Kiedy wojna się skończyła, ludzie zaczęli wracać z frontu iż wielu miejsc kaźni do domów wtedy dopiero można było zacząć oceniać, co się stało. Bilans po tej tragedii był straszny. Tyle cierpienia i bólu jeszcze nigdy w historii nikomu nie zadano. Aby nad tym wszystkim zapanować trzeba było podjąć się wysiłku przelania na papier tego, co się przeżyło. Tak też zrobił Gustaw Herling-Grudziński, który przeszedł przez radziecki łagier. Powstało w ten sposób ważne dzieło zaliczane do tzw. literatury faktu. W "Innym świecie" pisarz pokazuje obóz Jercewie, który znał z doświadczenia. Pokazuje także cały swój eksodus wojenny i różne etapy tego wydawało się niekończącego się koszmaru. Uwzględnia także to, co przydarzyło się innym i w ten sposób poszerza nasza perspektywę widzenia. Skupił jednak swoją uwagę głównie na tym, co w decydujący sposób wpłynęło na człowieka. Pokazuje jakie zmiany zachodzą w psychice jednostki w wyniku przebywania w takich skrajnych warunkach. Stara się przy tym zachować jaką powściągliwość i obiektywnie ocenić wszystko. Wobec zdarzeń zachowuje się jak obserwator, świadek.

Warunki panujące w łagrze urągały wszelkim normom. Właściwie przy czytaniu książki można się dziwić, że w takich okolicznościach wytrzymywano dłużej niż tydzień. Nie dość, że ludzie pracowali bardzo ciężko w temperaturach ujemnych, bez odpowiedniej odzieży czy ciepłego obuwia to jeszcze nie mogli nawet się dobrze najeść. Żywność była racjonowana i tylko ten, kto wyrobił wyśrubowaną normę mógł liczyć na większa porcję, inni dostawali jakieś resztki, które pozostały w kotle. W związku z tym podstawowym problemem był nieustanny głód. Racje starczyły tylko na jakiś czas, a później znowu żołądek domagał się swoich praw. Jednak nie można było w uczciwy sposób zdobyć pożywienia. Kobiety nawet oddawały swoje ciało przypadkowym mężczyznom, jeśli ten zaofiarował w zamian coś do jedzenia. Już nawet ten przykład pokazuje, do jakich skrajności doprowadzono ludzi. Słabi, wycieńczeni po prostu umierali z głodu. To straszne, że w cywilizowanym państwie w XX wieku dochodziło do takich rzeczy.

Więźniowie na skutek ciągłego obcowania z okrucieństwem zwierzchników, stykania się ze śmiercią, wpadali w stan obojętności i właściwie ni reagowali na to, co się wokół nich dzieje. Zanikały więzy międzyludzkie, rosła znieczulica wobec cudzych krzywdy. Właściwie nikt nie zaprotestował, gdy na ich oczach gwałcono jedną z kobit. Od litości większy był strach i lęk przed zemstą urków. W gruncie rzeczy nie było miejsca na żadne uczucia wyższe, bo one utrudniały codzienne funkcjonowanie. Działał jedynie instynkt samozachowawczy i to on o wszystkim decydował. Powstawały tylko mechanizmy obronne, bo celem uwięzionych było jedynie przetrwanie do następnego dnia. Nikt nie snuł tam dalekosiężnych planów, bo to mogło mieć straszne konsekwencje dla spokoju wewnętrznego. Wybiegano na przód tylko do kolejnego dnia.

Człowiek coraz bardziej się staczał, bo nie widział już żadnych barier czy to społecznych czy moralnych. Kiedy zniszczono solidarność więźniów, wtedy już można było współtowarzyszowi wyrządzić krzywdę. W miejscu litości zagościła obojętność, a co gorsza wrogość w stosunku do innych. Ratowano własne życie także kosztem innych. Aż trudno przytoczyć te wszystkie sytuacje, kiedy do głosu dochodziły jakieś zwierzęce instynkty. Wtedy liczyło się tylko to, aby przetrwać niezależnie od ceny, jaką trzeba będzie za to zapłacić.

Jednak w tych beznadziejnych warunkach starano się uparcie szukać nadziei. Oczywiście nie była to sprawa łatwa. Wielu więźniów próbowało oderwać się od okrutnej rzeczywistości. Dla przykładu Natalia Lwowna, kiedy tylko miała czas czytała "Zapiski z martwego domu" Dostojewskiego. Tam znajduje siłę do dalszej walki. Wyjaśnia nawet: "Jest zawsze miejsce na nadzieję, gdy życie okazuje się tak beznadziejnym, że staje się nagle naszą wyłączną własnością (...) pan nie potrafi chyba zrozumieć, jaka pociecha tkwi w odkryciu, że ostatecznie ułoży się tylko dla samego siebie - przynajmniej w wyborze rodzaju i czasu śmierci". W podobnym duchu wypowiadali się także inni. Świadomość, że można samemu zdecydować o śmierci w pewien sposób podtrzymywała na duchu. Również pisarz wynurza się: " radość znajdowałem w myśli, która po raz pierwszy od roku błysnęła mi w głowie: myśl o samo wyzwoleniu przez samobójstwo". Misza Kostylew wolał sam doprowadzić do swojej śmierci niż iść na Kołymę. Z kolei zakonnice, kiedy odmówiły wyrzeczenia się religii - zostały rozstrzelane. Różne były ludzkie losy, ale zawsze szukano jakieś pociechy nawet tej marnej.

Można wywnioskować, że człowiek zawsze szuka nadziei. Nawet w najcięższych warunkach Ili się płomyk ufności i marzenie, by koszmar się skończył. Dlatego z takim utęsknieniem oczekiwano na spotkania w domu widzeń. Próby ucieczek pokazywały też, chciano wyrwać się z łagrów za wszelką cenę. Więźniowie usiłowali na różne sposoby przeciwstawić się rzeczywistości i rozpadowi własnej osobowości.