Streszczenie szczegółowe
Część pierwsza
Rozdziały 1—3 (Szlak łowów, Wilczyca, Krzyk głodu)
Przez daleką Północ wędrowali dwaj ludzie w towarzystwie psiego zaprzęgu ciągnącego sanie z trumną. Tymi ludźmi byli Bill i Henry, w trumnie zaś były zwłoki lorda Alfreda. Za wędrowcami gnało stado wilków. Sytuacja nie była pomyślna dla ludzi, ponieważ mieli już tylko trzy naboje. Istniało niebezpieczeństwo, że skończą się, nim wędrowcy dotrą do fortu MacGurry. Wieczorem okazało się, że wilk ze stada wdarł się do ludzkiego obozu (co było niesłychane) i ukradł rybę. W nocy podróżni tracą psa, Fatty’ego — uciekł do wilków i został przez nie pożarty. Mężczyźni uznali, że zwariował. Następnego wieczoru sytuacja powtórzyła się — najpierw pojawił się intruz, potem uciekł kolejny pies — Frog. Okazało się, że psy głupieją, ponieważ wabi je do siebie wilczyca (a zbliżała się pora godów). Następnego ranka brakowało Spankera. Bill przysiągł, że zabije wilczycę. Następnej nocy nie stracili ani jednego psa, ale za to w południe sanki przewróciły się na drodze, a Jednouchy, jeden z psów, wykorzystał nieuwagę swoich panów i uciekł do wilczycy. Bill pobiegł ratować psa. Zginęli i pies, i człowiek. Henry szybko pozbierał się, zaprzągł dwa ostatnie psy i razem z nimi ciągnął sanie. Wkrótce zatrzymał się na nocleg. Zgromadził duży zapas drewna, nakarmił psy, zjadł kolację i ułożył się do snu tuż przy ognisku. W nocy wilki podeszły bardzo blisko. Rankiem mężczyzna był wyczerpany i niewyspany, ale nie poddał się: ściął dwie młode jodły, złożył je na krzyż i przywiązał do drzew na sporej wysokości. Następnie na to rusztowanie wciągnął trumnę z doczesnymi szczątkami lorda Alfreda. Potem zaprzągł psy i ruszył do fortu MacGurry. Tym razem Henry rozbił obóz na kilka godzin przed zapadnięciem zmierzchu. Musiał zgromadzić ogromny zapas drewna. Drugą z rzędu noc nie zmrużył oka. Wilki podchodziły zbyt blisko. Henry poczuł, jak cudownie jest żyć. Rano wilki nie odeszły, więc cały dzień walczył z nimi. W nocy jednak zasnął. Obudził go atak wilków. W obronie wskoczył w ognisty krąg. Stamtąd bronił się, rzucając żagwiami. Wykończony zasnął, myśląc, że to już koniec. Ocalili go ludzie poszukujący lorda Alfreda.
Część druga
Rozdziały 1—5 (Walka kłów, Legowisko, Siwy malec, Ściana świata, Prawo mięsa)
To wilczyca dała stadu sygnał do odwrotu. Wataha niechętnie podążyła za nią. Wkrótce rozpoczęły się zaloty — o życzliwość wilczycy walczyli przywódca stada, młody samiec oraz stary, jednooki wilk. Ta nie zwracała na nich uwagi, ponieważ była głodna. Żaden z rywali nie mógł zdobyć przewagi. Po kilku dniach nieprzerwanego biegu wilki zabiły i pożarły wielkiego, starego łosia. Potem stado zaczęło się rozpadać, dzieliło się na pary i grupy. Jedną z nich stanowili Wilczyca, Jednooki, młody przywódca i trzylatek. W końcu trzylatek zaatakował Jednookiego. Zginął, bo stary wilk zbratał się z młodym przywódcą. Potem Jednooki zabił przywódcę. Wilczyca została partnerką starego wilka. Pewnego dnia trafili na wioskę indiańską. Wilczyca zapragnęła znów znaleźć się wśród psów i ludzi (była półkrwi psem indiańskim). Jednooki chciał odejść, ale wilczyca spodziewała się potomstwa i dlatego pilnie szukała miejsca na legowisko. Jeszcze dwa dni wilki krążyły wokół indiańskiej wioski, ale spłoszył je strzał ze strzelby. W końcu udało się znaleźć odpowiednią jaskinię na urwistym brzegu rzeki. Było tu sucho i zacisznie. Wilczyca weszła do jaskini, a Jednooki położył się u wejścia do groty.
Nadeszła wiosna. Rankiem Jednooki próbował namówić Wilczycę do wyjścia, ale ona nie ruszyła się z miejsca. Wilk sam ruszył na łowy. Nic nie upolował. Gdy wrócił, w jaskini czekała na niego gromadka wilcząt. Wilczyca nie pozwoliła mu zbliżyć się do dzieci, więc wyruszył na kolejne polowanie. Udało mi się złapać ursona i ptarmigana. Ptaka zjadł sam, a ursona zaniósł dzieciom i żonie.
Szczeniąt było pięcioro: trzy wilczki i dwie wilczyce, ale tylko jeden wilczek był szary jak ojciec. I to on najszybciej się rozwijał, był najsilniejszy i najbardziej ciekawy świata. Po miesiącu szczeniaki zaczęły jeść mięso. Jednak nagle nadszedł głód i nie tylko skończyło się mięso, ale i nie było już mleka matki. Szczenięta po kolei słabły i umierały. Został tylko siwy malec. Rodzice robili, co mogli, ale nie udało się im uratować rodziny. Pewnego dnia Jednooki został zamordowany przez samicę rysia. Od tej pory matka i siwy malec musieli radzić sobie sami. Mały nauczył się, że kiedy matki nie ma, jemu nie wolno ruszać się z miejsca. Ale któregoś dnia nie wytrzymał i wyruszył na podbój świata. Zaraz na początku „zaatakowała” go wiewiórka, a potem jemiołuszka — od niej dostał dziobem mocno w nos. Nie wrócił do domu, szedł dalej, aż wpadł do gniazda pełnego piskląt ptarmiganów. Pożarł je szybko — to było pierwsze w jego życiu morderstwo. Kiedy pojawiła się matka pomordowanych piskląt, wilczek dostał porządne lanie. Ale nie poddał się i po raz pierwszy poczuł, co to znaczy instynkt zabijania i walki. Zanim dorosły ptak porzucił go, szczeniak pokaleczył mu skrzydło. Po chwili nadleciał jastrząb i w ten sposób skończyło się życie zrozpaczonej ptasiej matki. Wilczek ruszył dalej, po czym o mało się nie utopił (pierwszy raz widział wodę). Wtedy zatęsknił za matką i postanowił ją odszukać, został zaatakowany przez kunę, ale matka go uratowała. Razem wrócili do jaskini.
Od czasu samodzielnej wyprawy malec rósł coraz szybciej i coraz częściej wybierał się na samodzielne wyprawy. Podczas kolejnej zabił małą kunę. Nie rzucał się jednak na większe od siebie zwierzęta, potrafił słuchać głosu instynktu. Powoli zaczął dbać o własne wyżywienie. Wilczyca miała coraz wieksze kłopoty ze znalezieniem odpowiedniej ilości pokarmu, odważyła się więc upolować małego rysia. Ten łup sprawił, że w jaskini wilków pojawiła się rysica. Walka między obiema matkami zakończyła się śmiercią rysicy tylko dlatego, że rysica w jaskini nie mogła użyć wszystkich swoich narzędzi walki — mogła tylko drapać i gryźć. To była ta sama rysica, która zabiła Jednookiego. Po walce wilczyca długo nie mogła ruszyć się z miejsca, a wilczek kurował rozdarte ramię. Wilki przeżyły dzięki ciału rysicy. To była lekcja życia zatytułowana: istnieją pożeracze i pożerani — trzeba zjeść lub zostać zjedzonym.
Część trzecia
Rozdziały 1—6 (Stwórcy ognia, Niewola, Wyrzutek, Szlak bogów, Umowa, Głód)
Pewnego dnia szczeniak pobiegł na polanę, żeby napić się wody, i wtedy po raz pierwszy w życiu spotkał ludzi. Okazało się szybko, że ci Indianie byli właścielami wilczycy w czasach, gdy należała do człowieka. Sposób, w jaki wilczyca odnosiła się do ludzi, utwierdził małego w przekonaniu, że są to bogowie, których trzeba się bać i bezwarunkowo słuchać. Podczas pierwszego spotkania z ludźmi wilczek dostał imię: Biały Kieł, a wilczyca odzyskała stare imię: Kiche. Zwierzęta ludzkim prawem należały do Szarego Bobra i to z nim powędrowały do indiańskiej wioski. Tam Biały Kieł nie był szczęśliwy, ponieważ wioskowe psy nienawidziły go z całego serca, a matka nie mogła go obronić przed atakami przywódcy bandy szczeniaków, Lip-Lipa, który szczególnie atakował małego, ponieważ sama była uwiązana na środku obozu, żeby nie uciekła do lasu.
Biały Kieł nie potrafił usiedzieć przy matce, więc wciąż dostawał lanie. Żaden człowiek nie chciał mu pomóc.
Podstawą nienawiści psów do Kiche i Białego Kła była ich dzikość, to, że miały w sobie krew wilków. Od początku wiadomo było, że nie będzie przyjaźni między tymi światami.
Namioty sprawiły, że podziw Białego Kła dla ludzi wzrósł jeszcze bardziej. Biały Kieł nie rozumiał, na czym polega budowa takiego namiotu, i omal nie przewrócił jednego z nich. Potem próbował powąchać ogień (dzikie zwierzęta go nie znają) i wtedy poparzył sobie nos. Kiedy Szary Bóbr to zobaczył, długo śmiał się ze szczeniaka. Od tej chwili Biały Kieł nienawidził śmiechu.
Życie w obozie polegało na tym, że Kiche wciąż była na uwięzi, a Biały Kieł na własną rękę poznawał zwyczaje i prawa obozowe. Od czasu do czasu biegał na skraj puszczy, żeby pooddychać dzikością. Był zupełnie sam, żaden szczeniak nie przyjaźnił się z nim. Samotność wilczka zaoowocowała tym, że stał się indywidualistą, ale i nikt nie pomagał mu w trudnych sytuacjach. Zawiódł się na matce, bo kiedy już została uwolniona, nie chciała uciec do lasu. Dla Białego Kła był to widoczny znak ludzkiej potęgi. Gdyby Kiche uciekła ze swoim dzieckiem, na zawsze byliby razem, ale została i Szary Bóbr oddał ją Wielkiemu Orłowi (miał u niego dług). To był straszny moment. Biały Kieł wskoczył do czółna, a potem rzucił się do rzeki i płynął za czółnem wiozącym matkę. Nie posłuchał Szarego Bobra, aż w końcu Indianin wyciągnął wilczka z wody, zbił go strasznie i wrzucił na dno czółna. Wilczek został wtedy złamany psychicznie, uznał człowieka za pana swojego życia i śmierci, czyli stał się niewolnikiem. Na brzegu rzucił się na niego Lip-Lip, który wszystko widział. Ale Szary Bóbr kopnął Lip-Lipa i Biały Kieł zrozumiał, że tylko człowiek — bóg ma prawo wymierzać karę. Tej nocy wilczek wyjątkowo spał w namiocie Szarego Bobra, ale ponieważ płakał z tęsknoty za matką — znów dostał lanie. Był bardzo nieszczęśliwy. Niewola jednak nie okazała się straszna. Szary Bóbr na swój sposób dbał o psa, ale wymagał za to ślepego posłuszeństwa. Wilczek mógł uciec wiele razy, ale w obozie trzymała go rodząca się w nim dusza niewolnika i oczekiwanie na powrót matki. A miał powody, żeby na nią czekać — był zupełnie sam. Poza tym wojna z Lip-Lipem przybrała otwarty charakter. Biały Kieł zrozumiał, że utrzymać się na nogach podczas walki znaczyło utrzymać się przy życiu. Wiedział, że nie da rady całemu stadu, więc atakował jak rozbójnik, tylko pojedyncze psy. W ten sposób zyskał złą opinię. Gdy zagryzł pierwszego psa, Szary Bóbr nie pozwolił na ukaranie swojego psa. Od tego momentu „Białego Kła znienawidzili i ludzie, i psy”. Jego życie było jednym ciągiem walk. I nikt nie zastanawiał się, dlaczego szczeniak tak się zachowuje. Takie wychowanie sprawiło, że Biały Kieł stał się okrutnym, nieczułym i rozpaczliwie samotnym drapieżnikiem.
Jesienią Indianie udawali się w inne okolice, na łowy. Zamieszanie, ktore zapanowało w obozie, Biały Kieł postanowił wykorzystać do ucieczki. Wymknął się z obozu i ukrył w lesie. Szybko okazało się, że wolność to również zimno, głód i strach przed Nieznanym. Biały Kieł nie miał jeszcze roku i w normalnych warunkach przebywałby pod opieką matki. Pies zapragnął wrócić do ludzi. Pobiegł do wioski, ale tu przekonał się, że ludzi już nie ma i nie wiadomo, gdzie ich szukać. Biały Kieł po raz pierwszy w życiu wył z rozpaczy i bezradności. Postanowił poszukać plemienia. Pobiegł w dół rzeki Mackenzie i biegł tak przez dwa dni i dwie noce. Drugiego dnia wieczorem odnalazł Szarego Bobra, ale tylko dlatego, że żona Szarego Bobra wypatrzyła łosia na brzegu, po którym biegł wilczek. Gdyby Szary Bóbr nie zabił łosia celnym strzałem, gdyby nie popłynęli po mięso — Biały Kieł prawdopodobnie by ich minął. Indianin był zadowolony, że wilczek wrócił, i nagrodził go sutym posiłkiem.
Pod koniec grudnia Szary Bóbr z rodziną wyruszył w podróż w górę rzeki Mackenzie. Prowadzili dwie pary wyładowanych sań — widocznie wieźli towary na handel. Jedne sanie prowadził Szary Bóbr, drugie jego syn — Mit-sah. Zaprzęg prowadzony przez Mit-saha złożony był z samych szczeniaków, którymi chłopiec uczył się kierować. Psy zostały zaprzęgnięte do sań w ten sposób, że tworzyły wachlarz. Te, które biegły z tyłu — uwiązane na krótszych linach — nie mogły dosięgnąć tych, które biegły z przodu, a żaden z psów nie mógł dosięgnąć przodownika — pierwszego psa w zaprzęgu. Wykorzystując naturalną skłonność psów do rzucania się w ślad za biegnącym przywódcą, Indianie osiągnęli to, że psy z tyłu zaprzęgu chciały za wszelką cenę dogonić pierwszego, więc ciągnęły sanie z całej mocy, dzięki czemu przodownikowi łatwo było biec, co z kolei powodowało, że biegł szybko. W ten sposób zaprzęg poruszał się szybko i sprawnie. Ale też psy nienawidziły ciągle uciekającego przodownika. Na postoju gotowe były go zagryźć. Mit-sah, który kupił Lip-Lipa, wyznaczył go na przodownika zaprzęgu. Była to zemsta chłopca za wszystkie krzywdy, jakie Lip-Lip wyrządził Białemu Kłu. Lip-Lip na postojach musiał trzymać się blisko ludzi, inaczej zginąłby natychmiast. Biały Kieł odstawał od stada, ale dlatego, że był samotnikiem i psy bały się go. Wilczek stał się dla stada tyranem.
Szary Bóbr wędrował miesiącami. Bardzo cenił sobie wierność i sprawność Białego Kła, ale jedyną formą nagrody było darowanie kary. Skutek był taki, że wilczek nie nauczył się kochać.
W wiosce położonej nad Wielkim Jeziorem Niewolniczym zdarzyła się wilczkowi przykra przygoda. Indiański chłopiec rąbał zamarznięte mięso łosia, a Biały Kieł zjadał okrawki sypiące się spod siekiery, uważał, że ma do tego prawo, ale chłopiec pobiegł za wilczkiem z kijem w ręce i zaatakował. Przerażony Biały Kieł rzucił się na prześladowcę, pogryzł go i uciekł do Szarego Bobra. Rodzina pogryzionego chłopca przyszła do Szarego Bobra z żądaniem zemsty, ale odeszła z niczym. Biały Kieł wysnuł z tego wniosek, że z rąk swego pana należy znieść wszystko, ale z pewnością nie trzeba godzić się na lanie z rąk obcych bogów. Pies wtedy ma prawo bronić się zębami. Kiedy Mit-sah samotnie zbierał drewno w lesie, został napadnięty przez grupę chłopców z wioski. Widząc, co się dzieje, Biały Kieł rzucił się i przegnał łobuzów, gryząc ich dotkliwie. W nagrodę dostał od Szarego Bobra wspaniały, duży kawał mięsa. Wilczek stał się niezastąpionym stróżem. Przymierze między nim a Szarym Bobrem, oparte na strachu i poczuciu obowiązku, było coraz mocniejsze.
W kwietniu Szary Bóbr powrócił do swojej wioski. Biały Kieł miał już rok. Przestał się bać dorosłych psów, a nawet przepędził Baseeka, który chciał mu zabrać jego kość. Chciał tylko jednego — żeby się z nim liczono i nie zaczepiano go. Był tak konsekwentny w swoich poczynaniach, że starsze psy uznały go w końcu za równego sobie i doszły do wniosku, że lepiej nie drażnić tego samotnika.
Pewnego dnia Biały Kieł natknął się na Kiche, ale ona przywitała go ostrymi zębami, rozcinając mu pysk aż do kości. Zapomniała już, że to jej syn; był teraz dla niej obcym zwierzęciem, tym bardziej, że urodziła kolejne szczeniaki i broniła ich przed intruzem. Biały Kieł nie rozumiał, co się dzieje, ale posłuszny instynktowi pozwolił się odpędzić. Nie zaczepiał jej więcej. Wilczek z dnia na dzień robił się bardziej samotny i zdziczały, ponury i dumny. Nie mógł znieść ludzkiego śmiechu.
W trzecim roku jego życia na wioskę indiańską spadł wielki głód. Indianie jedli już mokasyny i rękawice, a w przypływie rozpaczy również swoje psy. Biały Kieł uciekł do lasu. Tam polował na wiewiórki i myszy polne, nawet zabił i zjadł młodego wilka wycieńczonego z głodu. Wygrał ze stadem głodnych wilków. Kilka dni później powtórnie natknął się na swoją matkę, ale wspomnienia już zamarły, więc poszedł w swoją stronę. W czasie jednej z wypraw dosłownie wpadł na Lip-Lipa. Biały Kieł zabił wroga.
W trakcie włóczęgi zawędrował na znane sobie miejsce, w którym Indianie zwykle rozbijali swój obóz. Kiedy głód się skończył, Biały Kieł wrócił do wsi. Żona Szarego Bobra, Kloo-Kooch, powitała psa z radością i rzuciła mu rybę. Położył się więc i czekał na powrót pana.
Część czwarta
Rozdziały 1—6 (Wróg własnej rasy, Szalony bóg, Królestwo nienawiści, Natrętna śmierć, Nieokiełznany, Pan serca)
W czasie następnej wyprawy Szarego Bobra i Mit-saha Biały Kieł biegł na czele zaprzęgu. Nie znosił swej roli, do szału doprowadzała go biegnąca za nim zgraja. Najchętniej odwróciłby się do psów i wymordował je po kolei. Ale kiedy tylko próbował obejrzeć się w tył, dosięgał go długi i ostry bicz Mit-saha. Mógł więc tylko pędzić jak strzała do przodu. Był zbyt dumny, aby na wieczornym postoju przyjąć opiekę „bogów”. Sam radził sobie z napastnikami, atakującymi go całym stadem. Nie mogli jednak zabić Białego Kła. W porównaniu z nimi był zbyt szybki, silny i inteligentny, a poza tym dziki i nieubłagany. Szary Bóbr cenił go za te cechy charakteru.
Gdy Biały Kieł miał prawie pięć lat, Szary Bóbr zabrał go w długą podróż. Biały Kieł po drodze mordował przypadkowe psy napotkane w indiańskich wioskach. Osiągnął mistrzostwo świata w zabijaniu. Pomogły mu w tym odziedziczone po wilczych przodkach cechy. Był zwinny, szybki, silny, miał lepszą koordynację ruchów niż psy, sprawniej obliczał czas i odległość.
Latem Szary Bóbr i Biały Kieł przywędrowali do fortu Yukon. Był to okres gorączki złota i do fortu przybywały codziennie tłumy mężczyzn, aby wędrować dalej w poszukiwaniu cennego kruszcu. Szary Bóbr zatrzymał się tutaj na dłużej, bo słyszał, że można dobrze zarobić, handlując z poszukiwaczami. Przywiózł ze sobą na sprzedaż futra, rękawice i mokasyny. Zysk przeszedł jego najśmielsze marzenia. Zarobił ponad 1000%. Biały Kieł miał w całkowitej pogardzie psy białych ludzi. Świeżo przybyłe psy same rzucały się na Białego Kła, a on zabijał je i zostawiał indiańskim psom na pożarcie, aby one z kolei padały ofiarą rozjuszonych ludzi. Jednych i drugich nienawidził. Był wrogiem własnego gatunku. Mieszkańcy fortu Yukon pogardzali przybyszami opętanymi gorączką złota i ich delikatnymi psami. Cieszyli się po cichu, gdy Biały Kieł i jego banda mordowali wychuchane pieski. Nawet specjalnie chodzili na przystań, aby obejrzeć to widowisko. Wśród nich był jeden typ przerażająco brzydki, tchórzliwy i okrutny, zwany dla żartu „Pięknym Smithem”. W forcie pełnił funkcję kucharza. „Piękny Smith” zapragnął mieć Białego Kła, a pies go nienawidził. Mężczyzna usiłował namówić Szarego Bobra do sprzedaży wilka, ale Indianin konsekwentnie odmawiał. Wtedy biały człowiek zaczął upijać Szarego Bobra whisky i uzależnił Indianina do tego stopnia, że ten, przepiwszy wszystkie zarobione pieniądze, zgodził się w końcu na sprzedaż wilka. Szary Bóbr był jedynym człowiekiem, który mógł podejść do psa i go dotknąć. Pewnego wieczoru, pijany, założył mu na szyję rzemień, drugi jego koniec mocno ujął w rękę i siadł na ziemi obok psa. Wkrótce nadszedł „Piękny Smith” i chciał zabrać Białego Kła ze sobą, ale ten rzucił się na białego człowieka. „Piękny Smith” miał na tę okazję przygotowany mocny kij: zdzielił nim psa i zwalił go z nóg. Wilk nie ryzykował drugiego uderzenia. Niechętnie poszedł za „Pięknym Smithem”. Na podwórzu swojego domu mężczyzna mocno uwiązał psa i poszedł spać. Biały Kieł tylko na to czekał, w ciągu dziesięciu sekund przegryzł rzemień i był wolny. Wrócił do Szarego Bobra. Rano Indianin oddał psa „Pięknemu Smithowi”. Ten sprawił wilkowi okrutne lanie: przywiązał go tak, żeby nie mógł się bronić, a potem bił kijem i batem. Mimo cierpienia Biały Kieł rozumiał, za co go biją: był nieposłuszny woli „bogów”. Ale nie znał innego pana niż Szary Bóbr i uważał się za jego własność. Nie rozumiał, że teraz jego panem jest okrutny biały mężczyzna, który znów zabrał go do swojego domu i indiańskim sposobem uwiązał do kija. Wilk przegryzł również kij, chociaż zabrało mu to sporo czasu. Ponownie uciekł do Indianina i ponownie został zdradzony i wydany na pastwę „Pięknego Smitha”. Dostał — o ile to możliwe — jeszcze mocniejsze lanie niż poprzednio. Szary Bóbr patrzył na to obojętnie, bo pies już nie był jego własnością. Biały Kieł stał się teraz własnością człowieka całkowicie zbydlęconego i niespełna rozumu. Został uwiązany na łańcuchu, którego przegryźć nie mógł, i rozumiał tyle, że musi być posłuszny nowemu „bogu”.
Okazało się, że „Piękny Smith” kupił Białego Kła w określonym celu: organizował walki psów i przyjmował zakłady. W ten sposób zarabiał. Wiedział, że wilk będzie stanowił przez dłuższy czas źródło niemałych dochodów. Ale przedtem musiał zmienić psa w bestię. Trzymał go na łańcuchu w zagrodzie, do której wchodził codziennie z kijem w ręku: drażnił psa; śmiał się z niego, ponieważ odkrył, że to doprowadza go do szału; bił go i głodził, ale bez przesady. Biały Kieł musiał mieć siłę do walki. Pies zionął nienawiścią do całego świata.
Biały Kieł zabijał wszystkie psy, które wystawiano do walki z nim, nie było równych mu przeciwników. Przynosił ogromne zyski. Nazywano go „Wilkiem-Atletą”.
Jesienią popłynął do Dawson. W mieście „Piękny Smith” zamknął Białego Kła w klatce i pokazywał go za pieniądze. Od czasu do czasu wywożono Białego Kła do lasu, gdzie, w tajemnicy, odbywały się walki psów, w których wilk zawsze zwyciężał. Wiosną przybył do Dawson niejaki Tim Keenan, który przyprowadził ze sobą pierwszego w tej okolicy buldoga, który wabił się Cherokee. Nastroje wśród graczy ożywiły się: wiadomo było, że te psy muszą stoczyć ze sobą walkę. Po raz pierwszy wypróbowane metody Białego Kła nie dały żadnego efektu. Niski, przysadzisty, ciężki buldog okazał się zadziwiająco odporny na ugryzienia, a nie było sposobu, żeby zbić go z nóg. Kiedy Biały Kieł kolejnym wyskokiem próbował położyć Cherokee na łopatki, całą siłą rozpędu trafił w próżnię i upadł bokiem na ziemię. Natychmiast poderwał się na nogi, ale buldog już zdążył zacisnąć szczęki na jego gardle. Trafił co prawda zbyt nisko, zbyt blisko piersi, ale od tej pory nawet na moment nie puścił ofiary mimo rozpaczliwych wysiłków Białego Kła. Powoli, centymetr po centymetrze, przesuwał szczękę ku gardłu wilka, zacieśniając stopniowo uchwyt. Biały Kieł w żaden sposób nie potrafił uwolnić się od śmiertelnego uścisku, wreszcie, wyczerpany, runął na grzbiet. Cherokee właśnie na to czekał. Błyskawicznie przesunął szczęki na gardło i dusił Białego Kła, pewny zwycięstwa. „Piękny Smith” dostał szału na ten widok. Wpadł do zagrody i zaczął kopać konającego wilka. Właśnie w tym momencie wśród widzów powstało zamieszanie. Młody, szczupły mężczyzna przepchnął się na ring i zaatakował „Pięknego Smitha”. Celnie wymierzonym ciosem w twarz powalił go, a następnie zawołał swojego służącego, Matta, i psy zostały rozdzielone. Weedon Scott, młody mężczyzna, który rozdzielił psy, zapłacił za wilka „Pięknemu Smithowi” 150 dolarów i zabrał Białego Kła ze sobą. Biały Kieł, jeszcze o tym nie wiedząc, zyskał nowego pana.
Po dwóch tygodniach Biały Kieł szarpał się na łańcuchu, a Weedon Scott wątpił, aby wilk kiedykolwiek pozwolił się oswoić. Matt pokazał mu ślady od uprzęży odciśnięte na sierści psa, co dowodziło, że biegał on kiedyś w zaprzęgu, czyli był już oswojony, a zdziczał pod wpływem tortur zadawanych mu przez „Pięknego Smitha” i ciągłych walk, w których musiał zabijać. Mężczyźni postanowili dać psu szansę.
W życiu Białego Kła nastąpiła rewolucja. Nikt nigdy go tak nie traktował. W psie zaczęły się budzić nieznane dotąd uczucia. Długo trwało, zanim nabrał zaufania do nowego pana, ale w końcu poczuł do niego sympatię. Było mu z nim dobrze. Chodził swobodnie po podwórku, jadł mięso, a zamiast kar, bicia i krzyku dostawał zwiększoną dawkę serdeczności. Odpłacał się, pilnując dobytku pana najlepiej, jak umiał. W charakterze psa zachodziły zmiany. Budziły się w nim uczucia, których do tej pory nie doświadczał: zaufanie, wdzięczność, a w końcu — miłość. Nie potrafił jednak wyrażać uczuć. Stał spokojnie i czekał, aż pan do niego podejdzie, przemówi, pogłaszcze. Była to miłość wierna, pokorna, cicha.
Stosunki z innymi psami Biały Kieł ułożył sobie po swojemu: nauczył je, że nie wolno wchodzić mu w drogę, i kiedy to pojęły, na podwórku zapanował spokój.
Późną wiosną pan wyjechał bez uprzedzenia i bez pożegnania. Biały Kieł nie rozumiał, co się stało, i aż rozchorował się z żalu i tęsknoty — wydawało się, że pies zdechnie. Rozpaczliwe listy słane do Scotta przyspieszyły jego powrót do domu. Pies przywitał go jak zwykle powściągliwie, ale pozwolił się głaskać i tulić, a nawet stała się rzecz niesłychana: wsunął łeb pod pachę „boga”. Był to najwyższy dowód zaufania i miłości. Teraz wilk szybko wracał do zdrowia.
„Piękny Smith” przypomniał sobie o Białym Kle, a ponieważ był niespełna rozumu, postanowił ukraść psa. Biały Kieł poznał swego prześladowcę i byłby rozszarpał go na strzępy, gdyby nie szybka interwencja dwóch mężczyzn.
Część piąta
Rozdziały 1—5 (Daleka podróż, Południe, Siedziba bogów, Głos natury, Śpiący wilk)
Weedon Scott szykował się do odjazdu. Wracał do rodzinnego domu, do Kalifornii. Biały Kieł czuł, że dzieje się coś niepokojącego, coś złego, po nocach wył z rozpaczy. W mężczyźnie miękło serce. Rozum mówił mu, że nie może wilka nawykłego do mrozów Północy, zabierać do słonecznej Kalifornii, że zabierając go ze sobą, przyczyni sobie w drodze kłopotów. W końcu nadszedł dzień odjazdu. Scott prosił Matta, żeby dobrze opiekował się wilkiem. Biały Kieł został zamknięty w chacie. Schodząc do portu, słyszeli jego wycie — wył tak, jak wyje pies po śmierci pana.
Gdy Scott wszedł na pokład parowca i właśnie ściskał dłoń Matta na pożegnanie, zobaczył, że twarz służącego zmienia się; Matt z osłupieniem patrzył na coś, co się działo za plecami Scotta. Weedon odwrócił się. Tuż za nim siedział Biały Kieł i spoglądał pytająco. Zdesperowany pies wyskoczył przez zamknięte okno, kalecząc sobie łapy i brzuch, i dogonił ukochanego „boga”. To przesądziło sprawę. Scott musiałby być człowiekiem bez serca, żeby teraz odpędzić zwierzę od siebie. Biały Kieł popłynął z panem do Kalifornii.
San Francisco oszołomiło Białego Kła, który po raz pierwszy w życiu znalazł się w mieście. Wszystko go tu przerażało i zadziwiało: elektryczne tramwaje, wysokie budynki i tłumy ludzi na ulicach. Na szczęście w mieście byli krótko, bo zaraz potem pojechali dalej koleją, pies w wagonie bagażowym. Na stacji czekała na Weedona jego rodzina: matka, ojciec, siostry, żona... I tu zaczęły się pierwsze nieporozumienia. Biały Kieł nie pozwolił matce przywitać się ze Scottem, bo każda próba uściskania długo niewidzianego syna była traktowana przez wilka jak zamach na życie pana. Warczał wtedy groźnie i rozjuszony rzucał się na ludzi, aż Scott musiał go przytrzymywać. Zrobił więc od razu lekcję pokazową psu: ostrym tonem rozkazał mu leżeć, a sam uściskał matkę. Biały Kieł bacznie obserwował sytuację i przekonawszy się, że nic złego z niej nie wynika, uspokoił się trochę.
Gdy powóz wjechał na teren posiadłości Weedonów, wilk spotkał pierwszego psa — suczkę Collie. Collie była owczarkiem i nienawiść do wilków odziedziczyła po przodkach. Rzuciła się więc na Białego Kła, ale instynkt powstrzymał wilka przed atakiem. Prawo głosiło, że nie wolno atakować samicy swojego gatunku, więc cofał się tylko przed rozjuszoną suką, która stanowczo broniła mu wejścia na teren posiadłości. Biały Kieł wreszcie dopadł powozu. Tu czekała go następna niespodzianka: z boku, podstępnie, zaatakował go wielki ogar — Dick. Udało mu się zbić wilka z nóg i przewrócić. Biały Kieł natychmiast się poderwał i Dick zginąłby niechybnie rozszarpany jego ostrymi zębami, gdyby nadbiegająca Collie nie ocaliła mu życia, z wyskoku rzucając się na wilka i obalając go na ziemię. Scott biegł już do psów. Przytrzymał Białego Kła, a jego ojciec przywołał Dicka i Collie. Potem nastąpiły powitania z innymi domownikami i Biały Kieł musiał spokojnie patrzeć, jak kobiety zarzucają jego panu ręce na szyję. Wilk został wprowadzony do domu, chociaż lekko się temu opierał. Nie można jednak było zostawić go na podwórku ze względu na bezpieczeństwo innych psów.
Teraz Biały Kieł musiał się wiele nauczyć, żeby przystosować się do nowych warunków i nowych praw, jakie panowały w posiadłości Sierra Vista. Stosunkowo łatwo ułożył sobie stosunki z psami: wiedział, że nie wolno mu ich atakować, ponieważ należą do pana, ale nie chciał się też z nimi zaprzyjaźnić. Dicka ignorował tak ostentacyjnie, że ogar porzucił wszelką myśl o zawarciu znajomości z wilkiem i w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Trudniej było poradzić sobie z Collie, która robiła na złość Białemu Kłowi na każdym kroku, a której prawo nie pozwalało zagryźć. Schodził suczce z drogi.
Jeszcze większy kłopot sprawiło wilkowi ustalenie stopnia ważności poszczególnych osób w dużej rodzinie pana. Biały Kieł szybko zrozumiał, że dla pana najważniejsze są dzieci, dlatego pilnował ich, a nawet pozwolił im na pieszczoty, chociaż początkowo znosił je niechętnie. Następny w kolejności był ojciec Weedona, sędzia Scott, ponieważ „bóg” darzył go szacunkiem, a starszy pan nie narzucał się psu, dając jednocześnie do zrozumienia, że go dostrzega i akceptuje. Reszta rodziny była mniej ważna, ale sympatyczna. Służby, którą nauczył się odróżniać od rodziny, Biały Kieł nie ruszał, bo ci ludzie stanowili własność pana, ale też nie pozwalał im na żadne poufałości.
Jednak największy kłopot sprawiło wilkowi zrozumienie, których zwierząt nie wolno zagryzać, a na które można polować. Zaczęło się od tego, że zagryzł zabłąkanego w okolice stajni kurczaka. Jakby tego było mało, znalazł drogę do kurnika i w nocy urządził „rzeź niewiniątek”. Rano na ganku domu leżało 50 zagryzionych kurczaków jako wyraz hołdu dla pana. Miarka się przebrała. Pan, po raz pierwszy od dawna, przetrzepał psu skórę, przemawiając tym razem srogo i karcąco. Biały Kieł zrozumiał. Nigdy nie tknął żadnej zwierzyny, dopóki nie zobaczył, jak pan zachęca Dicka do upolowania zająca. Wtedy zrozumiał, że w polu wolno mu zdobywać łupy.
Cierpiał męki, kiedy na przedmieściu banda wyrostków ciskała w niego kamieniami, a on nie mógł skoczyć im do gardeł. Wtedy obronił go pan — wyskoczył z powozu z batem w ręku i sprawił lanie chuliganom. Od tego czasu pies miał spokój. Z kolei koło gospody na rozstajnych drogach wałęsały się trzy psy, które zaczepiały Białego Kła i chociaż nie miały odwagi zaatakować go, to biegły za nim ujadając i obrzucając wilka obelgami. Biały Kieł znosił te przykrości, bo pan wpajał mu prawo zabraniające walki. Ale miarka się przebrała i za którymś razem pan pozwolił psu rozprawić się z napastnikami. Z przyjemnością zagryzł wszystkie trzy.
Biały Kieł był już dojrzałym psem. Poznał prawa rządzące na Południu i przestrzegał ich. Pozostał samotnikiem. Psy nauczyły się omijać go z daleka, z wyjątkiem jednej Collie, która nienawidziła go serdecznie i korzystając z przewagi swojej płci, stale mu dokuczała.
Scott dokonał rzeczy niemożliwej — nauczył psa śmiać się. Najpierw wyśmiewał go dobrodusznie, a kiedy Biały Kieł robił minę mającą znaczyć, że jego godność została urażona, pan zaśmiewał się jeszcze serdeczniej. I w końcu osiągnął to, że pewnego dnia wilk na jego śmiech odpowiedział uśmiechem.
Biały Kieł nigdy nie nauczył się szczekać — zrobił to tylko dwa razy w życiu i to nadzwyczajnym wysiłkiem woli. Za pierwszym razem Scott chciał wyuczyć rasowego wierzchowca takiego otwierania bramy, żeby jeździec nie musiał zsiadać z konia. Biały Kieł, zaniepokojony o los pana, skoczył przed konia i zaszczekał ostrzegawczo. Następnym razem zaszczekał, kiedy spłoszony koń zrzucił Scotta na łące, daleko od posiadłości. Biały Kieł wtedy na wyraźny rozkaz pana wrócił do domu i szczekaniem zaalarmował rodzinę, dzięki czemu Weedonowi szybko udzielono pomocy. Po tym zdarzeniu pies zyskał szacunek wśród domowników i służby. Pewnego dnia nawet Collie zaczęła traktować go przyjaźnie. Biały Kieł zakochał się w Collie.
Pewnego dnia nad szczęśliwym domem w Sierra Vista zebrały się chmury. Ojciec Weedona Scotta był sędzią i starał się wykonywać swoje obowiązki rzetelnie i zgodnie z prawem. Ale zdarzyło się, że wydał niesłuszny wyrok na podstawie fałszywych informacji. Sędzia działał w najlepszej wierze, ponieważ nie przypuszczał, że może zostać oszukany. Jim Hall, wielokrotny przestępca skazany na 50 lat więzienia, poprzysiągł zemstę sędziemu. I oto Jim uciekł z więzienia. W Sierra Vista wiadomość o ucieczce Halla wywołała niepokój, a wśród kobiet — przerażenie. Alicja, żona pana, każdego wieczoru w tajemnicy przed mężem wpuszczała Białego Kła do domu, dzięki czemu rodzina uniknęła tragicznej śmierci z rąk zbiegłego więźnia. Jim Hall spełnił swoją groźbę i pewnej nocy zakradł się do domu sędziego.
Białego Kła zbudziły niepokojące dźwięki. Ujrzał obcego mężczyznę, który właśnie zamierzał wejść po schodach na piętro, gdzie znajdowały się sypialnie rodziny. Swoim zwyczajem wilk skoczył bez uprzedzenia. Zaczęła się walka, która postawiła na nogi cały dom. Gdy Weedon i sędzia Scott zeszli na dół, człowiek leżał martwy, z rozszarpanym gardłem, a poraniony pies dogorywał.
Istniała jedna szansa na tysiąc, że Biały Kieł wyzdrowieje. „Bogowie” robili wszystko, żeby psa ratować. Zapewnili mu najlepszą i najczulszą opiekę. I wilk wyzdrowiał. W końcu zdjęto mu ostatnie opatrunki i uroczyście wyprowadzono go przed dom. Był jeszcze zbyt słaby, żeby utrzymać się na nogach, więc położył się na najbliższym trawniku. Cała rodzina wznosiła okrzyki na jego cześć, nazywając go Błogosławionym Wilkiem. Po chwili odzyskał siły na tyle, żeby pójść dalej. Doszli do stajni, gdzie w drzwiach leżała Collie, a przy niej — sześć tłuściutkich szczeniaków. Jeden z nich doczołgał się do wilka i polizał go. Początkowo najeżony, a potem zdumiony Biały Kieł polizał szczeniaka. Ludzie zareagowali oklaskami. Suka nie była specjalnie zadowolona z takiego obrotu sprawy, bo bała się o swoje dzieci. Ale gest wilka uspokoił ją. Pies ułożył się wygodnie i ze zdumieniem przyglądał się szczeniakom, które, piszcząc, czołgały się w jego kierunku. Zawojowały Białego Kła zupełnie. Wdrapywały się mu na grzbiet i spadały z niego, koziołkując. A Biały Kieł, spokojny, szczęśliwy, pogodzony z ludźmi, ze swoim gatunkiem i z całym światem zasnął w słońcu.