Witam. Nazywam się Cezary Baryka. Urodziłem się w 1900 roku w Baku. Moi rodzice, Seweryn Baryka i Jadwiga z Dąbrowskich, byli Polakami. W czasie mojego dzieciństwa spędzonego w miejscu urodzenia Polska była dla mnie czymś bardzo odległym, pewną abstrakcją, gdyż nawet nie było jej na mapach. Zawsze dziwiłem się matce i ojcu, że są takimi patriotami i wierzą w kraj, który faktycznie nie istnieje. Wtedy tak mi się właśnie wydawało. Dziś, gdy oboje już od dawna nie żyją, nie mam nawet możliwości powiedzenia im, jak bardzo się myliłem. Teraz wiem, że Polska istniała i zawsze będzie istnieć w sercach Polaków.
Lata mojego dzieciństwa były beztroskie. Robiłem tak naprawdę, co chciałem. Na wszystko mogłem sobie pozwolić i nigdy nie musiałem rezygnować z realizacji tego, o czym pomyślałem. Kiedy ojca wysłano na front, było jeszcze lepiej, bo nikt nie ustalał mi zasad i nie musiałem nikogo słuchać. Byłem wolny jak ptak. Gdy byłem w gimnazjum pokłóciłem się z dyrektorem i wyrzucono mnie. Tak zakończyła się moja edukacja. Zacząłem przyjaźnić się z rewolucjonistami. Wydawało mi się wtedy, że rewolucja jest czymś dobrym, postrzegałem ja jako wyższą potrzebę. Zgadzałem się z hasłami komunistów, ich idee wydawały mi się jak najbardziej rozsądne. Nie rozumiałem tylko, czemu moja matka nie podzielała tego entuzjazmu. Znalazłem sobie cel w życiu, a ona go nie akceptowała. Wtedy nie zauważałem, że miała rację. Dziś wiem, ze to tylko dzięki niej przeżyłem w Baku. Robiła wszystko, aby mnie uchronić przed złem, do którego ja nieświadomie lgnąłem. Dbała o mnie najlepiej jak potrafiła: gotowała, biegała, załatwiała, kupowała różne rzeczy dla mnie itp. Z czasem miałem wielkie wyrzuty sumienia, że przeze mnie przyłapano ją przy schowanych oszczędnościach i kosztownościach. Chorowała i musiałam ciężko pracować. To przyczyniło się do jej szybkiej śmierci. Za późno to wszystko zrozumiałem. Jej śmierć otworzyła mi oczy. Rewolucja okazałam się jednym wielkim nieszczęściem i cierpieniem. Nic dobrego ze sobą nie przyniosła, choć tak szumnie to zapowiadano. Paradoksalnie ocalałem tylko dlatego, że byłem Polakiem. Ja, który nie wierzyłem wcale w istnienie Polski. Skierowano mnie do grzebania zwłok. Wtedy ją zobaczyłem. Była martwa. Nigdy nie zapomnę tych oczu. Do dziś mnie one prześladują. Na szczęście odnalazł mnie ojciec i razem uciekliśmy. Chciał mnie zabrać do Polski i mi ją pokazać. Opowiadał mi o występujących tam szklanych domach. Uwierzyłem w ich istnienie. Niestety ojciec nie przeżył ciężkiej podróży. Znowu zostałem sam na świecie.
To, co zobaczyłem po przekroczeniu granicy zaskoczyło mnie. Nigdzie nie było szklanych domów. Wszędzie panowała okropna nędza i szarość. Udałem się do przyjaciela rodziny - Szymona Gajowca. Wiedziałem, że dawniej kochał on moją matkę. W czasie pobytu w Polsce bardzo mi pomógł. Studiowałem medycynę. Potem brałem udział w wojnie i walczyłem o Polskę. Wtedy to poznałem mojego przyjaciela Hipolita Wielosławskiego. Gdy skończyły się walki, zaprosił mnie do swojego rodzinnego dworku w Nawłoci. Dziwiło mnie trochę beztroskie życie, jakie tam prowadzono. Całe dnie spędzano na jedzeniu, piciu i spaniu. Im dłużej tam przebywałem, tym coraz bardziej mi się ono podobało, mimo iż wiedziałem, że na nasze rozrywki pracują chłopi. Muszę to przyznać - w Nawłoci czułem się bardzo dobrze. Kochały się we mnie aż trzy kobiety, czegoż więc można chcieć więcej? Powinienem chyba wspomnieć o tym, iż wiem, że to Wanda otruła Karolinę, bo była tak zazdrosna o mnie. Dla mnie jednak liczyła się tylko Laura. Nasze spotkania były jednak potajemne, gdyż Laura była zaręczona z tym beznadziejnym Barwickim, a raczej z jego pieniędzmi, bo o nie jej głównie chodziło. Zawsze mówiła, że tylko mnie kocha. Wszystko zepsułem, gdy Barwicki nas nakrył w Leńcu. Wtedy to uderzyłem nie tylko jego, ale także Laurę. Musiałem się wynieść z Nawłoci. Pomieszkałem trochę w Chłodku, obserwując życie tamtejszych chłopów, i wróciłem do Warszawy, gdzie kontynuowałem przerwane studia.
Nadal pomagał mi Gajowiec. Poszukiwałem mu materiałów do pisanej przez niego książki o nowożytnej Polsce. Nawiązałem znajomość z Antonim Lulkiem, który był studentem prawa. To był dopiero komunista. Wierzył we wszystkie hasła rewolucjonistów. Przypominał mi mnie z czasów spędzonych w Baku. Różniliśmy się jednak tym, że ja doskonale wiedziałem już, czym jest rewolucja, a on jeszcze nie. Po spotkaniu z innymi komunistami, na które zaciągnął mnie Lulek, poczułem się zagubiony. Wydawało mi się, że wszystko rozumiem, a tu okazało się, że niekoniecznie. Lulek też inaczej już na mnie patrzył. Nikt nie potrafił rozwiać moich wątpliwości. Żeby tego było mało, znowu w moim życiu pojawiła się Laura. Spotkaliśmy się w Ogrodzie Saskim. Przyznała się, że nie układa jej się w małżeństwie, ale co ja mogłem zrobić. Wszystko zaprzepaściłem w Nawłoci. Czasu nie da się cofnąć. Po tym spotkaniu wszystko stało się wyraźniejsze. Podjąłem decyzję. Pójdę, ale pójdę sam… Tak będzie najlepiej…