Kilka dni temu sięgnęłam po czasopismo pod tytułem "Nowa szkoła", które ma ukierunkowanie pedagogiczne, ale często można w nim znaleźć sporo ciekawych artykułów i informacji nie tylko przeznaczonych dla nauczycieli czy pracowników oświaty, ale i dla samych uczniów, gdyż sprawy tam poruszane dotyczą najczęściej ich, sytuacji w szkolnictwie czy tym podobnych spraw. W najnowszym numerze szczególnie zainteresował mnie artykuł autorstwa Marka Kazimierowicza zatytułowany: "Niekompetencja urzędników, czyli patologia na szczeblach decyzyjnych", który pod swoim zawiłym tytułem, a jednocześnie frapującym, zawiera odwołanie do szokujących i głośnych wydarzeń z toruńskiego liceum w maju 2003 roku, w którym część klasy poniżała nauczyciela, wręcz go gnębiła, posuwając się nawet do założenia mu kosza na śmieci na jego głowę, co w dodatku zostało nagrane przez jednego z prowokujących uczniów i szybko znalazło się w Internecie i mediach.

Marek Kazimierowicz próbuje jeszcze raz przeanalizować to, co zaszło, gdyż jest to oznaka, że polska młodzież jest coraz bardziej bezczelna i arogancka, za nic ma autorytety i nie waha się podnieść ręki nawet na swego pedagoga, ale i poddaje w zapytanie odpowiedniość ludzi na pewnych stanowiskach. Autor artykułu uważa, że nie tylko sam atak uczniów na nauczyciela był bulwersujący i niedorzeczny, ale również ta cała "burza", jaka rozpętała się po upublicznieniu materiału, dyskusja, jaka rozgorzała była, co najmniej dziwna i niewłaściwa, a nawet szokująca. Bo cóż się stało po tej "akcji"? Wszystkie gromy i winy i gniew spadły na tego nieszczęsnego człowieka, który bądź, co bądź został przecież zaatakowany, został poniżony i ośmieszony przez rozwydrzonych gówniarzy, którzy przekroczyli wszelkie dopuszczalne granice, ale o tym mało, co się mówiło. Nagle głównym winowajcom stała się ofiara, oskarżono go o brak autorytetu, nieumiejętność zapanowania nad młodzieżą, zbyt wielkie pobłażanie i cichą akceptację ich działania. Świetnie, a co on miał zrobić? Miał pobić ich, rzucić się na nich, czy powpisywać im jedynki z zachowania do dziennika, który był w ich rękach. Bądź, co bądź jest nauczycielem i nie wolno mu używać siły fizycznej wobec swoich podopiecznych, nie wolno mu dać się sprowokować, gdyż dopiero po tym mogłyby wyniknąć z tego konsekwencje. "Najciekawsza" była w ogóle reakcja rodziców, którzy dopiero po upowszechnieniu filmiku zorientowali się, że za tą całą "awanturą" stoją ich pociechy i dopiero po ingerencji mediów zajęli się tą sprawą. Zupełnie niedorzeczne jest to, że dyrekcja owej placówki, jak się okazało po wyjściu na jaw tego zdarzenia, otrzymywała już od jakiegoś czasu niepokojące sygnały, co do zachowania pewnych klas, co do postępowania nauczycieli i zupełnie to lekceważyła, choć zdarzały się także "skargi" od rodziców. Takie znieczulenie na problem przemocy stosowanej w szkole powoduje, że rozhukana młodzież coraz bardziej nagina strunę, by przekonać się, do czego jeszcze może się posunąć. To jest największy problem naszego szkolnictwa: milczenie, obojętność, brak reakcji, próba przeczekania problemu, żeby przypadkiem nikomu się nie narazić, nie narobić sobie wrogów, ale jak się okazuje, jak udowadniają wypadki z Torunia, taka postawa powoduje bardzo bolesne i tragiczne konsekwencje, co pokazało zachowanie tych chuliganów i przestępców, gdyż według mnie nie można ich inaczej nazwać. Zwłaszcza, że okazuje się, że ten incydent nie był jedyny w szkole, zdarzają się coraz częściej podobne, w których młodzież zagraża swoim nauczycielom i pedagogom, wyżywa się na nich, czy nawet szantażuje w zamian za dobrą ocenę. Ludzie, tak być nie może! Szkoła to poważna instytucja, która ma wychować dzieci a nie ulegać ich presji, poddawać się im groźbom i przystawać na ich warunki! Gdzie podziały się autorytety i ideały, co się dzieje z polskimi nastolatkami, skąd ta agresja i nienawiść, których nie boją się ostentacyjnie pokazywać?! Przemoc w szkole jest w dzisiejszych czasach bardzo częsta, co powinno budzić zdziwienie i wielki niepokój. Ekscesy młodych ludzi są bardziej lub mniej odrażające, zdarzają się oczywiście również nadużycia ze strony pedagogów, jednak wszystko zależy od właściwego postępowania dyrekcji takiej placówki, kuratorium, urzędników do spraw oświaty. Jeżeli działanie po takim "czynie" zostanie mądrze poprowadzone, to stanie się nauczką i przestrogą dla wszystkich pozostałych, ale jeżeli skończy się to na niczym, nie zostaną wyciągnięte żadne konsekwencje, to stanie się zachętą dla następnych śmiałków, którzy jeszcze dalej się posuną. Jedna "wpadka" szkoły nie przekreśla jej poziomu i autorytetu, ale należy postępować do końca w sposób przemyślany i rozsądny, szkoła musi wyjść z takiej sytuacji "z twarzą", bo inaczej może być tylko coraz gorzej, aż faktycznie nie będzie dało ujarzmić się niepokornej młodzieży, i będzie żyło się pod nieustanną jej presją a to będzie oznaczało całkowity upadek instytucji szkoły. Sam Kazimierowicz przytacza w swoim tekście niemalże analogiczny przypadek bestialskiego zachowania uczniów z jednego z gimnazjum na Dolnym Śląsku, gdzie młodzi ludzie wybrali sobie nauczycieli, których nie lubili i systematycznie uniemożliwiali im prowadzenie zajęć, manifestując swoją wyższość i możliwości. Kiedy sprawa doszła do władz tego gimnazjum, dyrektorzy podjęli szybkie i drastyczne kroki nie wahając się usunąć ze swojej placówki tych, którzy najwięcej i najbardziej udzielali się w owych "akcjach". Nie było tu zastanawiania i usprawiedliwiania uczniów, od razu zostali wyrzuceni ze szkoły i przeniesieni do innych placówek, co oczywiście wywołało wielkie oburzenie i protesty ze strony rodziców (co według autora także jest niezrozumiałe i niewychowawcze!) ale kurator przychylił się do decyzji władz, uznając zachowanie młodzieży, jako takie, które daleko wykracza poza pewne przepisy i jest zdecydowanym naruszeniem praw i obowiązków, jakie uczeń posiada, więc kwalifikują się do dyscyplinarnego wyrzucenia z placówki. I takie postępowanie pozwala wyjść z całej sytuacji "z twarzą", dla innych uczniów jest nauczką, że w tym gimnazjum nie ma możliwości na niewłaściwe zachowanie, gdyż jej władze nie boją się użyć radykalnych środków, by zachować dobre imię szkoły i ukarać delikwentów, którzy chcą zamanifestować swój bunt wobec nauczycieli. Takie działania powinny być prowadzone w każdym przypadku przemocy ucznia wobec nauczyciela, gdyż to na pewno w jakiś sposób ograniczyło by ekscesy młodzieży.

Marek Kazimierowicz w jeszcze jednym upatruje ciągłe pogłębianie się problemu związanego z agresywnymi uczniami, a mianowicie w działalności i postępowaniu najwyższych urzędników zajmujących stanowiska w ministerstwie oświaty i edukacji. Ludzie ci zdają się nie zauważać, że problem jest już na tyle duży, że należałoby się nim zająć, należało by się do niego jakoś ustosunkować, wprowadzić jakieś nowe ustawy, które traktowały by o zachowaniu uczniów daleko wykraczającym poza pewne ustalone normy, ale oni zdają się żadnych problemów nie widzieć. Żałosne i przykre jest to, że kiedy wreszcie w październiku w sejmie doszło do poruszenia sprawy szkoły i jej bezpieczeństwa, to jedynie ograniczono się do odczytania notatki na temat: "warunków działania państwa w zakresie wychowania, bezpieczeństwa i przeciwdziałania narkomanii w szkołach publicznych" a po skończonym odczycie posłowie przeszli do kolejnych spraw pozostawiając dalej nauczycieli na pastwę losu, nie przejmując się wzrastającymi problemami związanymi z agresją i przemocą wśród dzieci, a także innych, jak na przykład narkomania czy prostytucja.

Autor Marek Kazimierowicz uczula wszystkich, że nie można ignorować problemu, bo dotyczy on zarówno nauczycieli, jak i uczniów, którzy mają wyrosnąć na porządnych ludzi, a kiedy już w szkole posuwają się do takiego postępowania, to aż strach pomyśleć, czym zajmą się w przyszłości.