Wojna. Ile treści zawiera to krótkie słowo, że jego brzmienie przyspiesza bicie naszych serc, a przez nasze głowy przebiegają setki niespokojnych myśli? Na postawione wyżej pytanie raczej nikt nie jest w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. W świetle definicji "Nowego słownika języka polskiego PWN" wojna to "zorganizowana walka zbrojna między państwami, narodami lub grupami społecznymi, religijnymi itp., prowadzona dla osiągnięcia zamierzonych celów (np. zagarnięcia obcego terytorium lub obrony własnego)". Z kolei Michał Arct (w innym słowniku) określa wojnę jako "okres walk pomiędzy dwoma państwami, od zerwania stosunków dyplomatycznych do zawarcia pokoju, na który składa się szereg przemarszów, bitw i potyczek". Tylko tyle? Kilka lapidarnych stwierdzeń opisujących wojnę? Gdzie w takim razie jest miejsce na płacz rodzin i matek, na lęk przed najgorszym? Gdzie jest miejsce na miliony bezbronnych ofiar?
Kiedy rozpoczyna się konflikt zbrojny, człowiek schodzi na dalszy plan. Pojawiają się "wyższe racje", uroczyste (a tak naprawdę pełne frazesów) przemówienia wzywające do spełnienia "obywatelskiego obowiązku". Czas mobilizacji został bezlitośnie wyszydzony w wierszu Juliana Tuwima pt. "Do prostego człowieka". Jest to okres, w którym mało kto zastanawia się, czy statystyczny Kowalski ma ochotę ryzykować życie za kawałek obcego terytorium w Azji czy Afryce oraz czy warto poświęcać się dla czyichś intratnych interesów. To przestaje być istotne. Ważne jest dobro ojczyzny, płomienne mowy, rezultaty kolejnych potyczek, obserwowanych przez możnych tego świata jak igrzyska olimpijskie. Czy jednak musi tak być? Czy na naszej planecie rządzi prawo dżungli? Czy nie da się porozumieć, rozważając wszystkie za i przeciw, i pomyśleć o pokojowym rozstrzygnięciu konfliktu. Niestety nie. Rozmowa niewiele daje, kiedy unika się dialogu. Dobitnym przykładem jest Jerozolima - miasto trzech wyznań. Od dłuższego czasu trwają rozmowy pomiędzy Palestyńczykami i Żydami, wciąż bez efektu. W dalszym ciągu cierpią cywile, giną nawet najmłodsi. Zapewne użycie broni masowego rażenia rozwiązałoby konflikt raz na zawsze albo doprowadziłoby do wybuchu kolejnej wojny światowej.
Wojna to dobry pretekst do wypróbowania nowych rodzajów broni. Kiedy ponad wiek temu Maria Skłodowska-Curie odkryła dwa pierwiastki: polon i rad, z pewnością nie sądziła, że w dwudziestym wieku jej "ukochane dziecko" (tak mówiła o radzie) stanie się narzędziem ludobójstwa. Jej odkrycie miało się przysłużyć medycynie i rozwojowi nauki, a w gruncie rzeczy zostało wykorzystane do odbierania życia.
"Wojna, muzyczka nasza rżnie, wojna, pieniążki sypią się. W wroga wal w imię Boga, za cudzą kieszeń oddaj młode życie swe" - tak brzmi fragment piosenki Stanisława Grzesiuka, znanego warszawskiego tekściarza. To zadziwiające, jak aktualne są te słowa nawet dziś. Bo w zasadzie każda wojna to nic innego jak ogromne sumy pieniędzy wydawane na produkcję broni. Gdyby nie było konfliktów zbrojnych, fabrykom amunicji groziłoby bankructwo.
Czy zatem ludzie to pozbawione skrupułów bestie? Czy lejąca się strumieniami krew, konanie rannych, gwałcone kobiety to tajemniczy plan Boga? Czy naprawdę nie ma w nas miłości, czy nie potrafimy się pojednać? Moim zdaniem potrafimy. Ale nie jest to łatwe. Po pierwsze należałoby uznać swoją winę, zaproponować rekompensatę, podpisać rozejm. Chodzenie na kompromis nie leży w naturze człowieka.
W czasach hipisów popularne było hasło "Peace and Love", a ruchy pacyfistyczne gromadziły miliony niechętnej wojnom i przemocy młodzieży. Dlaczego w dwudziestym pierwszym wieku ludzie są tak bezideowi, że obojętne im jest, czy gdzieś toczy się walka? Ile jeszcze osób będzie musiało zginąć, żeby wywołać w nas jakiś ludzki odruch? Moim zdaniem nie nastąpi to w ciągu najbliższych stu lat.