Witold Gombrowicz należy do najbardziej oryginalnych i najbardziej wyrafinowanych pisarzy polskich, nie tylko swego czasu, ale w ogóle. Świadczy o tym nie tylko jego popularność w Polsce - ilość wznowień jego dzieł i opracowań krytycznych oraz ciągłe zainteresowanie teatrów jego dramaturgią, ale też za granicą - gdzie jest podobnie znany i dyskutowany. 3 lata temu w Polsce obchodziliśmy rok Gombrowiczowski a ilość i zainteresowanie wydarzeń kulturalnych i intelektualnych o charakterze międzynarodowym - konferencji, festiwali teatralnych, wykładów, pokazów filmowych, wywiadów - najlepiej świadczy o tym, że postać Witolda Gombrowicza i jego utwory wciąż inspirują, prowokują i pociągają coraz to nowe pokolenia czytelników. Zwłaszcza w Polsce reinterpretacja i rewizja twórczości Gombrowicza w momencie, gdy nasz kraj dołączył na nowo do "wspólnoty europejskiej", jest na miejscu. Pisarz ten jak chyba żaden inny umiejscawiał Polskę zawsze w kontekście ogólnoeuropejskim, nie zgadzając się na zaściankowość naszej kultury, zmuszał do obnażenia i odrzucenia narodowych mitów, przesądów i kompleksów. Forma zaś, którą do tego używał do dziś pozostaje prowokacyjnie soczysta, ożywcza i buntowniczo odkrywcza.
Fabuła "Ferdydurke" przedstawia się zaskakująco. Józef Kowalski, pisarz lat 30 budzi się pewnego dnia, by rozpocząć poszukiwania formy artystycznej właściwej jemu i jego talentowi. Wspomina on krytykę, która po jego debiucie "Pamiętniku z okresu dojrzewania", zarzuca mu sztuczność, nieoryginalność, a nade wszystko niedojrzałość. Widzimy w tym miejscu, iż bohater jest literackim alter ego samego Gombrowicza, który w istocie debiutował zbiorem opowiadań pod takim tytułem. Jak w sennym koszmarze zjawia się w pokoju Józefa jego dawny profesor Pimko, który, powtarzając niejako głosy krytyki, utwierdza go tylko w przekonaniu, iż jest niesfornym małym chłopcem. Belfer zmusza swym zachowaniem pisarza, by przyjął postać uczniaka i w efekcie porywa Józia, by zapisać go do VI klasy gimnazjum. W szkole w jednaj ławce siada z innymi uczniami, którzy nie dostrzegają deklarowanej przez niego dorosłości (może sami są również takimi porwanymi dorosłymi?). Pimko jawi się jako doskonały manipulator zachowań młodzieży, wśród której paradoksalnie prowokuje wybuch głupawego buntu (przekleństwa, wyzwiska), potwierdzającego w istocie niedojrzałość wychowanków. Wszystko to po to, by utrzymać uczniów w stanie ciągłego zdziecinnienia. Intryga Pimki udaje się, uczniowie formułują dwie frakcje niewinnych "chłopiąt" pod przewodnictwem idealisty Syfona i cynicznych, zbuntowanych "chłopaków" z liderem Miętusem. Po nieudanych próbach zbrukania szlachetnej czystości i niewinności Syfona, dochodzi ostatecznie miedzy nim i Miętalskim do pojedynku na miny. Kończy się on zwycięstwem tego pierwszego, czego jednak Miętus znieść nie może i w ogólnej szamotaninie "gwałci" przeciwnika przez uszy, uświadamiając go w jak najdzikszy i najbardziej wulgarny sposób.
Widzimy, iż nie ma tu mowy o zachowaniu konwencji powieści realistycznej, akcja jest nie tylko przerywana odautorskimi dygresjami natury teoretycznoliterackiej, ale również same wydarzenia przedstawiają się jako kłębek absurdalnych scen, połączonych jakimś cudem w jedną całość. W dalszej części powieści mamy rozdział zatytułowany "Przedmowa do Filidora dzieckiem podszytego", który okazuje się być ni to osobną opowiastką, ni to autorskim esejem z zakresu teorii sztuki, kultury i samego pisania.
Tajemniczy Filidor okazuje się być profesorem synestezjologii na Uniwersytecie w Leydzie. Specjalizuje się on w syntezie: dodawaniu i mnożeniu aż do nieskończoności. Ma on jednak godnego adwersarza profesora Wyższej Analizy zwanego anty-Filidorem, którego pasją jest "rozkład osoby na części za pomocą rachowania, a w szczególności za pomocą prztyczków". Gombrowicz opisuje pojedynek tych dwóch profesorów na "słowa" - "kluski" Syntetyka rozłożone są na pojedynczego "kluska" Analityka. Dalszy ciąg pojedynku jest już bardziej drastyczny - profesorowie rzucają się na towarzyszki życia przeciwników - żona Syntetyka zostaje zanalizowana, kochanka Analityka nie ma lepiej. Dramatyczny walka znakomitości przemienia w absurdalną zabawę "pukania" z pistoletów. Zniewoleni Formą Profesorowie dopiero w zdziecinnieniu, zabawie, niepoważnej grze znajdą ucieczkę.
W kolejnej części, jak gdyby nigdy nic, wracamy do Józia, którego profesor Pimko prowadzi na stancję do postępowych Młodziaków. Pan Młodziak to inżynier zwolennik technokracji, Pani Młodziakowi to aktywna społecznica, kobieta bez przesądów, córka Zuta jest nowoczesną pensjonarką, która nie szanuje zdanych autorytetów ani w szkole, ani w domu, ku pociesze swych postępowych rodziców. Wszyscy oni postrzegają Józia jako sztucznego chłopca, udającego starego i chcą poprzez romans jego i Zuty z tej pozy go wyleczyć. Bohater jednak, nie mogąc uwolnić się od przyprawionej mu gęby, knuje intrygę, której celem jest wytrącenie Młodziaków z postrzeganej przez nich jako naturalność pozy nowoczesności. Wysyła listy do dwóch amantów Zuty - kolegi z klasy Kopyrdy i prof. Pimko z zaproszeniem na nocną schadzkę. Gdy panowie przybywają, alarmuje rodziców dziewczyny, którzy na widok młodego Kopyrdy reagują pobłażliwością, jednak już obecność podstarzałego profesora w szafie ich 16-letniej córki przekracza granice ich postępowej tolerancyjności. Z powrotem zostają oni wepchnięci do roli konserwatywnych rodziców. Józio zaś z kolegą Miętalskim uciekają na wieś w poszukiwaniu naturalności uosobionej w parobku.
Tu akcja znowu się przerywa, pojawia się duga powiastka tym razem o "Filibercie dzieckiem podszytym", który poprzedzony jest sztucznie "dopisaną" przedmową. Gombrowicz dowodzi, iż odbiór dzieła jest w istocie fragmentaryczny, tworzenie więc zwartej konstrukcji jest bez celowe.
Gombrowicz porusza również szerzej problem recepcji sztuki, która oparta jest na konwencjach, przyzwyczajeniach, panujących modach i wzorach w danym społeczeństwie. Odbiór sztuki nie jest kwestią "naturalną' i uniwersalną, jest raczej umową społeczną, paktem zawartym między autorem- dziełem- krytykiem- zwyczajnym odbiorcą. Nasza ocena dzieł jest również kwestią konwencji, w jaką wierzymy my i dyktujący nam, co jest wartościowe, a co nie, krytycy. Czy nie mogą się oni jednak pomylić?
"Filibert ..." to rozważania Gombrowicza nad swoją własną, autorską formą, w której próbuje on zawrzeć swoje myśli, pomysły artystyczne. W dalszym toku noweli o Filibercie obserwujemy mecz tenisowy dwóch mistrzów. Wydawać by się mogło, iż Gombrowicz choć w tym fragmencie stosuje się do realistycznych metod tworzenia fabuły, opartych na związkach przyczynowo-skutkowych. Tymczasem i tu żelazna logika wydarzeń przynosi efekt parodystyczny. Gombrowicz wprowadza nas w pozornie uporządkowany świat analogii i symetrii. Mamy więc żonę zranionego kulą przemysłowca, która "strzela w papę" sąsiada, postępuje zatem zgodnie z bezwzględną zasadą analogii, w reakcji na strzał z pistoletu, który dosięgnął jej biednego męża. Przypadkowo okazuje się, że sąsiad jest "utajonym epileptykiem", który, co dość przewidywalne i prawdopodobne, w wyniku wstrząsu dostaje ataku drgawek i konwulsji. Tak Gombrowicz tworzy cały łańcuch wytłumaczalnych zgodnie z matematycznym prawem symetrii i analogii absurdalnych wydarzeń. Efekt tego może być tylko jednak- niepohamowany śmiech.
W dalszym toku powieści Józio z Miętalskim trafiają do dworku wujostwa Hurleckich, gdzie niezmiennie od lat panuje forma tradycjonalizmu, konserwatyzmu. Hurleccy to typowa rodzina ziemiańska, która zarówno we własnym domu, jak i majątku stosuje się do zasad feudalnych. Miętus sympatyzując ze służbą wzbudza w nich najwyższą odrazę. Obie strony - panowie i chłopstwo respektują ten święty podział na poniżanych i szlachetnych, a postępowanie Miętusa, który zmusza Walka parobka do wymierzenia mu policzka, na przekór tradycji. Ten gest jednak nie wyzwala dwór z panującej formy, lecz jedynie wprowadza anarchię i groteskową chłopską rewolucję, której obraz również znamy z historii. Józio i Miętus wyrzuceni z majątku, porywają jeszcze Zosię, córkę Hurleckich, by zadość uczynić formie romansu awanturniczego. Koniec tych przygód kwituje Gombrowicz słynnym: "Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba".
"Ferdydurke" byłą drugą książką Witolda Gombrowicza po zbiorze opowiadań pt. "Pamiętnik z okresu dojrzewania". Sama była polemiką z krytyką literacką, która zarzuciła autorowi "Pamiętnika..." brak... dojrzałości artystycznej i niezrozumiałość. Jak się okazało "Ferdydurke" tylko tę dyskusję rozogniła, dzieląc czytelników i znawców na zagorzałych zwolenników i oburzonych przeciwników. W powieści Gombrowicza wszystko było prowokacją - kompozycja, treść, tytuł i zakończenie. Nie udało się jednoznacznie ustalić skąd Gombrowicz wziął owo absurdalne słowo "ferdydurke". Jedna z hipotez mówi o inspiracji dziełem S.Lewisa "Babbit", gdzie jednym z bohaterów jest niejaki Freddy Durkee. Ważniejsze jednak niż szukanie tych "poszlak", jest podkreślenie celu, który Gombrowicz osiągnął tytułując książkę w ten sposób. Mianowicie obalił konwencję, zwłaszcza powieściową, sugerowania czy wskazywania sensu całego dzieła już w tytule. Choć z drugiej strony absurdalna i groteskowa treść tej anty-powieści nie mogła być trafniej wyrażona niż bezsensowne "ferdydurke".
Gombrowicz jednak na każdym poziomie "Ferdydurke" wchodzi w grę z konwencjami literackimi i przyzwyczajeniami czytelnika. Powieść składa się z 3 części - pobytu w szkole, na stancji i na wsi bohatera. Stanowią one jednak parodię znanych w historii literatury form powieści edukacyjnej, obyczajowej, romansu czy sielanki. Części te przedzielone są autonomicznymi opowieściami o Filidorze i Filibercie.
Również i zakończenie wprowadziło krytyków w zakłopotanie. Bo oto wszyscy, którzy dotrwali do końca książki mogli czuć się wystrzyknięci na dudka.
Gombrowicz z tej gry z formą uczynił zasadniczy temat swojej anty-powieści. Ironiczne przedrzeźnienie, deformacja, parodia, karykatura, absurd i groteska widoczne są tak w sferze formalnej, jak i problematyce. Jak on, jako pisarz, tak jego bohaterowie podejmują próbę wyrwania się spod władzy Formy, próba ta przybiera czasem postać walki, ale jakiejś takiej "na opak". Tak wygląda to w ostatniej części powieści, gdy Miętus, szukając wolności, naturalności w wiejskim parobku , chce odwrócić panującą od wieków zasadę: pan bije chłopa "Wtenczas wpadł na szalony pomysł, że jeśli zdoła zmusić parobka do dania w gębę, lody prysną. - Daj mi po mordzie - zabłagał, już nie bacząc na nic - po mordzie daj! - i chyląc się nadstawiał twarz jego rękom. Lokajczyk wszakże wzbraniał się: - Ii - mówił - po co mnie bić jaśnie pana? - Miętus błagał i błagał, aż wreszcie krzyknął: - Daj, psiakrew, kiedy ci każę! Co jest, do cholery ciężkiej! - W tej samej chwili świeczki stanęły mu w oczach i druzgot, taran - to parobek walnął go w gębę! - jeszcze raz - krzyknął - psiakrew! Jeszcze raz! ".
Gombrowicz pokazuje, jak każdy oryginalny, wartościowy tekst kultury może zostać sprowadzony do kliszy, pustego frazesu. Szkoła jest właśnie miejscem takiego "przetwarzania" kultury na łatwo przyswajalna papkę, którą karmi się dla ogłupienia uczniów. Mistrzowskim obrazem tego procesu jest słynna lekcja polskiego, w czasie której nauczyciel, tak samo zniewolony swoją belferską formą, rozmowę o literaturze sprowadza do retorycznego, propagandowego przemówienia:
"-Hm... Hm... A zatem dlaczego Słowacki wzbudza w nas zachwyt i miłość? Dlaczego płaczemy z poetą czytając ten cudny, harfowy poemat "W Szwajcarii"? Dlaczego, gdy słuchamy heroicznych, spiżowych strof "Króla Ducha" wzbiera w nas poryw? I dlaczego nie możemy oderwać się od cudów i czarów "Balladyny"...Dlatego, panowie, że Słowacki wielkim poetą był!"
W istocie jednak Gombrowicz pokazuje zjawisko dużo bardziej głębokie i skomplikowane niż problem fatalnego programu nauczania polskich szkół. Pisarz jednocześnie wskazuje na sztuczność tkwiącą w samej polskiej kulturze, która przyjmuje jedynie pozę wzniosłej i uduchowionej, podczas gdy najczęściej ma ona charakter "drugorzędny" i pełna jest ukrytych narodowych kompleksów. Gombrowicz proponował terapię szokową - najpierw obnażyć brudy duszy słowiańskiej, by móc wyleczyć się z drzemiącego w niej kompleksu niższości. Terapia ta jednak wielu zwolennikom i apologetom świetnej polskiej przeszłości, nie odpowiadała.
Gombrowicz problem Formy połączył z zagadnieniem dojrzałości - zarówno dziecięcy bunt wobec wszechobecnej i koniecznej do międzyludzkich kontaktów Formy, jak i bezkrytyczne i nieświadome jej przyjmowanie jako jedynie możliwej i naturalnej - nazwie pisarz "pseudodojrzałością", dojrzałością, która w istocie jest zamaskowaną niedojrzałością, wtórnym zdziecinnieniem. Niedojrzali są i nieuświadomieni, niewinni chłopięta i zbuntowane chłopaki, i przywiązani do swej tradycji, sztuczni Hurleccy i wyzwoleni w swoim mniemaniu od staroświecczyzny , naturalni Młodziakowie.
Jedyna dojrzałość, jaka naprawdę na sens, to właśnie odbierane w społeczeństwie gotowych schematów za szczeniackie, świadome igranie z Formą, ciągłe zdzieranie masek i obnażenie nieuniknionej wtórności i sztuczności naszego codziennego zachowania.