzyć się z losem (co tu kryć w osobie pani Dulskiej). Tak, więc wstać i zmierzyć się z okrutnym losem. Zmierzyć się z bardzo okrutnym losem. Zmierzyć się...
Pani Dulska porzuciwszy Hankę weszła do sypialni i zobaczyła kolejny po cygarach widok wzruszający jej czułe (choć w sensie dalekim od samej czułości) serce. Pan Felicjan starał się oto schować pod łóżkiem, zakrywając się do tego pierzyną. Sam zresztą widok nie poruszyłby jej tak bardzo (każdy mężczyzna powinien mieć chwilę prywatności), gdyby właśnie nie ta pierzyna. Zrobiona ona była wielkim wysiłkiem w wielu oskubanych (często żywcem) kur, a teraz obiekt jej dumy był włóczony po ziemi przez jej małżonka, z którego zresztą była już o wiele mniej zadowolona. Lepszym już byłoby dla niej włóczenie Felicjana po podłodze niż pierzyny, z biegiem lat i dni coraz lepiej wypierzonej i swoimi bogatymi gabarytami przekraczającej już wspomnianą wcześniej szafę trzydrzwiową i zbliżającą się do objętości właścicielki szafy, pierzyny, pana Felicjana i jeszcze paru innym więcej bądź mniej przydatnych szczegółów. W obecności Pani Dulskiej wszystko bowiem inne, było tylko szczegółem.