Ze wspaniałych marzeń o bardzo długim i trudnym teście z francuskiego wyrywa mnie brutalnie dźwięk dzwonka. Zrywam się na równe nogi, bo skoro dzwoni dzwonek, to zaraz klasówka z fizyki. Już się nie mogę doczekać! Okazuje się jednak, że właśnie leżę na podłodze, a z cudnych marzeń wyrwał mnie głos budzika. Po chwili do pokoju wpada mama i mówi, że powinnam wstać. Jakby nie wiedziała, że JA nigdy się nie spóźniam, a już na pewno nie do szkoły.
Postanawiam jednak być miła i z uroczym uśmiechem wstaję i przygotowuję sobie ubranie do szkoły. Biała bluzka - jest, czarna spódniczka - jest, białe rajstopy - są, buty...buty??!!! Gdzie są moje buty????? Mama wynajduje mi jakieś ogromniaste szpilki, a przecież wie, że do szkoły zakładam wyłącznie buty na płaskim obcasie.
Ubrana, grzecznie uczesana (nie mogę zrozumieć, dlaczego moje koleżanki koniecznie zmieniają kolor włosów i noszą jakieś nowoczesne fryzury) już mam wychodzić do szkoły, gdy okazuje się, że nie mam tarczy! Bo czego, jak czego, ale tarczy nie mogę nie mieć! Ładnie, jeszcze spóźnię się przez to na klasówkę. Wyrzucam wszystko z plecaka, wyjmuję piórnik...jest! Całe szczęście, bo brak tarczy oznacza obniżenie oceny z zachowania do bardzo dobrej! Wychodzę do szkoły, dobrze ze nie mam daleko, więc jestem na miejscu pięć minut przed dzwonkiem. Wyjmuję jeszcze zeszyt, muszę w końcu powtórzyć materiał.
Równo z dzwonkiem do klasy wchodzi moja wychowawczyni. To moja ulubiona nauczycielka, jest osobą miłą i bardzo ładnie się ubiera. Lubię się do niej uśmiechać, a ona zawsze odwzajemnia mój uśmiech. Nie wiem, dlaczego inni nie podzielają mojego zdania o pani od fizyki. Kiedy wyjmuje zestaw pytań, zaczynam się bać, czy dostatecznie opanowałam materiał. Po pierwszym pytaniu oddycham z ulgą, podobnie po kolejnych czterech. Okazuje się jednak, że na ostatnie nie znam odpowiedzi. Co ja teraz zrobię? Może wyjmę zeszyt i spiszę? Nie, to chyba za duże ryzyko. Wolę dostać cztery, niż usłyszeć przykre słowa o ściąganiu. Jestem bardzo zła na siebie. Jak mogłam się nie douczyć? Ta ocena zniszczy mi średnią i mogę skończyć jedynie na bardzo dobrym z fizyki.
Załamana idę na kolejną lekcję. Gdyby nie to, że jestem wzorową uczennicą, poszłabym do domu, żeby się wypłakać. Zmuszam się jednak do uśmiechu i wchodzę na matematykę. Liczę na to, że poprawię sobie humor. I mam rację. zgłaszam się d pierwszego zadania. Choć jest bardzo trudne rozwiązuję je w niecałe pięć minut. Dostaję jednak tylko bardzo dobry. To maksymalna niesprawiedliwość. Kiedy na tablicy pojawia się kolejny przykład, również się zgłaszam, ale nauczyciel wybiera kogoś innego. Pewnie na tym przykładzie skończymy. W tej klasie nie ma poza mną nikogo, kto potrafi docenić prawdziwe piękno matematyki, królowej nauk. No tak, miałam rację, Wojtek męczył się z tym zadaniem do końca lekcji, ja w tym czasie zrobiłam osiem. Czy oni się w ogóle nie uczą? Zadają przy tym tak beznadziejne pytania, że prawie usypiam przy tym ich tempie pracy.
Czas na informatykę. Chłopcy, którzy niby znają się na rzeczy, pracują kilka razy wolniej niż ja. Pewnie zamiast skrupulatnie wykonywać polecenia nauczycielki, oglądają jakieś dziwne strony. Nudzę się straszliwie, bo po kilku minutach nie mam co robić, a reszta klasy oczywiście pracuje w żółwim tempie. Mogłabym wejść do sieci, ale przecież tam nie znajdę niczego pasjonującego.
Niestety, nieubłaganie zbliża się koniec nauki na dziś. Przed nami jeszcze tylko angielski, biologia i wychowanie fizyczne. Jestem pewna, że znów będę zmuszona do poprawiania nauczycielki. Jej akcent jest po prostu fatalny, czy ona się wcale nie słyszy? Dobrze, że jestem w tej klasie, bo oni by przecież nic nie zrozumieli. Widzę, że rok spędzony w Anglii nie poszedł na marne, mam wspaniały wyspiarski akcent, którego każdy może mi pozazdrościć. Nie chcę się chwalić, ale...taka jest prawda.
Po angielskim jeszcze jedna lekcja. Dziś profesor oddaje klasówki. Wyczytuje nazwiska, wszyscy siedzimy jak na szpilkach. Większość cieszy się, że dostała trzy. Wreszcie słyszę moje nazwisko...co??? Tylko piątka? Chyba będę musiała zainterweniować w tej sprawie u dyrekcji szkoły. Jak można tak nisko oceniać moja wiedzę? Znów mam zły humor. Czy ten dzień musi się tak kończyć. Dobrze, że mamy jeszcze zajęcia sportowe. Może tutaj odbiję sobie tę niesprawiedliwość z lekcji wcześniejszej.
Zakładam strój - ciemna koszulka, czarne spodenki - niech wszyscy zobaczą, jaką mam figurę. Dziś zajęcia lekkoatletyczne. Dziewczyny znów będą panikować, że nie potrafią wykonać ćwiczeń. Ustawiam się jako pierwsza. Niech się boją, a ja tymczasem pokażę im, jak prawidłowo wykonać polecenia nauczyciela. Bez jakichkolwiek obaw wchodzę na równoważnię, nawet się nie zastanawiam i zaczynam układ. Udaje mi się go zakończyć podwójnym saltem w tył, chyba nie jestem dziś w najlepszej formie. Po lekcji prysznic, szybko układam włosy i idę do domu. Szkoda, że na dziś to już wszystko. Na szczęście w domu czekają na mnie "Potop" i "Lalka", a pan od matematyki zadał nam na jutro 10 zadań. Dobrze, że jeszcze nie zaczyna się weekend, bo jutro będę mogła przyjść do szkoły, by zgłębiać swoją wiedzę podlizywać się nauczycielom. Bez tego nie będę mogła mieć wzorowego zachowania i celujących w dzienniku.
Mam tylko nadzieję, że dzień jutrzejszy będzie dla mnie łaskawszy.