Najprawdopodobniej ci, którzy potrafią zapanować nad miłością tak naprawdę wcale nie potrafią kochać. Miłość bowiem to brak opanowania, to całkowite szaleństwo, czyli zaprzeczenie jakiejkolwiek rozumowej zasady funkcjonowania w świecie. Dać się ponieść miłości to z jednej strony niesamowita przygoda, a z drugiej jednak wielkie niebezpieczeństwo, ponieważ w sytuacji, w której nie mamy żadnych zabezpieczeń racjonalnych jesteśmy w podobnej sytuacji jak człowiek, który znalazł się w małej i kruchej łódce pędzącej w stronę wodospadu. Ktoś, kto ma taki bufor racjonalny nigdy nie rozboje się jak ten człowiek, który płynie wprost w objęcia śmierci. Taka metafora miłości, która nieuchronnie prowadzi do zgubny znajduje się w "Dziejach Tristana i Izoldy". To, co przydarzyło się słynnym średniowiecznym kochankom, zdarzyło się zupełnie poza udziałem ich woli i rozumu. To uczucie najpotężniejsze na świecie odebrało im jakąkolwiek racjonalność działań - skupili się odtąd wyłącznie na tym, aby być blisko tej osoby, którą kochają nad życie (bo to trzeba również powiedzieć, ze kochali się nad życie). "Tak pragniemy tej miłości, tej szalonej, tej okrutnej" śpiewał kilka lat temu Muniek Staszczyk z zespołu T.Love w piosence "Dzikość serca". To prawda, że nosimy takie pragnienia, ale nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że takie uczucie bardzo trudno, niewymownie trudno unieść. Nie jest łatwo kochać tak, żeby nie można było zajmować się niczym innym. Nie jest łatwo - ale kto nie chciałby, jak z kolei w piosence zespołu Myslovitz - umrzeć z miłości? Oczywiście, podniesie się zaraz kilka rąk. Wiem, że szereg racjonalistów pozbawionych jakichkolwiek złudzeń odrzuci taką propozycję odejścia z tego świata w feerii uczuciowej. Ale gdyby przyjrzeli się sobie uważniej, gdyby zajrzeli wystarczająco głęboko, może dostrzegliby tę tęsknotę wyłamania się z dominacji żelaznych zasad, które miłości mówią zdecydowane "nie". Tym większy byłby ich ból, tym bardziej żałowaliby , że nie wykorzystali danego im czasu na kochanie. Co jest w życiu ważniejszego? Niekoniecznie trzeba zapadać się w drugim człowieku jak w studni, są przecież różne rodzaje miłości. "Gdybym miłości nie miał, byłbym nikim" - warto mieć na uwadze te słowa św. Pawła już na samym początku tych rozważań.
Po co nam ten ktoś obok? Czy nie łatwiej żyć w samotności i dbać tylko siebie? Co takiego atrakcyjnego jest w byciu z drugim człowiekiem, że za wszelką cenę dążymy do tego, żeby pozbyć się samotności? Przecież drugi człowiek to same kłopoty - trzeba mieć na uwadze jego nastroje, trzeba wciąż i wciąż dbać o niego, trzeba walczyć o każdy wspólny dzień, aby można było go nazwać udanym. Mimo tego chcemy być z kimś, kogo kochamy, a to wszystko dlatego, że za wszelką cenę chcemy się na kimś oprzeć. Wydawać się może, ze obecność drugiego człowieka dodaje nam sił, jest jak silne ramię, na którym wspieramy się po to, żeby nie runąć na ziemię - bo przecież nikt takich upadków nie lubi i nikomu one chyba nie służą. Nie tylko więc z wielkiej miłości, czyli nie tylko oto, żeby doznać jakichś wielkich uniesień, ale również dlatego, żeby mieć łatwiejsze życie (razem raźniej, we dwoje łatwiej pokonywać przeszkody).
Miłość przez wielkie "m" była niejednokrotnie opisywana we wszystkich epokach literackich. ta wielka miłość miała też różne odcienie i różne stopnie natężenia. Można zacząć już od antyku. Tam, w dramacie Sofoklesa ("Antygona") księżniczka tebańska z miłości decyduje się na złamanie prawa państwa, w którym żyje, a ceną, jaką zapłaci, będzie jej właśnie życie. Kogo tak kochała, że zdecydowała się umrzeć w jego imieniu? Chodziło o jej brata, Polinejkesa, który wystąpił przeciw własnemu bratu i własnemu miastu, poległ podczas bitwy i przez nowego władcę, własnego z kolei wuja, Kreona, został uznany za zdrajcę, a jego ciało objęto zakazem pogrzebu. Antygona wiedziała o tym, że niepogrzebane zwłoki będą owocowały wiecznym potępieniem duszy brata. Żeby zapobiec tej tragedii metafizycznej Antygona zdecydowała się pogrzebać brata, za co została skazana na śmierć. Czy zrobiła dobrze? czy powinna ryzykować własne życie na szwank w imię miłości do brata? czy mamy prawo decydować po własnej śmierci? Takie pytania są charakterystyczne dla czasów, w których zwyciężyła chrześcijańska wizja świata. Dla epoki klasycznej było raczej oczywiste to, że jeśli ma się do wyboru życie w hańbie lub śmierć w chwale, to nie można wybrać życia. Antygona postąpiła zgodnie z wytycznymi własnej epoki. Rozważania o tym, czy miała prawo czy też nie są zupełnie nie na miejscu (interpretując utwór musimy pamiętać o kontekście epoki, specyfice czasów, w których utwór powstał - tu rozważanie postawy Antygony w kontekście chrześcijaństwa jest świadectwem całkowitego niezrozumienia utworu). Miłość siostrzana może sprawić, że nagle wartość własnego życia zostanie zredukowana do minimum. Amor omnia vincit.
A inne typy miłości? Jest ich cała masa. Następnym typem w kolejności jest miłość do ojczyzny. W dobie średniowiecza jednym z najpopularniejszych i najbardziej rozpoznawalnych bohaterów był Roland. On poświęcił swoje życie za "słodką Francję". Tym bardziej tragiczny wydaje się los tego rycerza który swoje życie złożył na ołtarzu świętej miłości kochanej ojczyzny, że w domu rodzinnym czekała na niego ukochana narzeczona. Mając jednak do wyboru dobro osobiste i dobro ogólne, wybrał dobro całego państwa. Czy ktoś dziś potrafiłby zdobyć się na takie bohaterstwo? Czy potrafilibyśmy wyrzec się siebie, swoich pragnień, swoich marzeń, swojego szczęścia osobistego w imię miłości do ojczyzny? Całkiem niedawno minęło 50 kat od wybuchu powstania warszawskiego - wtedy też młodzi, bardzo młodzi ludzie ruszyli do walki po to tylko, żeby ratować ojczyznę. poświęcili swoje życie, swoją przyszłość, swoje zdrowie - właściwie wszystko dla abstrakcyjnej idei. Czy dziś, siedząc w fotelu przed telewizorem potrafisz wyobrazić sobie taką sytuację, w której nagle rzucasz top wszystko i zaczynasz walczyć o ideę? Wątpię, a nawet jestem pewien, że nie potrafiłbyś. Miłość do ojczyzny, tylko dobrych kilka stuleci później i na gruncie literatury polskiej reprezentuje Benedykt Korczyński, który zaprzepaścił szansę towarzyszenia swojej wysublimowanej żonie Emilii, ponieważ doszedł do wniosku, że taka postawa - patrioty wcielającego w życie idee pracy u podstaw - jest jedyną słuszną. Nie zmienił się w bawidamka, który zajmuje się jedynie pięknoduchostwem, ale pracował poświęcając cały swój czas na to, by powierzona mu ziemia ojczysta mogła rozwijać się bez przeszkód. Jego brat, Dominik, uległ pokusie łatwiejszego życia do tego stopnia, że zapomniał nie tylko o ideach powstania styczniowego, w którym walczyło wolność ojczyzny, ale wręcz miał kłopoty z językiem ojczystym - wyjechał do Rosji, tam żył dostatnio, ale w nędzy duchowej. Łatwiej żyć wspomnieniami, łatwiej żyć tak, jakby wszystko nam się należało, jakby postawa roszczeniowa była jedyną słuszną postawą życiową. Benedykt nie poszedł na łatwiznę, Benedykt w pocie czoła utrzymywał nie tylko dom, ale ciągłość tradycji i kultury. Jego praca miała szerszy niż tylko jednostkowy wymiar dzięki czemu jego postępowanie możemy rozumieć jako patriotyczne. Kochać, to znaczy rozpuścić się drugim człowieku, to znaczy wybyć się własnych pragnień, własnych dążeń, przestać zwracać na siebie uwagę, ale całkowicie, bez reszty oddać się temu spalającemu uczuciu - miłości. Benedykt kochał swoją ziemię. To namiętność, której nie da się porównać z żadną inną.
Honoriusz Balzak w "Ojcu Goriot" pokazał inną twarz miłości. Okazuje się bowiem, że nie zawsze miłość musi budować. Miłość może mieć także destrukcyjny wpływ na życie ludzi. Tytułowy bohater powieści wchodzącej w skład słynnej "Komedii ludzkiej" pogrążył się w niezdrowej, ślepej ojcowskiej miłości. Wychował swoje córki: Anastazję i Delfinę na samolubne i złe istoty, dla których nie był nikim innym jak tylko źródłem pieniędzy (okazało się jednak, że w końcu źródło wyschło, choć początkowo żadnej z córek nie przyszło to do głowy - że mogą stracić ojca w wyniku choroby i starości i nędzy). Długo, ogromnie długo nie zauważał tego, że córki nie są zdolne, organicznie nie są zdolne odwzajemnić jego miłości. Sytuacja Goriota była nie do pozazdroszczenia. W czasach rewolucji jako piekarz dorobił się ogromnych pieniędzy. Jego żona umarła, gdy dziewczynki były jeszcze maleńkie. Nie ożenił się i po raz drugi, skupił całą swoją energię na tym, aby zapewnić wręcz luksusowe warunki swoim dzieciom. Skutek jego edukacji polegającej na spełnianiu wszelkich zachcianek był taki, że gdy nadeszła era Restauracji, czyli czas, w którym do łask powróciła (po upadku Napoleona) arystokracja, dziewczęta zostały wydane za hrabiego (Anastazja) i bankiera (Delfina), a potem wyparły się swojego ojca, ponieważ ich mężowie nie chcieli mieć takiego teścia na salonach. Goriot potrafił wytłumaczyć sobie ich zachowanie tak, żeby nie zniszczyć w sobie obrazu miłości do swoich dzieci. Córki zajęły się robieniem długów, które z wielkim trudem (z czasem coraz większym) musiał spłacać ich ojciec. Kiedy żył już w skrajnej nędzy - nawet wtedy nie przestały go nagabywać a on nie potrafił - aż do dni śmierci, w którym odbywał się wielki bal, na który córki wybrały się w sukniach, które zostały opłacone przez żyjącego w nędzy ojca. Ojciec umierał na zapalenie mózgu, a jego dzieci w tym czasie uwodziły nowych kochanków. Goriot dostrzegł, w jaką miłosną pułapkę wpadł dopiero na chwilę przed śmiercią. Choć może się wydawać, że miłość uskrzydla, to jednak trzeba też pamiętać o losie Ikara, który na tych skrzydłach lecąc spadł do morza i zabił się przez to, że dał się ponieść emocjom.
Te emocje okazały się zgubne również dla bohaterów cyklu opowieści o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu. W tych opowieściach występuje waleczny i uczciwy Lancelot, który zakochał się w swojej królowej, żonie swojego władcy Artura, Ginewrze. Ten występny związek, wywołany przez czary, sprowadził na kochanków nieszczęście. Długo opierali się uczuciu, aż w końcu nie mogli już dać sobie rady z tym, co kłębiło się w ich sercach i ciałach. Spotkał ich za to kara, ale nie było dla nich innego wyjścia, wymknęli się porządkowi rozumu. Nie byli już w stanie panować nad zmysłami. To uczucie - miłość - może być bogactwem, ale może tez przyczynić się do upadku. W tym przypadku tak się stało - dwoje szlachetnych ludzi zakończyło swoje życie katastrofa, ponieważ zakochali się wbrew wszelkim regułom.
Na naszym, polskim podwórku, mamy również przykład historii miłosnej, która najpierw wzniosła zakochanego na szczyty, a potem z tych szczytów bezpardonowo strąciła. Tym bohaterem opowieści o niedobrej miłości jest Stanisław Wokulski, główny bohater "Lalki" Bolesława Prusa. Kiedy Wokulski spotkał w teatrze Izabelę Łęcką, poczuł, jakby trafił w niego piorun. Nie potrafił pozbyć się obrazu tej smutnej, zamyślonej kobiety. Postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby zdobyć jej rękę. Postanowił zbić potężny majątek, wymyślił bowiem, że skoro ona jest arystokratką, to będzie jedyny sposób na to, żeby wejść do jej sfery. Wkrótce stał się bajecznie bogaty, uratował rodzinę Izabeli (ją i jej ojca) przez nędzą (zbankrutowali), zainwestował w spółkę zrzeszająca arystokrację, która wzięła sobie do serca misję uratowania polskiej gospodarki. Zrobił wszystko, żeby zbliżyć się do dziewczyny, żeby go pokochała. W tym amoku miłosnym jednak zapomniał, że serce nie jest sługą i nie można zmusić nikogo do miłości. Jego szaleńcze momentami - bo i tak można odbierać miłość Wokulskiego - przyniosły odwrotny od zamierzonego skutek. Dziewczyna nie tylko nie pokochała go, ale na dodatek zachowywała się w sposób, który doprowadził go na skraj załamania nerwowego (Wokulski balansował na granicy depresji) a potem do próby samobójczej (druga próba najprawdopodobniej się udała - choć z całą pewnością nie możemy tego stwierdzić).
Miłość, jaką prezentuje Sonia Marmieładowa, bohaterka "Zbrodni i kary" Fiodora Dostojewskiego, jest z gatunku tych, które również wymykają się ludzkiemu rozumowi. Sonia zachowuje się jak wcielona caritas, jak miłość pochodząca od Boga. Nie sposób przełożyć jej postępowania na ludzkie rozumowanie. Sonia zostaje prostytutką, żeby utrzymać macochę i młodsze rodzeństwo. To nie do pomyślenia, żeby do tego stopnia zredukować własne potrzeby na rzecz ratowania innych. Kiedy poznała Rodiona Raskolnikowa postanowiła go uratować swoją miłością, która tak naprawdę bardziej pochodziła od Boga niż od niej samej. Czy można dźwigać aż tak wiele, tylko dlatego, że kogoś kochamy? Sonia pokazuje, ze nie ma takiego ciężaru, którego w imię miłości nie można wziąć na swoje barki.
Podobną sytuację przedstawił Lars von Trier w filmie "Przełamując fale". Bess, główna bohaterka filmu, postanawia uszczęśliwić swojego sparaliżowanego męża, który ma perwersyjne pragnienia. Prosi swoja świeżo poślubioną żonę, aby uprawiała seks z obcymi ludźmi a potem opowiadała mu o wszystkim (był sparaliżowany od pasa w dół). Bess decyduje się na to, ponieważ kocha swojego męża bardziej niż siebie. Czy to dobrze? Czy tak ma wyglądać miłość? Czy tak powinna wyglądać relacja między małżonkami? Nie wiem. Wiem tylko, że Bess zginęła przez seksualną perwersję swojego męża. W imię miłości.
Jeśli chodzi o inne typy miłości, warto zaznaczyć, że miłość do Boga ma swoją znaczną reprezentację w historii literatury światowej. Jednym z najważniejszych utworów opowiadających o takim typie miłości jest "Legenda o św. Aleksym". Opowiada ona historię świętego Aleksego, który tak umiłował Boga, że zrezygnował ze wszelkich uciech światowych. Kiedy rodzice zadecydowali za niego (takie czasy), że musi się ożenić i wybrali mu narzeczoną, przyjął ich wolę, jednak podczas nocy poślubnej zwrócił jej wolność mówiąc o tym, że nie jest w stanie jej kochać, ponieważ wybrał życie tylko i wyłącznie z Bogiem. Aleksy chciał wznieść się do Boga przez zabicie w sobie wszystkich cech człowieczych. Nie wiem, czy to akurat jest taki dobry pomysł, ponieważ w ten sposób unieszczęśliwił swoją młodziutką żonę (zaraz po tej nieszczęsnej nocy poślubnej wyjechał w nieznane - żona została ni to panną ni to zamężną kobietą - czekała na niego przez te wszystkie lata) a sam znajdował szczęście leżąc w rynsztoku u stóp schodów własnego domu. Co buduje taka miłość? Jakie dobre strony ma taki typ miłości? Nie potrafię odpowiedzieć na takie pytania.
W polskiej literaturze mamy przykład takiej postaci, która rezygnuje z własnego szczęścia na rzecz pracy dla innych ludzi. Tym bohaterem jest Judym, Tomasz Judym, główny bohater powieści Stefana Żeromskiego "Ludzie bezdomni", który odrzuca miłość do Joasi (i jej miłość do siebie), ponieważ jego zdaniem taki związek mógłby uniemożliwić pracę medyczną społeczną.
Błażej Pascal powiedział, że "Serce ma swoje racje, których rozum nie zna" może zostać zinterpretowany następująco: kiedy zaczynamy kochać, przestajemy właściwie myśleć... Cały dotychczasowy porządek świata rozpada się, by podporządkować się wyższej sile, czyli rozumowi. Zakochany jest bezrozumny - porządek racjonalny wymyka mu się z rąk. Jego rozumność jest rozumnością serca. Nie da się go wytłumaczyć raz na zawsze. Nie da się go zracjonalizować i wszystko, co możemy z nim zrobić, to zaakceptować.