Monopol informacyjny władz PRL-u opierający się na propagandowo-agitacyjnych fundamentach, kształtował określoną rzeczywistość polityczną, a tym samym narzucał społeczeństwu schematyczny, zgodny z partyjnymi założeniami światopogląd. Wszelkie informacje, które ujrzały światło dzienne, zostawały poddawane ścisłemu procesowi selekcji, jak też specyficznej obróbce stylistycznej. Język ówczesnej propagandy cechowały przede wszystkim specyficzne zwroty, mocne epitety (brak eufemizmów, tak charakterystycznych dla dzisiejszej prasy), a także bardzo kolokwialny system przekazu. Należy bowiem zdać sobie sprawę z tego, iż sam sposób pisania, tj. budowa zdań, wytłuszczone lub podkreślone odpowiednie wyrazy wpływają na obraz opisywanych wydarzeń. Przykładowo postawienie wykrzyknika lub pytajnika w określonym miejscu zasadniczo zmienia przekaz, jak i odbiór informacji.
Analogiczna sytuacja zachodzi w przypadku zamieszczonych obok artykułów fotografii, które wpływają na stronę emocjonalną czytelnika. Co się zaś tyczy samego procesu informacyjnej selekcji, dokonywał się on na dwa sposoby: albo zupełnie pomijano niektóre informacje, albo przekazywano je w formie okrojonej. Wszystkie powyższe zabiegi zostały zastosowane w artykułach poświęconych wydarzeniom marcowym 1968 roku w krakowskim Dzienniku Polskim. Nie dziwi fakt, że wydarzenia, które mogły w oczach czytelników skompromitować ówczesne władze zostały na jego łamach pominięte, ale pewna strategia przyjęta zresztą przez wszystkie media, polegająca na dezinformacji społeczeństwa, tworzeniu specyficznego obrazu buntującej się młodzieży akademickiej, jak też oficjalnych sprawców wydarzeń, połączona z rozwiniętą na szeroką skalę akcją antysyjonistyczną, wymaga głębszej refleksji.
Analizie na potrzeby tej pracy podlegały wszystkie artykuły, odnoszące się do owych wydarzeń, jakie ukazały się w Dzienniku Polskim w dniach od 8 do 30 marca 1968 roku. W celu zweryfikowania prawdziwości zawartych tam informacji, a także zaprezentowaniu tych, które zostały pominięte, a które zasadniczo zmieniają genezę, przebieg i cel ruchu studenckiego, wykorzystano książkę Jerzego Eislera pod tytułem "Marzec'68" wydaną w Warszawie 1995 roku i Jakuba Karpińskiego pod tytułem "Krótkie spięcie (Marzec 1968)", wydaną w Paryżu 1977 roku. Mimo, iż ta ostatnia napisana jest z punktu widzenia uczestnika tamtych zdarzeń, który nie ukrywa swego jednoznacznie negatywnego stosunku do władz PRL, stanowi ona cenne źródło informacji na temat ówczesnego ruchu studenckiego.
Wydarzenia marcowe rozpoczęły się od wiecu studenckiego zorganizowanego na dziedzińcu UW w piątek 8 III 1968 roku. Mimo, iż miały one miejsce w następnych dniach, tj. od 9-11 III (z wyjątkiem niedzieli 10 III- dzień wolny od zajęć) prasa długo milczała. W niedzielę 10 III informacje o wydarzeniach rozchodziły się w Warszawie i w Polsce. Wiadomości te przekazywano ustnie, informowały o nich także rozgłośnie zagraniczne. Natomiast prasa pozawarszawska odezwała się dopiero we wtorek 12 III, przedrukowując tekst zamieszczony dnia poprzedniego w Trybunie Ludu. Był to pierwszy głos prasy w tej sprawie. W krakowskim Dzienniku Polskim z wtorku12 III (nr 61) artykuł ten pojawił się dopiero na stronie trzeciej, zaś strona pierwsza, gdzie zamieszcza się informacje o najważniejszych wydarzeniach została poświęcona relacji z wiecu protestacyjnego, jaki odbył się 11 III w FSO na Żeraniu, zatytułowanej "Spokoju dla Warszawy żądają załogi stołecznych fabryk". Zamieszczone w tym artykule hasła typu "Warszaw chce spokoju", czy też "Literaci do pióra-studenci do nauki" stały się jednymi z podstawowych filarów ówczesnej propagandy. Myślą przewodnią artykułu jest nadrzędna rola robotników w odbudowie powojennej Polski i w stworzeniu dogodnych warunków nauki dla studentów, którym to zarzuca się niewdzięczność, jak i brak szacunku "dla spracowanych rąk robotniczych". Treść, jak i zamieszczenie tegoż artykułu na stronie pierwszej nie jest moim zdaniem przypadkowe. Jest to rodzaj strategii przyjętej przez ówczesną prasę, której celem było stworzenie rozdźwięku pomiędzy klasą robotniczą a młodzieżą akademicką. Celowi temu służyło także podanie, notabene nieprawdziwej informacji o tym, iż w ostatnich wydarzeniach nie brały udziału dzieci robotników("To nie dzieci robotników wywołały te gorszące awantury"). Natomiast w książce J. Eislera czytamy, iż "wśród demonstrantów znalazło się wielu uczniów, jak też młodych robotników". Dlatego też wymowę tego artykułu można według mnie spointować w następujący sposób: niewdzięczni i nie rozumiejący trudu życia codziennego studenci swoimi demonstracjami godzą w ciężko pracę środowiska robotniczego. Natomiast umieszczenie tego artykułu na stronie pierwszej, przed relacją z demonstracji (przedrukowany artykuł z Trybuny Ludu-str.3) miało wzmocnić agitację środowiska robotniczego, jak też narzucało czytelnikowi przyjęcie negatywnej postawy wobec rozgrywających się wydarzeń. W artykule zostaje także podana lista nazwisk ośmiu osób, które według oficjalnej wersji przewodziły tamtym wydarzeniom, a które to "znane są z politycznego rozrabiactwa". Podkreślono także, że są wśród nich synowie i córki wysoko postawionych pracowników administracji państwowej. Pojawia się też zagadkowe jak na razie sformułowanie o "wrogich i nieodpowiedzialnych elementach, dążących do wykorzystania studentów dla swych brudnych, egoistycznych interesów". Kilka słów krytyki pada także pod adresem Radia "Wolna Europa" i innych zagranicznych środków masowego przekazu, jednak przyczyny krytyki nie są podane.
Wspomniany już artykuł z 11 III zamieszczony w Trybunie Ludu, nieco precyzyjniej prezentuje ciąg ówczesnych wydarzeń, choć pomija moim zdaniem wiele istotnych informacji. Relację rozpoczyna tajemnicze sformułowanie, iż na wiecu który odbył się w piątek 8 III rozdawano ulotki o antypaństwowej treści(w późniejszych oficjalnych relacjach ruch studencki zostanie okrzyknięty mianem antysocjalistycznym, a więc antypaństwowym). Treść rezolucji odczytanej na wiecu przez studentkę Irenę Lasotę, zostaje ograniczona tylko do wzmianki o sprzeciwie studentów wobec relegowania z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Pozostałe punkty rezolucji: sprzeciw młodzieży akademickiej wobec naruszania Konstytucji PRL, a także wobec represjonowania tych studentów, którzy protestowali przeciwko decyzji zakazującej wystawiania "Dziadów" w Teatrze Narodowym, nie zostały uwzględnione. Pominiecie tylu ważnych informacji, zasadniczo zmienia całość studenckich żądań, jak i charakter całego ruchu. Z jednej strony stworzono bardzo negatywny obraz młodzieży akademickiej, która domaga się uniewinnienia swych "winnych" kolegów, a więc jak podawano występuje w obronie chuliganów (nieprzypadkowo w wielu artykułach studenckie wiece określano jako chuligańskie wybryki), z drugiej zaś strony lekceważąc jej postulaty odbiera się jej prawo głosu, lub jak pisze Karpiński "jej głos stara się zagłuszyć". Konsekwencją takiej strategii, jest pominięcie informacji o drugiej studenckiej rezolucji, odczytanej przez Wiktora Góreckiego i Mirosława Sawickiego, która to w swej treści wyrażała poparcie dla rezolucji uchwalonej na Nadzwyczajnym Walnym Zebraniu Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, w której to wystąpiono przeciwko zaostrzaniu cenzury oraz zdjęciu z afisza "Dziadów" w reżyserii Kazimierza Dejmka.
Kolejne informacje zamieszczone w tymże artykule także nie odpowiadają prawdzie. Według Trybuny Ludu studenci wznosili agresywne okrzyki pod adresem władz (jakie konkretnie nie podano), a inni, którzy protestowali przeciwko wiecowi krzyczeli: "Dajcie się nam spokojnie uczyć" czy "Wichrzyciele precz z uczelni". Według Karpińskiego wzniesiony kilka razy okrzyk "Rozrabiacze precz z uczelni" był autorstwa aktywistów z ZMS, którzy oprócz tego nie odegrali wówczas większej roli. W dalszej części artykułu czytamy, iż przeciwko robotnikom, którzy przybyli na dziedziniec Uniwersytetu wznoszono obelżywe okrzyki, a także poczęto obrzucać ich śniegiem i kamieniami. Kiedy rektor prof. Stanisław Turski wyczerpał wszystkie możliwe metody perswazji, do akcji wkroczyli ORMO-wcy. W taki właśnie sposób wiec został rozpędzony. Wiele tych informacji wymaga jednak rzetelnego wyjaśnienia, gdyż wówczas doszło do wypadków, które zadecydowały w dużym stopniu o późniejszych wydarzeniach, a tym samym zasadniczo zmieniły ich charakter.
Kiedy po przyjęciu rezolucji studenci zamierzali się rozejść, na dziedziniec UW wjechały autokary z napisem "Wycieczka" z których wysiadło kilkaset mężczyzn w cywilnych ubraniach. To właśnie oni otoczyli zebranych studentów, zabierali im indeksy i legitymacje, wciągali do swych autokarów, a także poczęli spychać cały tłum przed Pałac Kazimierzowski. Kim byli ci tajemniczy przybysze wówczas nie wiedziano. Przez uczestników wiecu byli traktowani jako tajniacy, później mówiono, iż byli to członkowie Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, czasem, że był to "aktyw robotniczy" lub "aktyw społeczno-polityczny". Dopiero później na dziedziniec UW zaczęły wkraczać oddziały milicyjne w hełmach, okularach i z długimi pałkami, Wtedy właśnie doszło do poważnych starć ze studentami. Według Karpińskiego i Eislera milicjanci i ORMO-wcy bili pałkami wszystkich zgromadzonych. Cała akcja pacyfikacyjna zakończyła się o godzinie 16. Nie podano także, iż do większego starcia doszło w godzinach wieczornych na terenie Akademii Sztuk Pięknych, gdzie wkroczyli funkcjonariusze ze ZOMO. Jak podaje Karpiński środki użyte do rozpędzania studenckiego wiecu były niewspółmiernie duże w stosunku do jego przebiegu, a Eisler pisze, że cywile kryjący się pod szyldem ORMO nie tyle dążyli do rozpędzenia zebranych, co do ich zmasakrowania. Także w tym przypadku pominięcie wielu tak ważnych informacji zmienia zasadniczo obraz ówczesnych wydarzeń. Rozpędzanie wiecu studenckiego w świetle Trybuny Ludu odbyło się bez ataków agresji ze strony milicjantów i ORMO-wców, tj. nie doszło wówczas do bicia studentów, a wkroczenie tych oddziałów było uzasadnione nieodpowiednim zachowaniem studentów. Powyższe informacje nie zostały zamieszczone, ponieważ mogłyby skompromitować ówczesne władze i wzbudzić oburzenie opinii publicznej. Studenci staliby się ofiarami, a nie jak podawano sprawcami chuligańskich wybryków. W późniejszych rezolucjach studenckich, fundamentalnym postulatem stanie się punkt dotyczący ukarania winnych tych brutalnych akcji.
Trybuna Ludu zaczęła także tworzyć specyficzny obraz demonstrujących studentów, powielony zresztą przez prasę prowincjonalną. Jak napisano: większość studentów uczestniczących w zajściach nie zdawała sobie sprawy z ich zasadniczych przyczyn. Traktowanie buntującego się środowiska studenckiego jako nieświadomego swych poczynań i wykorzystanego przez zagadkowych jeszcze "bankrutów politycznych" jest stały elementem ówczesnej "rzeczywistości prasowej". Starano się tym zagłuszyć środowisko akademickie, zbagatelizować jego żądania, a przede wszystkim stworzyć z niego ofiary ówczesnych rozgrywek politycznych. Skoro są nieświadomi tego co czynią, ich bunt nie ma sensu. Dlatego też w późniejszych artykułach, a także w przemówieniu Władysław Gomułki, kwestia zakazu wystawiania "Dziadów", jak też postulaty dotyczące przestrzegania Konstytucji PRL, będą ukazywane jako pretekst "bankrutów politycznych" do wywołania zamętu w kraju. Trybuna Ludu podaje nazwiska ośmiu studentów, którzy przewodzili tamtym wydarzeniom. Wśród nich czołowe pozycje zajmują Adam Michnik i Henryk Szlajfer, ale nie zostaje zamieszczona adnotacja, że aresztowano ich rano 8 III, co zasadniczo zmienia fakt ich przewodnictwa podczas piątkowych wydarzeń. Przy sześciu nazwiskach pojawiają się stanowiska państwowe i społeczne piastowane przez ich rodziców, z podkreśleniem, iż oni także odpowiadają za czyny swych dzieci. Był to element ówczesnych rozgrywek politycznych o czym szerzej w dalszej części pracy. Znów pojawia się nie rozszyfrowane jeszcze sformułowanie, iż "za plecami młodzieży kryją się bankruci polityczni różnego autoramentu".
Warto także zauważyć, że w artykule nie zostaje uwzględniony podział wydarzeń na poszczególne dni w których odbywały się demonstracje. Powoduje to dezorientację czytelnika, nie wiadomo czy opisywane wydarzenie miało miejsce w piątek 8 III, czy też w sobotę 9 III. Pod fragmentem dotyczącym rozgromienia wiecu przez MO w piątek 8 III, zamieszczona została informacja następującej treści: w godzinach wieczornych studenci zaczęli demolować ulice, a także ławki w Kościele św. Krzyża. Akcja wkroczenia studentów do tegoż kościoła miała miejsce w sobotę 9 III, a było to spowodowane ich ucieczką przed oddziałami MO. Natomiast kwestia demolowania przez nich wnętrza Kościoła nie została odnotowana ani u Eislera, ani u Karpińskiego. Brak tej informacji także w innych źródłach pozwala twierdzić, iż akcja ta w ogóle nie miała miejsca, a umieszczono ją tylko po to, by skompromitować środowisko studenckie. Ponadto brak rozróżnienia wydarzeń na poszczególne dni świadczy o tym, iż prawdziwy przebieg demonstracji nie był istotny.
Trybuna Ludu opisując wiece z 8 i 9 III ograniczyła się do wydarzeń, jakie miały miejsce na Uniwersytecie, pomijając demonstracje na Politechnice, podczas których uchwalono rezolucję potępiającą akcje milicji i domagano się zaprzestania represji wobec osób biorących udział w manifestacjach.
Dziennik Polski z 12 III ograniczył zaś swe informacje na temat ruchu studenckiego tylko do przedrukowanego artykułu z Trybuny Ludu. Nie podał, iż 11 III na wszystkich warszawskich wydziałach odbywały się wiece, których efektem stało się uchwalenie uczelnianej rezolucji, którą za zgodą władz uniwersyteckich, w środę 13 III oficjalnie rozplakatowano.
Od 11 III ruch studencki zaczął się rozszerzać na inne miasta Polski (od tego czasu Warszawa przestała być widownią studenckich demonstracji). Tego dnia protesty studenckie rozpoczęły się także w Krakowie, na temat których obszerniejsze informacje w Dzienniku Polskim można znaleźć dopiero w numerze 75 z 24-25 III (niedziela-poniedziałek), kiedy to wydrukowano fragment przemówienia I sekretarza KW PZPR Czesława Domagały, wygłoszonego podczas zgromadzenia na Krakowskim Rynku dnia 23 III 1968 roku. Jak podaje Eisler, we wtorek 11 III studenci zgromadzeni w auli UJ w Krakowie uchwalili rezolucję domagającą się wypełniania konstytucji w dziedzinie swobód obywatelskich z prośbą, aby jej treść ogłoszono w prasie. Ponadto uchwalono akt solidarności ze studentami warszawskimi. O godzinie dwunastej na Rynku Głównym odbył się wiec studencki, o dziewiętnastej w Żaczku spotkanie z rektorem prof. Mieczysławem Klimaszewskim, a o dwudziestej ponowny wiec na Rynku Głównym, w którym wzięło udział kilka tysięcy studentów. Natomiast Dziennik Polski z 12 III zamieszcza informacje następującej treści: w godzinach wieczornych na Rynku Głównym zebrała się grupa studentów, ale nie dała się ona ponieść podszeptom "nieodpowiedzialnych elementów" (jakich nie podano) i na wezwanie Zrzeszenia Studentów Polskich zachowując umiar i rozwagę spokojnie rozeszła się do domów. Jak widać są to dwie sprzeczne ze sobą informacje. Przekaz prasowy jest moim zdaniem jeszcze jednym dowodem na to, że zasięg ruchu studenckiego starano się umniejszać, uderzając tym samym w jego uczestników. Tego samego dnia tj. 11 III wszystkie uczelnie krakowskie uchwaliły rezolucję, w której domagano się przestrzegania swobód konstytucyjnych, ukarania funkcjonariuszy MO i ORMO, zwolnienia studentów zatrzymanych przez milicję, a także podkreślono, iż nie istnieją żadne rozbieżności pomiędzy dążeniami robotników a dążeniami studentów(by wskazać na nieprawdziwość przyczepionej im przez prasę etykiety "Studenci kontra robotnicy"). Rezolucja ta zawierała ponadto zastrzeżenia dotyczące tego, iż wszystkie sugestie, jakoby działali oni w interesie sił wrogich Polsce Ludowej są nieprawdą. Była to odpowiedź na pojawiające się w prasie oficjalne interpretacje genezy i celów ruchu studenckiego. Przytoczono treść tej rezolucji, by spróbować wyjaśnić dlaczego została ona w prasie przemilczana. Po pierwsze, co zostało już wcześniej ukazane, starano się tym "zagłuszyć" głos środowiska studenckiego. Po drugie zastosowana przez prasę strategia była jak najbardziej konsekwentna. Skoro nie poinformowano o biciu studentów przez MO i ORMO, nie można było zamieścić tekstu ich rezolucji, które wyraźnie o tym wspominają. Domaganie się przestrzegania Konstytucji PRL (głównie w paragrafie 71 dotyczącym wolności słowa) jest bardzo odważnym jak na owe czasy posunięciem. Zamieszczenie w prasie tego postulatu mogło by zrodzić pytanie: czy studenci mają rację, czy rzeczywiście łamie się prawa zagwarantowane w konstytucji?
Reasumując treść pierwszych artykułów zamieszczonych w Dzienniku Polskim z 12 III, poświęconym rozgrywającym się wówczas demonstracjom studenckim, można z całą pewnością stwierdzić, iż geneza, przebieg, cel, a także sprawcy tych wydarzeń są niejasno przedstawieni. Podano nazwiska studentów, zagadkowe sformułowania "bankrutów politycznych" i "nieodpowiedzialnych elementów", pominięto bardzo ważne informacje dotyczące w głównej mierze samego przebiegu ówczesnych wydarzeń. Zminimalizowano zasięg całego ruchu studenckiego, nie informując o tym, iż od 11 III zaczął się on rozszerzać na inne miasta: Lublin, Kraków. Wrocław, Gdańsk, Łódź i Poznań.
Numer 62 Dziennika Polskiego ze środy 13 III 1968 roku rozpoczyna artykuł zatytułowany: "Chcemy spokojnie pracować-stwierdzają załogi krakowskich zakładów". Owe wiece organizowane w zakładach pracy, jak podaje artykuł, odbyły się w związku ze znanymi wypadkami warszawskimi. Tak jak w poprzednim numerze, tak i tutaj wydarzenia z Krakowa 11 III zostają przemilczane. Przytoczę fragment zamieszczonej w tym artykule rezolucji, uchwalonej na masowym zebraniu przez załogę Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Krakowie, gdyż niesie ona w swej treści informacje na temat oficjalnych celów ruchu studenckiego: "pod płaszczykiem walki o swobodny rozwój i uzdrowienie kultury polskiej próbują siać zamęt i dezorganizować życie codzienne. Ma to również odwrócić uwagi społeczeństwa od istotnych problemów socjalistycznego budownictwa"( nie przytoczono jednak studenckich postulatów związanych z walką o swobodny rozwój i uzdrowienie kultury polskiej). Zarzucanie ruchowi studenckiemu antysocjalistycznego charakteru miało na celu pogłębienie oficjalnego rozdźwięku pomiędzy dążeniami środowiska studenckiego a robotniczego. Świadczy o tym także duża ilość zamieszczonych w prasie fragmentów rezolucji uchwalanych na zebraniach robotniczych, potępiających owe wydarzenia, podczas gdy treść studenckich rezolucji nie została przytoczona ani razu.
Artykuł ten informuje także o tym, iż ludzie pracy (charakterystyczne, propagandowe określenie robotników) mają prawo domagać się spokoju, gdyż to właśnie oni stworzyli dla studentów dogodne warunki nauki- "[...] to my, robotnicy, technicy, inżynierowie, wspólnie z milionami ludzi pracy swym codziennym wysiłkiem zapewniamy młodzieży dogodne warunki nauki". Jako przykład podano rozbudowę miasteczka studenckiego, AGH, Uniwersytetu, Politechniki oraz wyposażenie ich w nowoczesny sprzęt i urządzenia. Informacje te odnoszą się do Krakowa, podczas gdy rezolucje zakładów pracy związane są ze "znanymi wypadkami warszawskimi".
Kolejna niekonsekwencja dotyczy kwestii udziału nieletnich w warszawskich demonstracjach. Na stronie pierwszej tego numeru Dziennika Polskiego pojawia się artykuł zatytułowany: "O udziale nieletnich w ekscesach warszawskich" dotyczący wydarzeń z poniedziałku 11 III (notabene do tej pory jedyna informacja o tym, iż wtedy także odbywały się wiece) w którym podano, że wielu uczestników ówczesnych manifestacji to uczniowie szkół średnich, zawodowych, ogólnokształcących, a nawet podstawowych. Wśród aresztowanych wówczas osób nieletni stanowili dość znaczny procent. Natomiast w Dzienniku Polskim z dnia 15 III 1968 roku (nr.64) została zamieszczona wypowiedź wicekuratora Okręgu Szkolnego magistra J. Nowaka, z której bezpośrednio wynika, że demonstrujący studenci próbowali wciągnąć do ekscesów młodzież szkolną, ale ta poza indywidualnymi przypadkami nie dała się ponieść emocjom.
Na stronie pierwszej tego wydania Dziennika Polskiego została także zamieszczona przedrukowana odezwa ZBOWID do młodzieży polskiej. Nazywając się byłymi więźniami hitlerowskimi, dokonują oni w swej odezwie porównania dzisiejszej młodzieży z tą, którą nazywają "bohaterską", a która zaangażowana była w długotrwały proces wyzwalania ojczyzny z hitlerowskiej niewoli. Jest to moim zdaniem próba skompromitowania buntujących się studentów, którzy mając wszystko, tj. "żyjąc w wolnym kraju", nie potrafią tego uszanować. Wtedy było o co walczyć, teraz ta walka nie ma sensu. Ponadto jest to próba wystawienia na szwank ich uczuć narodowych. W odezwie pojawiają się też informacje o wrogich przeciwko PL działaniach, jakie prowadzą "imperialistyczne i odwetowe ośrodki USA i NRF (takim skrótem określano wtedy Republikę Federalną, skrót RFN pojawił się dwa lata później). W walce tej, jak podano, "szczególną aktywność przejawia międzynarodowy syjonizm i jego ekspozytury". Słowo syjonizm, które stanie się od tej pory nieodłącznym elementem opisywanych w prasie wydarzeń, będzie związane nie tylko z nazwiskami studentów, ale także z byłymi wysoko postawionymi ludźmi partyjnymi. Mam tu na myśli osobę Staszewskiego i Zambrowskiego, które po raz pierwszy pojawiają się tego dnia w Dzienniku Polskim. To właśnie ich według oficjalnej wersji "pragną wysunąć na czoło pewne koła"(pojecie to nie zostaje jednak sprecyzowane). Staszewskiego i Zambrowskiego określono jako ludzi "skompromitowanych politycznie i usuniętych z władz partyjnych". Obok ich nazwisk pojawiają się hasła: "Nie będziemy tolerować na różnych stanowiskach partyjnych i państwowych zamaskowanych syjonistów" a także "Nie pozwolimy, by syjoniści szukali dla siebie ochrony, zarzucając nam antysemityzm". Kwestia ta wymaga jednak pewnego wyjaśnienia, gdyż nazwiska tych osób, a także rozpoczęta wówczas( choć na większą skalę dopiero od II połowy III) akcja antysyjonistyczna staną się jednym z podstawowych filarów ówczesnej propagandy. Najpierw przybliżę nieco postać Stefana Staszewskiego i Romana Zambrowskiego, notabene obaj żydowskiego pochodzenia, bowiem ich osoby kryją się pod zagadkowym jak dotąd sformułowaniem "bankrutów politycznych". Stefan Staszewski od 1955 do 1957( kiedy to utracił swe stanowisko w wyniku redukcji aparatu partyjnego) był reformatorsko nastawionym I sekretarzem Komitetu Warszawskiego PZPR, mocno zaangażowanym w październikowe przemiany. Wcześniej dał się poznać jako dogmatyczny (praktykujący stalinista) kierownik Wydziału Prasy i Wydawnictwa PPR/PZPR, a następnie realizujący na wsi kolektywizację wiceminister rolnictwa. Zamieszczony w Trybunie Ludu z 16 III artykuł "Portrety wichrzycieli. Co robił wczoraj, a co robi dziś Stefan Staszewski?", mocno podkreśla, iż w 1953 roku był on "u pełni władzy". Prasa pisała później, iż tzw. prowodyrzy pragnęli przywrócić w Polsce stalinizm. Odnosi się to także do zdemaskowanych imieniem i nazwiskiem studentów biorących udział w wydarzeniach marcowych. Roman Zambrowski, były kierownik sekretariatu KC PPR, członek Biura Politycznego PZPR, członek, a później przywódca grupy puławskiej, oskarżony przez Natolińczyków o aresztowanie Gomułki, w 1963 roku odszedł z Biura Politycznego i Sekretariatu KC. Warto podkreślić, iż sformułowanie "bankruci polityczni" było także przestrogą. Dawni politycy, członkowie władz partyjnych stawali się bankrutami, obecnym też mogło się to przytrafić.
Dziennik Polski z czwartku 14 III 1968 roku (nr.63) rozpoczyna się od słów: "Ludzie pracy wypowiadają się za porządkiem i spokojem". Artykuł poświęcony jest kolejnym zebraniom masowym w zakładach pracy, na których uchwalano rezolucje potępiające ruch studencki. Młodzież akademicką określa się bardzo kontrastowymi epitetami: z jednej strony, "zdezorientowana", "wykorzystana", z drugiej strony walcząca "rzekomo w obronie wolności i demokracji, a tak naprawdę w imię ciasnego egoizmu".
Na stronie pierwszej w artykule "Wczoraj w Krakowie" zamieszczone są krótkie informacje na temat wystąpień krakowskich studentów z dnia 13 III. Jak podano wydarzenia te dotyczą "tylko pewnego odłamu studentów, bowiem ogromna większość krakowskiej młodzieży studenckiej uczestniczyła w wykładach i konwersatoriach". Jaki był to odłam i jaką liczbę stanowił- nie podano. Analogicznie jak w przypadku wydarzeń warszawskich, także tutaj, oficjalnie pokojową interwencje MO wytłumaczono agresywną postawą młodzieży. Fakt ten wymaga pewnego wyjaśnienia. Tego dnia około dwunastotysięczny pochód zmierzał w stronę ulicy św. Anny i Rynku Głównego. Na rogu ulic Jagiellońskiej i św. Anny studenckiej manifestacji drogę zagrodził zwarty oddział milicji, wyposażony w armatkę wodną zainstalowaną na samochodzie pancernym. MO przeprowadziła brutalną akcję, podczas której bito i aresztowano uciekających studentów. Następnie MO wdarła się do Collegium Novum, łamiąc tym samym przyrzeczenie I sekretarza KW PZPR Czesława Domagały, złożone w przeddzień na ręce rektora UJ, głosząc, że w żadnej sytuacji organa MO nie wkroczą na teren Uniwersytetu, gdzie nastąpił dalszy ciąg masakry w zamkniętych pomieszczeniach przepełnionych gazem. Pominięcie tylu ważnych informacji, zniekształca obraz rzeczywistych wydarzeń. Skoro nie doszło do ataku agresji ze strony funkcjonariuszy MO, wiec został rozpędzony metodami pokojowymi. Jest to także, według mnie, konsekwencja przyjętej przez prasę strategii, której mottem było: jak najmniej o rzeczywistym przebiegu wydarzeń.
Na stronie pierwszej pojawia się artykuł: "Na znak solidarności z prowodyrami ekscesów w Warszawie-antypolska demonstracja w Berlinie Zachodnim", która według oficjalnej wersji została zorganizowana przez wrogie Polsce ośrodki zagraniczne(jakie nie podano), a w której to udział wzięła liczna grupa reprezentantów organizacji syjonistycznych. Celem kolejnego zademonstrowania "niedorzeczności" studenckich postulatów, na stronie czwartej zamieszczono artykuł: "Co trzydziesty Polak na studiach wyższych", w którym dokonano zestawienia większej liczby polskich studentów ze szwajcarskimi, włoskimi i belgijskimi, co posłużyło także jako przykład do zilustrowania nader pozytywnego stosunku władz PRL-u wobec problemu rozwoju oświaty.
Stało się niejako pewnym zwyczajem publikowanie na pierwszych stronach kolejnego numeru Dziennika Polskiego wiadomości poświęconych zbulwersowanym załogom warszawskich i krakowskich fabryk. Numer 64 z piątku 15 III także rozpoczyna się od słów: "Do rozsądku obywatelskiego młodzieży apelują załogi fabryk". Miały one na celu pogłębienie oficjalnego rozdźwięku pomiędzy robotnikami a studentami, a także cechowała je silnie rozwinięta agitacja środowiska robotniczego, o czym najlepiej świadczy przytoczony poniżej fragment przemówienia Janiny Gibały, sekretarza Rady Zakładowej ZZ przy WRN w Krakowie: "Z rozczarowaniem i bólem, my, kobiety i matki, obserwujemy zachowanie pewnej części młodego pokolenia. Boli nas to, że nie potrafi ona uszanować naszych spracowanych rąk [...]", czy też wypowiedź Michała Zięby, majstra Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów: " [...] w warunkach PRL przestałem być bezrobotny i mogłem wreszcie polepszać swe kwalifikacje". Z faktu, iż w dalszych marcowych numerach Dziennika Polskiego zostało zamieszczonych wiele takich artykułów, w dalszej części pracy zostały one pominięte. Przytoczone powyżej fragmenty pozwoliły moim zdaniem na zaobserwowanie specyficznej strategii przyjętej przez prasę, której celem stało się zbudowanie muru oddzielającego młodzież akademicką od klasy robotniczej.
Poniżej zostaną zaprezentowane fragmenty tych artykułów, które niosą ze sobą nowe informacje na temat opisywanych wydarzeń.
W numerze 64 Dziennika Polskiego zostały podane także nazwiska, oficjalnych prawdziwych przywódców studenckich demonstracji, niegdyś czołowych działaczy partyjnych i państwowych. Oprócz wcześniej wymienionych Staszewskiego i Zambrowskiego, pojawiają się nowe: Petrusewicz, Werfel (były redaktor naczelny szeregu pism centralnych) i Zarzycki ( były przewodniczący Stołecznej Rady Narodowej). W przypadku tych dwóch ostatnich, ich dzieci tj. Katarzyna Werfel i Ewa Zarzycka znalazły się na liście osób odpowiedzialnych za zajścia na UW dnia 8 III, którą opublikowała Trybuna Ludu 11 III. Według Dziennika Polskiego winnymi tych zajść są także "bońskie koła neofaszystowskie i amerykański imperializm, które to chcą odwrócić uwagę społeczeństwa polskiego od swych ludobójczych zamysłów i praktyk". Nie podano jednak, czy działalność Staszewskiego, Zambrowskiego, Zarzyckiego, Werfela i Petrusewicza była z tymi ruchami w jakikolwiek sposób skoordynowana. Analogiczna sytuacja zachodzi w przypadku oskarżeń kierowanych pod adresem NRF i kół syjonistycznych.
W numerze 65 z soboty 16 III 1968 roku, zamieszczono informacje dotyczące wystąpień krakowskich studentów, które w poważnym stopniu mijają się z prawdą. Według oficjalnej wersji 15 III w godzinach południowych około czterech tysięcy studentów z akademików przy ul. Reymonta i Bydgoskiej udało się pod DS UJ "Żaczek" przy Al. 3 maja z zamiarem wzięcia udziału w demonstracji. Dzięki poważnemu wysiłkowi pracowników nauki UJ organizacji partyjnej i studenckiej demonstracja ta nie doszła do skutku, w następstwie czego zebrani studenci rozeszli się spokojnie do domów. Według Karpińskiego i Eislera począwszy od tego dnia do początku następnego tygodnia trwał burzliwy strajk krakowskich uczelni. Godny odnotowania jest także fakt, że po raz pierwszy w kwestii zakazu wystawiania "Dziadów" w Teatrze Narodowym prasa odezwała się dopiero 18 III, tłumacząc, iż utwór ten w reżyserii Kazimierza Dejmka był niczym innym, jak pretekstem wspominanych "bankrutów politycznych" do wzniesienia ekscesów na ulicach Warszawy i Krakowa. Jednak na czym ten pretekst polegał, a ściślej co takiego uczynił reżyser, iż wymowa tego utworu była nieodpowiednia nie wyjaśniono. Poniżej pojawiają się nazwiska osób, dla których "taka wersja utworu leżała w interesie". Jak napisano, są to ludzie w rodzaju Staszewskiego, Jasienicy, Słonimskiego i Kisielewskiego. Ten zwrot w liczbie mnogiej był bardzo charakterystyczny dla ówczesnego jeżyka prasy propagandowej. Był on tożsamy ze stwierdzeniem, iż wrogami Polski są nie tylko te indywidualne osoby, ale wszyscy, którzy wyznają podobne poglądy lub prowadzą podobną działalność, zdefiniowaną przez władze PRL jako antysocjalistyczną.
Paweł Jasienica, Antoni Słonimski, Stefan Kisielewski (autor określenia "dyktatura ciemniaków" skierowanego pod adresem ówczesnego kierownictwa PZPR) na Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich, mocno zaatakowali zaostrzającą się w kraju cenzurę.
Pewnym przełomem stają się informacje zamieszczone w Dzienniku Polskim z 19 III 1968 roku (nr 67) w artykule Zdzisława Dudzika "O wydarzeniach i nastrojach w Krakowie. Odbita fala nie pamięta brzegu." Czytelnicy tejże krakowskiej gazety mogli po raz pierwszy dowiedzieć się o pewnych postulatach studenckich rezolucji, min. o żądaniu wypuszczenia czasowo zatrzymanych podczas zajść warszawskich. Informacja ta jest o tyle ważna, bowiem wynika z niej bezpośrednio, iż aresztowania studentów w ogóle miały miejsce. Natomiast kwestia zdjęcia z afisza "Dziadów", w ujęciu tego autora, nadal pozostaje osnuta tajemnicą i ogranicza się do sformułowania, "iż Mickiewicza ubrano w togę przykrojoną nie na miarę interesów narodowych". Kilka słów krytyki pada także pod adresem Radia "Wolna Europa", które według Dudzika swoją działalnością podsycało ferment wśród młodzieży. Na czym jednak ta działalność polegała autor nie wyjaśnił.
Tego samego dnia Gazeta Krakowska w rubryce "Wypadki i kraksy" zamieściła notatkę następującej treści: wczoraj, tj. 18 III ambulatorium chirurgiczne Pogotowia Ratunkowego przy ul. Siemiradzkiego udzieliło pierwszej pomocy 112 pacjentom. Wśród poszkodowanych przeważali ludzie, którzy doznali zranień na terenie zakładów pracy, wielu było pokąsanych przez psy. Jerzy Eisler wyjaśnia w swej książce genezę tych wypadków. W Nowej Hucie 18 III obyły się robotnicze demonstracje solidarnościowe, które milicja rozpędziła z niezwykłą brutalnością nie tylko przy użyciu pałek i gazów łzawiących, ale również posługując się specjalnie szkolonymi psami, które pogryzły (a nie pokąsały) wielu demonstrantów. Wydarzenia te świadczą o tym, iż nie całe środowisko robotnicze występowało przeciwko ówczesnemu ruchowi studenckiemu, oraz o tym, iż brutalne akcje funkcjonariuszy MO były skierowane przeciwko wszystkim, których działalność była sprzeczna z wytycznymi partyjnymi.
Jednak prawdziwym przełomem stało się przemówienie wygłoszone 19 III przez I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułkę w Sali Kongresowej na spotkaniu z grupą aktywistów, reprezentujących warszawską organizację partyjną. To właśnie wtedy po raz pierwszy Biuro Polityczne KC PZPR omawiało rozgrywające się wydarzenia. Tekst owego przemówienia został następnego dnia wydrukowany we wszystkich gazetach. Na głos I sekretarza w tej sprawie czekali studenci, sądząc, że ustosunkuje się on w jakiś sposób do podnoszonych przez nich haseł i postulatów. Było to tym ważne, że przez kilka pierwszych dni Gomułka praktycznie nie pojawiał się w środkach masowego przekazu. 9 III prasa poinformowała o jego powrocie z Sofii, następnie, aż do 20 III większej wzmianki na jego temat nie odnotowano. Zasadnicze wątki przemówienia I sekretarza KC PZPR już przedtem zostały przekazane do prasy: "Dziady", Kisielewski, Jasienica, Słonimski, "znani z rewizjonistycznych wystąpień i poglądów studenci żydowskiego pochodzenia". Jednak w jego wypowiedzi pojawiają się także inne wątki, które rzucają nowe światło na całość ówczesnych wydarzeń. Według niego Jasienica znał dobrze zapał patriotyczny, a zarazem łatwowierność młodzieży akademickiej. Nawiązał on zatem kontakty z nieodpowiedzialnymi studentami, min. z Michnikiem. Stanowi to dla niego dowód na to, iż całość wystąpień studenckich była ściśle skoordynowana. Nie podaje on jednak kiedy, gdzie i jak Jasienica spotkał się z Michnikiem, a więc dowód, nie podparty odpowiednimi faktami przestaje być dowodem. Kolejno podał on do wiadomości, że "organizatorzy i inspiratorzy antysocjalistycznych poczynań"(kwestią otwartą pozostaje sprawa, czy był to tylko Jasienica i Michnik, czy też inni),polecili młodzieży akademickiej, by zbierała podpisy pod petycją w której protestowano przeciwko decyzji zakazującej wystawiania "Dziadów" w Teatrze Narodowym. Według Gomułki większość studentów ją podpisujących bądź nie zdawała sobie sprawy co podpisuje, bądź też składała swój podpis w jak najlepszej wierze, nie znając zamierzeń i celów inspiratorów i organizatorów tej akcji. Według Karpińskiego i Eislera decyzja o otwartym zaprotestowaniu przeciwko zdjęciu z afisza "Dziadów", została podjęta 31 I w mieszkaniu studentki Ireny Grudzińskiej. Są to dwie zasadniczo różne wersje tego samego wydarzenia. Gomułka w swoim przemówieniu powielił schemat wytworzonego przez prasę obrazu buntującego się środowiska studenckiego jako zdezorientowanego i oszukanego. Wspomniana zostaje także przez niego rezolucja uchwalona na Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu Oddziału Warszawskiego ZLP z 29 II, na którym to przeciwko zaostrzającej się cenzurze wystąpili: Paweł Jasienica, Jerzy Andrzejewski, January Grzędziński, Mieczysław Jastrun, Stefan Kisielewski, Leszek Kołakowski i Antoni Słonimski. Jak pisze Eisler, władze dobrze zapamiętały "prowodyrów" i w czasie wydarzeń marcowych uczyniły ich jednym z celów ataków propagandowych. Stała się nim także osoba Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, aresztowanych zresztą po południu 8 III .
Z przemówienia I sekretarza bezpośrednio wynika, że to właśnie w mieszkaniu Kuronia odbyło się 3 III 1968 roku spotkanie kilkunastoosobowej grupy ludzi, "głównie studentów żydowskiego pochodzenia", na którym to omawiano sprawę zorganizowania demonstracji na UW 8 III. Jednym z postulatów miał się stać sprzeciw wobec relegowania z uczelni Michnika i Szlajfera. Powstaje zatem pytanie: czy Kuroń wraz kilkunastoosobową grupą studentów żydowskiego pochodzenia pozostawał w kontakcie z Jasienica i Michnikiem? Odpowiedzi w jego przemówieniu nie można było jednak znaleźć. Według Gomułki o relegowaniu Michnika i Szlajfera przesądził ostatecznie fakt, iż w dniu 31 I 1968 roku spotkali się oni z korespondentem jednego z pism zachodnich i przekazali mu fałszywe informacje. Jak podaje Eisler, rzeczywiście 31 I spotkali się oni z warszawskim korespondentem dziennika "Le Monde" Bernardem Margueritte'em, któremu złożyli relację o zajściach przed Teatrem Narodowym oraz przed pomnikiem Mickiewicza. Przekazali także informacje o prawdziwych nastrojach w środowisku akademickim. Kilka słów dość ostrej krytyki kieruje on także pod adresem paryskiej "Kultury" i jej redaktora naczelnego Juliusza Mieroszewskiego, a także grupy pracowników naukowych wydziału humanistycznego Uniwersytetu Warszawskiego(prof. Brus, Baczko, Morawski, Kołakowski, Bauman), którzy według niego od kilku lat "zwalczają politykę partii z pozycji rewizjonistycznych". Na czym jednak polegała ich działalność rewizjonistyczna nie wyjaśniono. Dwaj wykładowcy Włodzimierz Brus oraz Zygmunt Bauman po zajściach jakie odbyły się po ostatnim przedstawieniu "Dziadów" 30 I 1968, wystąpili z PZPR, natomiast prof. Leszek Kołakowski 21 X 1966 roku wygłosił referat zatytułowany " Kultura polska w ostatnim dziesięcioleciu", który był ostrą krytyką polityki kulturalnej i szerzej nawet polityki społecznej gomułkowskiego kierownictwa. I sekretarz KC PZPR podjął także w swym przemówieniu pewien szczególny wątek w wydarzeniach marcowych, dotyczący tego, "iż inspiratorzy i organizatorzy chcąc doprowadzić do rozlewu krwi, przy pomocy ulotek, napisów i telefonów rozpuścili wieść, jakoby podczas zajść ulicznych doszło do zabicia przez milicję będącej w ciąży studentki UW Marii Baranieckiej". Bogdan Hillebrant, po latach opisujący Marzec 1968 roku w konwencji ówczesnej propagandy, twierdził, że cała akcja była prowokacją, a osoba rzekomo zabita w ogóle nie istniała. Według niego tę makabryczną historię wymyślono po to, aby doprowadzić do "wzburzenia" nie tylko środowiska studenckiego, ale całej opinii publicznej.
Z kilku przytoczonych przeze mnie najważniejszych fragmentów wypowiedzi I sekretarza KC PZPR uwidaczniają się pewne kontrasty, co jest spowodowane brakiem rzetelnych informacji na temat opisywanych wydarzeń. Odnosi się wrażenie, że Gomułka winnymi ruchu studenckiemu uczynił większość swych dotychczasowych , prawdziwych lub rzekomych wrogów.
Począwszy od 21 aż do 30 III Dziennik Polski, podobnie zresztą jak wszystkie inne gazety, wypełniony jest artykułami poświęconymi organizowanym przez robotników, a także niektóre uczelnie zgromadzeń, na których solidaryzowano się z ostatnią wypowiedzią Gomułki. Oto nagłówki niektórych z nich: "Tysiące listów z wyrazami solidarności napływają do przywódcy Partii" (numer 69, czwartek 21 III), "W zakładach pracy liczne wiece popierające Gomułkę" (numer 70, piątek 22 III), "Krakowskie zakłady pracy popierają I sekretarza KC PZPR-zobowiązania o zwiększeniu swej pracy"( numer 70, piątek 22 III ), natomiast nad tytułem Dziennik Polski (numer 71, sobota 23 III) widnieje czerwony napis "Społeczeństwo Krakowa- z Partią". Poniżej zacytuję Karpińskiego, który stara się wyjaśnić, nagły przypływ poparcia dla I sekretarza i choć nie jest on pozbawiony subiektywizmu, to jednak rzuca pewne światło na genezę tego zjawiska: "Trudno się było zorientować, czy ten polityk dotychczas nie miał poparcia i nagle z jakiś powodów wielotysięczne tłumy doszły do wniosku, że należy go poprzeć, czy też miał już poparcie i tylko ktoś wpadł na pomysł, że należy o tym zakomunikować. O popieraniu towarzysza Wiesława na początku marca nic się nie słyszało[...]".
Od 21 III w Dzienniku Polskim nie pojawił się ani jeden artykuł poświęcony ówczesnym wydarzeniom na warszawskich uczelniach. Pominięto milczeniem informacje o 48-godzinnych strajkach okupacyjnych na Uniwersytecie i Politechnice. W ówczesnej prasie krakowskiej ruch studencki przestał istnieć.
28 III odbył się ostatni marcowy wiec na Uniwersytecie Warszawskim w Auditorium Maximum, zorganizowany w obronie zwolnionych z pracy wykładowców, na którym to uchwalono najważniejszy dokument całego ruchu, będącego jego ideowym dorobkiem, a mianowicie "Deklaracji Ruchu Studenckiego". Pomijając te informacje chciano zagłuszyć odzywające się jeszcze głosy studentów, a tym samym wytworzyć w społeczeństwie przekonanie, iż problem studenckich wieców został rozwiązany. Wydarzenia te przemilczały także inne gazety.
Ostatni artykuł poświecony wydarzeniom marcowym ukazał się w piątek 29 III 1968 roku i dotyczył decyzji rektora UW o rozwiązaniu określonych kierunków studiów.
Rozgrywającym się wydarzeniom, ich uczestnikom, a także oficjalnym organizatorom prasa nadała charakterystyczne, bardzo pejoratywne określenia. Uczestników, jak też oficjalnych organizatorów opisywano następującymi epitetami: wichrzyciele, awanturnicy, rozrabiacze, warchoły, bankruci polityczni różnego autoramentu związani z kołami syjonistycznymi, prowodyrzy, niedobitki, zdezorientowana i zbałamucona młodzież, mąciciele porządku publicznego, wrogowie antysocjalistyczni, wrogie i nieodpowiedzialne elementy, podżegacze, garstka sługusów syjonistycznych, zdegradowani politycy, chuliganie, pikieciarze, politykierzy z tytułami naukowymi, samozwańcy-obrońcy klasy robotniczej a także siły, które sieją wśród studentów ziarna awanturniczej anarchii. Natomiast rozgrywające się wydarzenia określano jako: nieodpowiednie ekscesy, nieodpowiedzialne wystąpienia, przykre i bolesne zajścia, antysocjalistyczne poczynania, podniecenia, godne ubolewania i potępienia incydenty, chuligańskie wybryki oraz awantury uliczne.
W numerze 72 Dziennika Polskiego z 24-25 III 1968 roku (niedziela-poniedziałek) został zamieszczony tekst rezolucji, uchwalonej na legalnym wiecu, który odbył się 13 III na Politechnice Warszawskiej. Wszystkie jej postulaty zostały opatrzone komentarzem Wojciecha Kubickiego ("Życie Warszawy"). Wstęp studenckiej rezolucji rozpoczynający się od słów: "W związku z tragicznymi zajściami w środowisku studenckim Warszawy[...]", autor artykułu określa jako płytki, gdyż słowo tragiczne jest bardzo wieloznaczne, a poza tym wskazuje na solidarność z buntującymi się studentami. Pierwszy postulat dotyczący przestrzegania Konstytucji PRL, a w szczególności paragrafu 71, dotyczącego wolności słowa, druku, zgromadzeń, wieców, pochodów i manifestacji, Kubicki komentuje w następujący sposób: "trzeba zdać sobie sprawę z tego, iż ta sama konstytucja wyraźnie stanowi, jaki jest ustrój w Polsce, tj. socjalistyczny, a więc wolność słowa jest możliwa tylko wtedy, gdy jest ona zgodna z hasłami socjalistycznymi i poparciem dla Partii". Identyczne komentarze pojawiają się we wszystkich 12 punktach rezolucji. Przykładowo na postulat szósty, w którym domagano się zapewnienia nietykalności i bezpieczeństwa studentów na terenach akademickich, dziennikarz "Życia Warszawy" odpowiada: "nie ma nietykalności dla nikogo w praworządnym państwie(wyjąwszy immunitet poselski), zaś cała sprawa rzekomej eksterytorialności wyższych uczelni jest nieporozumieniem". Z treści artykułu wynika, iż zmieszczone w studenckiej rezolucji postulaty są niedorzeczne, a tym samym niemożliwe do zrealizowania.
Cały przebieg wydarzeń marcowych począwszy od piątku 8 III nie wpływał już na propagandowe ujęcie we wszystkich środkach masowego przekazu. Ten brak kontaktu rzeczywistości propagandowej z wydarzeniami na wyższych uczelniach był, jak pisze Karpiński dla wielu uczestników głęboko szokujący. Często wypisywano w ulotkach i wywieszano na bramach wyższych uczelni hasło "prasa kłamie"(jednym ze studenckich symboli stała się palona lub darta gazeta).Jednak powodem tego, nie był sam fakt kłamania, co nieprzystosowanie, a tym samym brak odzwierciedlenia rzeczywistego przebiegu ruchu studenckiego w prasie. Pomijano milczeniem wiele istotnych informacji, dotyczących nie tylko agresywnych akcji ze strony funkcjonariuszy MO i ORMO, ale także treści rezolucji studenckich, sprawozdań z działalności ich komitetów i wieców. Dlatego też począwszy od 11 III stałym punktem studenckich rezolucji i odezw, stało się hasło domagające się opublikowania w prasie ich postulatów i informacji o prawdziwym przebiegu wydarzeń. Mimo, iż był to ruch studencki, którego organizatorami i głównymi uczestnikami byli właśnie oni sami, w prasie ich rola została bardzo umniejszona. Jak podawano, większość wśród uczestników ówczesnych demonstracji nie miała nic wspólnego z uniwersytetami, reszta zaś została "zbałamucona" i wykorzystana przez określonych "bankrutów politycznych", którym to z kolei przypisywano główną rolę, zarówno inspiratorów, jak i organizatorów całego ruchu. Dlatego też wyliczane bardzo często nazwiska dzieci wysoko postawionych pracowników administracji państwowej, połączone z zakrojoną na szeroką skalę akcją antysyjonistyczną ,miały niewiele wspólnego z tym, co rzeczywiście działo się na wiecach. Jak to bardzo trafnie pointuje Karpiński: środki masowego przekazu sprawiały wrażenie, jakby głos środowiska akademickiego chciały zagłuszyć. Studenci natomiast chcieli przebić się przez zagłuszenie, stąd liczne wiece i rezolucje, a od II poł. marca także strajki, które to w formie wiecu okupacyjnego lub bojkotu zajęć były pomyślane przede wszystkim jako sposób komunikacji.
Zamiast relacji z wieców studenckich w gazetach można było odnaleźć masę artykułów i zdjęć poświęconych oficjalnym wiecom zwoływanym przez zakłady pracy, na których potępiano zachowania studentów i domagano się spokoju. Tym samym próbowano zbudować mur oddzielający robotników i studentów, których z jednej strony przedstawiano jako chuliganów, z drugiej zaś jako zdezorientowanych i oszukanych.
Kwestia "prawdziwych sprawców" ówczesnych zajść nie jest w prasie jasno przedstawiona. Winą obarcza się szerokie i często nie powiązane ze sobą środowiska: "znanych z politycznego rozrabiactwa" studentów, byłych członków partyjnych i państwowych, pracowników naukowych, znanych literatów, Radio "Wolna Europa", paryską "Kulturę", amerykański imperializm, neofaszystowskie koła bońskie, rewizjonistyczne dążenia NRF, wszystkie zaś połączone zostają grubą nicią antysyjonizmu. Jest to wynik zubożenia lub braku wielu ważnych informacji, a także próba ataku na wszystkich rzekomych wrogów Polski Ludowej. Także przyczyny wydarzeń marcowych zostają osnute pewną tajemnicą, a ich opis ogranicza się do nader zagadkowego sformułowania, iż demonstrujący "walczyli rzekomo w obronie wolności i demokracji, a naprawdę w imię ciasnego egoizmu".
Dezinformacja społeczeństwa przejawiała się także w jeszcze jednym aspekcie, a mianowicie w tym, iż informacje o wiecach i strajkach studenckich ukazywały się tylko w prasie prowincjonalnej i nie były przedrukowywane. Przykładowo wydarzenia w Toruniu odnotowała tylko prasa toruńska, w Krakowie tylko krakowska. Natomiast do Warszawy informacje te docierały nieoficjalnie i z opóźnieniem. Podczas gdy do demonstracji studenckich doszło w wielu miastach polskich: Warszawa, Kraków, Łódź, Gdańsk, Poznań, Wrocław, Lublin, Szczecin, Katowice, Białystok, Bydgoszcz, Gliwice, Olsztyn, Ople, Toruń, Dziennik Polski odnotował zamieszki tylko w dwóch miastach, a mianowicie w Warszawie i w Krakowie. Zakrojona na tak szeroką skalę dezinformacja społeczeństwa, która uwidaczniała się we wszystkich wspomnianych wyżej kwestiach, miała moim zdaniem na celu zbagatelizowanie całego ruchu. Działał tutaj także bardzo prosty mechanizm: im mniejsza ilość osób demonstruje, tym łatwiej można ją oskarżyć o nieodpowiedzialne i "chuligańskie wybryki"