Dziś wyruszyłem po swoją żonę. Jestem samotny, smutny, złamany cierpieniem. Nie chce mi się nawet pisać. Zapiski moje staram się prowadzić regularnie, bo może kiedyś moja historia posłuży innym do nauki, co w życiu ważne, a co nie.
Eurydyki nie ma już ze mną pięć miesięcy, ale mnie się zdaje, że to cała wieczność! Byliśmy tacy szczęśliwi, razem oglądaliśmy świat, razem przeżywaliśmy nasze uczucia, byliśmy nierozłączni. Teraz czuję się tak, jakby mnie nie było tu w całości, jakbym był niepełny, pusty. Eurydyko! Gdzie jesteś?! Niestety, ja wiem, gdzie ona jest. Zmarła, odeszła, jej piersi nie unoszą się w zdrowym oddechu, jej usta nie rozchylają się ku kęsom świeżych owoców, jej oczy na mnie już nie spoglądają, nie mówi do mnie, nie uśmiecha się. NIE MA JEJ!
Dziś wyruszyłem do Tartaru. Jest mi obojętne, czy stamtąd wyjdę. Nie dbam o to. Chcę odzyskać żonę. Ja nie potrafię bez niej żyć.
Siedzę teraz pod drzewem tamaryszku i patrzę na połyskujący w słońcu strumień. O bóstwo tego strumienia! Dopomóż! Czas ruszać dalej w drogę!
...
Oto stoję u wrót królestwa podziemi. Wejście otaczają duszne, złowrogie opary. No tak - wchodzącym tu duszom świeże powietrze na nic się nie przyda. Jakaż to gorzka prawda. Moja ukochana również już od dawna nie oddychała zapachem łąk i lasów. Jestem nad podziw spokojny, tylko czuję, że od czasu do czasu z moich oczu spływają łzy. W rękach trzymam lirę i poruszam delikatnie jej struny. To odruch, bo wcale nie chce mi się grać, a tym bardziej śpiewać.
- Czy daleko do Hadesa? - zapytałem przechodzącą obok marę, ale ta tylko obrzuciła mnie powłóczystym spojrzeniem i odeszła w milczeniu.
- Tak, tak, tu już każdy na własną rękę musi szukać drogi - pomyślałem i ruszyłem przed siebie. Wkrótce dotarłem na brzeg mętnej, brudnej rzeki. To był Styks. Zobaczywszy mnie Charon sam zaprosił mnie do swojej łodzi. Byłem nieco zaskoczony jego uczynnością, ale jednocześnie tak smutny, że mu nawet nie podziękowałem. Ze zdumieniem ujrzałem w pewnej chwili, że on ociera z oczu łzę.
- Czemu płaczesz, boski przewoźniku? - zapytałem.
- Użalam się nad twoim losem - odpowiedział szarym, bezbarwnym głosem bez żadnego wyrazu - płaczę też słuchając twoich smutnych pieśni...
- To ja śpiewam?
- Śpiewasz cały czas, odkąd ona odeszła, śpiewasz nawet, kiedy milczysz Orfeuszu. Śpiewaj dalej, może uda ci się ubłagać naszego władcę, aby ci pomógł.
- On może to uczynić, prawda?
- On może wszystko...
Wysiadłszy z łodzi natknąłem się na trzygłowego psa, Cerbera. Siedział przed ozdobnym wejściem do sali tronowej samego Hadesa. Siedział i... wył.
- Uciszcie tego psa!!! - zagrzmiało. - Przecież to nie do zniesienia! Czy Orfeusz jeszcze daleko?
- Skąd wiedziałeś, dostojny Hadesie, że idę do ciebie? - zapytałem trwożliwie, zbliżając się do jego tronu.
- Jak to skąd? Twój śpiew Orfeuszu już od dobrych trzech dni i nocy nie daje nam tu zmrużyć oka. Wiem, o co chcesz prosić, wiem, że bez niej stąd nie wyjdziesz. Twoje pieśni wyciskają łzy nawet istotom podziemnego świata! Co mam zrobić? Powinienem był zabronić cię tu wpuszczać. Ale wobec tak straszliwego cierpienia każdy z moich sług okazał się bezsilny. Dobrze! Niech się więc stanie tak, jak chcesz. Ale jeden warunek. Dopóki nie wyjdziecie z mojego państwa, nie waż się odwracać i patrzeć na idącą za tobą żonę. Jeśli to uczynisz, więcej jej już nie zobaczysz.
- Dobrze, o potężny i miłosierny! - zawołałem szczęśliwy i runąłem na kolana przed tronem mojego dobroczyńcy.
Wkrótce przyprowadzono JĄ. Nic nie widziałem, ale czułem każdą cząstką swojego ja, że ona jest tuż obok, tuż za mną, że jest blisko. Nie mogliśmy nic do siebie powiedzieć. Słyszałem jednak jej oddech, wiedziałem, że jest!
Tak zaczęła się nasza droga na ziemię. Ja szedłem przodem, nie oglądając się za siebie. Eurydykę prowadził Hermes. Słyszałem dokładnie ich kroki, mogłem nawet liczyć kroki ukochanej. Nagle... Serce mi załomotało, a potem na krótko przestało bić. Za mną cisza! Nic nie słyszę, nikogo nie ma. Czy naprawdę? - pytałem sam siebie. Może to złudzenie, przecież Hades obiecał, on nie kłamie, przecież płakał... Jeszcze krok do przodu, jeszcze jeden, ona tam jest, jest na pewno.
A gdyby tak się odwrócić? Ukradkiem... Spojrzeć przez mgnienie i upewnić się? Może nikt nie zauważy. Ale jeśli zauważą, już jej nie zobaczę! A jeśli jej nie ma! - jakiś wewnętrzny głos rozkrzyczał się we mnie potężnie. Przecież trzeba po nią wrócić, póki jeszcze jestem w tym królestwie. Potem już mogą mnie nie wpuścić. Może mnie tylko tak chcieli zwieść, byle bym się zgodził wyjść dobrowolnie. Nie, nie zniosę tego dłużej...
...
I wtedy obejrzałem się za siebie i... zobaczyłem śliczną twarz Eurydyki i jej smutne oczy, którymi żegnała mnie na zawsze. Nigdy nie zapomnę tej chwili. Złamany cierpieniem wróciłem na ziemię. Przez długi czas nie mogłem sobie znaleźć miejsca.
- Wróć do życia, Orfeuszu! - błagały nimfy, mieszkanki lasów, którymi kiedyś przechadzaliśmy się z Eurydyką.
- A gdzie jest to życie? - pytałem - Moje życie jest w krainie śmierci! - dodawałem zaraz potem niezmiennie.
I tak mijały lata. Teraz jestem starym człowiekiem. Pierwsza połowa mojego życia była niebiańsko szczęśliwa, być może dlatego druga jest mroczna i smutna. Nigdy nie związałem się z żadną kobietą, boginią, nimfą. Każda z nich jest pełna czaru, ale Eurydyka była tylko jedna. Była? Jest! Ona jest gdzieś i czeka na mnie, a ja już wkrótce do niej dołączę.
Jeśli moje zapiski dotrą do rąk ludzi, którzy są w podobnej do mojej sytuacji, niech nie mają nadziei na uzdrowienie z miłości. Niech czekają na śmierć, skoro ich ukochana przedwcześnie odeszła z tego świata. Inne lekarstwo na naszą przypadłość nie istnieje!