Moją ulubioną postacią powieściową jest Ania Shirley, bohaterka książek Lucy Maud Montgomery. Wczesne lata życia Ani nie należały do najłatwiejszych. Dziewczynka została sierotą będąc zaledwie trzymiesięcznym niemowlęciem. Co prawda została przygarnięta przez dobrych ludzi, ale musiała u nich ciężko pracować, na przykład opiekując się ich dziećmi, niewiele przecież młodszymi od niej samej. Potem mieszkała w sierocińcu, miejscu ubogim i smutnym.

Jednak Ania miała swój sposób na ubóstwo i brak perspektyw otaczającego ją świata. Nauczyła się żyć marzeniami. Jakkolwiek szare i nieciekawe byłoby życie wokół niej, zawsze mogła przymknąć oczy i udać się w świat swojej wyobraźni, barwny, pełen słońca i szczęścia. Ania była dziewczynką bardzo wrażliwą i nieco egzaltowaną. Bardzo łatwo wpadała w "otchłań rozpaczy", często z powodu swojego wyglądu. Miała rude włosy, piegi i była raczej chuda, co w jej czasach nie było wyznacznikiem atrakcyjności. Jednak Ania nie poddawała się, często mówiąc sobie na pociechę, że "moje włosy nie są brzydkie, są trochę oryginalne".

W domu dla sierot najbardziej dotkliwa była dla niej samotność, poczucie, że nie ma na świecie nikogo bliskiego. Bardzo chciała mieć dom, była gotowa pokochać całym sercem ludzi, którzy taki dom by jej stworzyli. Znaleźli się tacy ludzie, co więcej, oni również szczerze pokochali Anię. Maryla i Mateusz nie mieli łatwego życia z egzaltowaną, gwałtowną, impulsywną dziewczynką. Choć zawsze pełna dobrych chęci, Ania popełniała mnóstwo głupstw, za które jej opiekunowie się wstydzili. Jakkolwiek nie wszyscy mieszkańcy Avonlea byli od początku przyjaźnie nastawieni do Ani, w końcu wszyscy szczerze ją polubili, nawet nieco oschła sąsiadka, pani Małgorzata Linde, która kiedyś powiedziała nawet do Maryli "...oryginalniejszego i bardziej niezwykłego dziecka nie było chyba na świecie".

Stosunkowo łatwo jest znaleźć pozytywną postać w literaturze. Gorzej ze światem realnym, w którym upadają autorytety moralne, królują przemoc i agresja, szerzy się bezrobocie. Ludzie pragną godnego życia dla siebie i swoich najbliższych, dlatego niekiedy trudno im zachować optymizm. Stresy, zmęczenie pracą albo jej brakiem sprawiają, że ludzie gromadzą w sobie negatywne emocje, które mogą wybuchnąć z byle przyczyny. Również ciągły pospiech, niedbałość, koncentracja na sobie nie sprzyjają pogłębianiu relacji międzyludzkich. Rodzice nie mają czasu dla dzieci, a dzieci nie znajdują oparcia w rodzicach. Czasy są nieciekawe, ale właśnie dlatego ludzie bardziej niż kiedykolwiek potrzebują autorytetów, postaci, które jaśniałyby przykładem i dobrocią.

Jednego człowieka mogę tu wymienić bez wahania: niedawno zmarłego Jana Pawła II, Karola Wojtyłę (1920 - 2005). O dobroci i wyjątkowości Ojca Świętego nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Całym swoim życiem, zarówno jako sympatyczny i młody Karol, jak i później jako głowa Kościoła, pokazał on jak silny i wspaniały może być człowiek, który całkowicie poświęcił się bliźnim.

Warto wspomnieć o wielkiej pracy, którą wykonał Jan Paweł II. Odbył on 91 pielgrzymek do 200 krajów. Nawet gdy wiek i choroby dawały znać o sobie, nie poprzestał odwiedzania tych zakątków na świecie, które szczególnie potrzebowały nadziei, jaką symbolizował. Do końca głosił orędzie miłości i pokoju, do końca pochylał się nad chorymi, ubogimi i strapionymi. Pozostał przy tym człowiekiem o zdecydowanych poglądach. Pomimo nacisków ze strony liberalnych biskupów i kardynałów, nigdy nie zaakceptował zjawisk takich jak eutanazja, aborcja, klonowanie ludzi, homoseksualizm. Nie wszyscy akceptowali tak konserwatywną postawę. Jednak dla niego obrona tradycyjnych wartości, na których został zbudowany Kościół Katolicki była najważniejsza.

Podobnie jak wielu Polaków i ludzi na całym świecie, niekoniecznie katolików, cenię Jana Pawła II za jego determinację i wiarę, nie tylko w Boga, ale też w drugiego człowieka. Jako postać silna, dobra i niezwykła, Ojciec Święty z pewnością jest autorytetem moralnym na miarę XXI wieku.