Wydarzyło się to pewnego słonecznego, czerwcowego dnia. Razem z kilkoma przyjaciółmi szedłem ulicą po prostu na przód - sami właściwie nie mieliśmy określonego celu naszego spaceru. Pogrążeni w rozmowie o raczej mało istotnych rzeczach, podążaliśmy krok za krokiem. Ten dzień był całkiem zwyczajny, lecz zapamiętałem go, gdyż miały wtedy miejsce pewne zdarzenia, które wydały mi się zadziwiające. Mijaliśmy w pewnym momencie hipermarket, przed nami n rowerze jechał jakiś starszy pan. Zwrócił on naszą szczególną uwagę, ponieważ jako jeden z nielicznych przechodniów zatrzymał się na moment przed przejechaniem na przeciwną stronę ulicy, by dokładnie rozejrzeć się czy nie nadjeżdża jakiś samochód. Po upewnieniu się, wszedł zdecydowanym krokiem na jezdnię, a kiedy znajdował się około jej połowy, dobiegł nas przeraźliwy pisk opon samochodowych. Po krótkiej chwili wszystko stało się jasne. Starszy pan, który jeszcze przed momentem z uwagą rozglądał się czy może spokojnie przejść przez ulicę, został uderzony przez pojazd, który zjawił się w tym miejscu praktycznie z nikąd. Ani ja, ani moi koledzy nie zauważyliśmy go przedtem, więc ów starszy człowiek też z pewnością nie mógł go zobaczyć. Wydarzenia potoczyły się w takim szaleńczym tempie, że nikt z nas nie mógł nic zrobić, by temu jakoś zapobiec. Lecz czasu cofnąć nie można. Trzeba było zacząć działać. Z samochodu dość szybko wydostał się młody mężczyzna, miał może około 20 lat. Prawdopodobnie doznał szoku, gdyż wyglądał, jakby nie zdawał sobie sprawy z zaistniałego wypadku, dlatego zdecydowaliśmy się zadzwonić na policję oraz wezwać pogotowie. Ranny leżał bez ruchu na jezdni, ale nie stracił przytomności. Ponieważ nie mieliśmy zbyt dużego pojęcia jak się zachować w takiej sytuacji, postanowiliśmy, iż nie będziemy podejmować żadnych działań i zaczekamy na pogotowie. Najpierw zjawili się policjanci, kilka minut po nich przyjechało pogotowie. Rannego człowieka odwieziono do najbliższego szpitala, natomiast policjanci zaczęli zajmować się odpowiednimi, w tego typu sytuacjach, obowiązkami. My zaś występowaliśmy w charakterze świadków wypadku. Po przesłuchaniu mnie i moich kolegów, a później sprawcy zdarzenia, stwierdzono, iż całą winę za ten incydent ponosi chłopak prowadzący pojazd. Funkcjonariusze poprosili go o dokumenty razem z prawem jazdy. Wtedy wszystkich nas zamurowało. Ten młodzieniec nie miał prawa jazdy. Miał tylko dowód rejestracyjny samochodu. Policjanci powiedzieli, iż prowadzenie bez posiadania prawa jazdy, spowodowanie potrącenia rowerzysty, wiążą się z karą grzywny wynoszącą 3000 złotych, odholowaniem auta na parking dozorowany przez policję oraz zatrzymaniem prawa jazdy przez okres 5 lat.
-Panowie, a nie można by tego załatwić w jakiś inny sposób?
-Słucham???? Jak Panu w ogóle mogło coś takiego przyjść do głowy?! Przecież ten mężczyzna mógł umrzeć. Zostanie Pan oskarżony także o próbę wręczenia łapówki, artykuł 2, paragraf 8 kodeksu karnego. Pana zachowanie jest po prostu oburzzzzz
W tej chwili przerwał drugi funkcjonariusz mówiąc:
-Jurek pozwól tutaj do mnie na momencik. Popatrz, nie wydaje Ci się znajome? - i obaj spojrzeli na nazwisko człowieka, na którego zarejestrowano samochód.
-Pójdzie Pan z nami - odparli policjanci i poszli w kierunku radiowozu.
Ten epizod wydał nam się dosyć dziwny, więc któryś z nas zbliżył się do samochodu, aby usłyszeć o czym tam rozmawiają. I postawił na swoim. Dowiedzieliśmy się, iż imię i nazwisko sprawcy brzmiało identycznie, jak prezydenta naszego miasta. Lecz sprawca potrącenia, nie wiedzieć czemu, nie chciał dokładnie odpowiedzieć, czy jest synem albo krewnym pana prezydenta. Z tego powodu policjanci podjęli odpowiednie wypadkowe czynności. Wykonali telefon do pomocy drogowej, aby przyjechali i odholowali samochód. Z młodzieńcem postanowili pojechać na komisariat.
-No dobrze, nie jedźmy na komendę!!! Prezydent miasta faktycznie jest moim ojcem!!!
-Ta informacja zupełnie zmienia sprawę. Trzeba było od początku się przyznać. W takim razie opowiedz nam ponownie, jak to się wszystko wydarzyło.
Chłopak opowiedział całe zdarzenie ze szczegółami, a my zgodziliśmy się z jego słowami.
-Trzeba to wszystko dokładnie sprawdzić. Jurek podaj urządzenie mierzące ślady hamowania pojazdu.
Funkcjonariusze zabrali się do pomiarów, zapisywali coś, dyskutowali ze sobą, a po 20 minutach razem stwierdzili:
-Nasze ponowne pomiary wykazały, iż prowadzący samochód zachował dozwoloną prędkość, natomiast wypadek wydarzył się w winy rowerzysty, który znienacka wszedł na jezdnię.
-Co Pan mówi! To nieprawda, przecież było całkowicie odwrotnie!
-Chłopcy, Wy możecie już wracać do domu, wiemy już wszystko co trzeba. Już Wam dziękujemy.
-Nigdzie się stąd nie ruszymy! Nie dopuścimy do takiej manipulacji!
-Jakiej manipulacji, zmykajcie stąd, bo skontaktujemy się z waszymi rodzicami i oskarżymy Was o utrudnianie postępowania funkcjonariuszom.
Bez słowa zaczynaliśmy się oddalać, ponieważ nie mieliśmy pojęcia, czy faktycznie możemy być o to oskarżeni. Jednak nie odeszliśmy zbyt daleko. Ukryliśmy się za rogiem sklepu. W tym samym momencie przejeżdżał kolejny wóz policyjny i zatrzymał się przy miejscu zdarzenia.
-Co się tu wydarzyło? - dobiegł nas głos przybyłego policjanta.
-Potrącenie, rowerzysta wtargnął na ulicę, a kierowca nie zdążył zahamować.
-Jak mógł nie zdążyć? Musiał jechać z dużą prędkością. Popatrz na ślady po hamowaniu, mają około 20 metrów, tak długie ślady zostawia samochód, który hamuje przy prędkości 70 km/h, natomiast tutaj jest, o ile mnie wzrok nie myli, ograniczenie do 30 km/h? Proszę o okazanie Pana prawa jazdy.
-On nie posiada prawa jazdy. A przy okazji... to syn naszego prezydenta - Szydłowskiego
-Świetnie, w dodatku prowadzenie pojazdu bez prawa jazdy.... Wracamy na komisariat.
To niestety było wszystko, co mogliśmy zobaczyć. Obydwa wozy policyjne odjechały. Ale my nie mieliśmy zamiaru dać za wygraną. Zdecydowaliśmy, że na własną rękę dowiemy się, jaki ta sprawa miała finał.
Na komisariat właśnie wrócili funkcjonariusze obecni na miejscu wypadku. Sporządzono protokół i właściwie można było być pewnym, że nie obejdzie się bez kary. Policjanci rozmawiali o czymś między sobą: krewny lub syn prezydenta, stolarza czy listonosza, ale prawo to prawo, każdy musi go przestrzegać. Nagle zadzwonił telefon.
-No, cześć Tato! Zdaje się, że mamy mały kłopot, przyjedź do mnie na komisariat przy ulicy Pijarskiej.
-Twój ojciec nie jest nam tutaj do niczego potrzebny. I tak nie jest w stanie niczego zmienić.
Pośród funkcjonariuszy, zwłaszcza tych, którzy twierdzili, że to kierowca samochodu ponosi winę, zapanowało niewielkie poruszenie. Sami nie mieli pojęcia jak się zachować, ponieważ przyznane ich komisariatowi przez Urząd Miasta dotacje, znacznie podreperowały policyjne fundusze.
-Dzień dobry. O co w tym wszystkim chodzi?
-To nić poważnego Panie prezydencie. Pański syn miał niewielką kolizję. Zaraz to szybciutko załatwimy.
-Czy mogliby panowie mówić jaśniej?!
-Otóż Pański syn Paweł, potrącił rowerzystę, eeee co też ja opowiadam....rowerzysta wtargnął pod koła pojazdu prowadzonego przez Pana syna.
-Co z tym człowiekiem?
-Otrzymaliśmy wiadomość ze szpitala, że ma złamaną rękę i niewielkie potłuczenia. Nic poważnego.
-Rozumiem. A co w sprawie mojego syna?
-Paweł nie posiada prawa jazdy, jednak uznajmy, iż winę za incydent ponosi rowerzysta. Pańskiemu synowi nic nie grozi. Sporządzimy tylko odpowiedni protokół. Nie będzie pociągany do żadnej odpowiedzialności.
-Mój syn nie posiada prawa jazdy, ponieważ sami mu je odebraliście za rzekomą, nieprzepisową jazdę. Praca Waszych funkcjonariuszy pomału przestaje mi się podobać. Będę się musiał tym zająć.
-Spokojnie. Już wszystko zostało załatwione i mogą panowie wracać do domu. Zaręczam, że wszystko będzie tak, jak powinno. Do widzenia.
-Chodź Paweł, wychodzimy! Żegnam.
Prezydent wraz z synem opuszczają komisariat. Funkcjonariusze dziwnie jakoś patrzą po sobie nawzajem, zastanawiając się nad naciąganiem prawa w stosunku do ludzi zajmujących wysokie stanowiska. Cała sprawa ma zupełnie inny finał, niż mogłoby się wydawać na początku. Potrąconego człowieka oskarżono o wtargnięcie na ulicę, a że nie był on już najmłodszy i miał kłopoty ze zdrowiem, z pewnością nie miał chęci, ani sił, aby egzekwować swoje prawa przed sądem - stał się bezwolnie ofiarą nieuczciwych funkcjonariuszy państwowych, wykonujących swoją pracę dla dobra całego społeczeństwa, nie zaś wyłącznie dla ludzi z tzw. wyższych sfer.