Wraz z początkiem maja bieżącego roku w teatrze w Kielcach, imienia Stefana Żeromskiego, w harmonogramie wystawianych przedstawień pojawił się spektakl, którego scenariusz opiera się na treści kilku powszechnie znanych legend związanych z rejonem świętokrzyskim pod tytułem: "Cyrograf". To przedstawienie wyreżyserowała Maria Wójcikowska i trzeba przyznać, że w bardzo interesujący sposób udało jej się powiązać ze sobą kilka różnych legend by na ich bazie utworzyć swoją sztukę.

Spektakl nie posiada właściwie swojej jakiejś kluczowej postaci, gdyż każda poszczególna sytuacja dotyczy innego bohatera, kręci się wokół innej legendy a tym samym innej sylwetki. Moim zdaniem najciekawsza i najlepsza jest tu inscenizacja legendy: "O zbóju Madeju", w której rolę zbójca znakomicie odegrał Paweł Kunięga. Aktor bardzo przekonująco i realnie odtworzył specyficzny charakter życia, jakie prowadzi zbójnik, ale i świetnie zobrazował jego późniejsze "nawrócenie", porzucenie rzemiosła zbójnickiego i powrócenie na "normalną", właściwą drogę życia. Madej, dla niewtajemniczonych, jest największym, najszerzej znanym zbójnikiem z obszaru świętokrzyskiego. Według legendy na zmianę jego postępowania wpłynęła wizyta w jego domu mężczyzny, który poszukiwał drogi do piekła i szatana. Madej zaoferował mu swą pomoc, jeśli ten dowie się, co dla niego szukują diabły po śmierci, a kiedy dostał wiadomość o niezbyt radosnej zaplanowanej dla siebie przyszłości w piekle i specjalnie dla niego przygotowanym "madejowym łożu" całkowicie odmienił swoje życie, zapomniał o zbójnictwie i stał się prawym obywatelem, wręcz pustelnikiem, by odkupić swe winy jeszcze za życia i uniknąć tego, co szykują dla niego diabły.

Moim zdaniem aktorem najlepszym w całym spektaklu Wójcikowskiej był Dawid Żłobiński, który wcielił się w postać Bożydara, czyli księdza biskupa. Natomiast dużo gorzej zaprezentowała się Beata Pszeniczna, która odgrywała postać matki Bożydara i to ją zdecydowanie można nazwać mianem najsłabszego ogniwa, aktorki, która się nie spisała, nie stanęła na wysokości postawionego przed nią zadania. W swej grze była nieprzekonująca, sztuczna i mało realistyczna, dlatego zupełnie nie pasowała do gry innych postaci.

Jeżeli chodzi scenografię, której autorem była Hanna Szymczak, duża specjalistka w tej dziedzinie, to muszę przyznać, że byłam nią nieco rozczarowana, gdyż mając w pamięci kilka innych wystrojów jej autorstwa liczyłam na zdecydowanie coś bardziej barwnego i intrygującego, przyciągającego oko widza. Tło było zbyt mdłe i jednostajne, zmieniającym się sytuacjom powinno towarzyszyć zmiana scenerii, a ponadto scenografia do przedstawienia opartego o legendy winna pobudzać wyobraźnię, podkreślać wydarzenia, które się rozgrywają, ich nastrój i atmosferę. A tu tak nie ma, często za całą scenografie służy jakiś jeden rekwizyt, co według mnie dużo ujmuje temu spektaklowi. Sztuka, żeby została dobrze oceniona musi składać się z szeregu współgrających ze sobą elementów, każda jego część musi idealnie pasować do wszystkich innych, i tu tego właśnie zabrakło. Aktorzy dali z siebie wszystko, byli przekonujący i doskonale spisali się w swoich rolach, ale scenografia kulała i to bardzo moim zdaniem, nie dodawała temu przedstawieniu odpowiedniego nastroju, nie przenosiła widza w czasy, w których rozgrywa się akcja. Również kostiumy nie były wybitne, wszystkie postacie były ubrane podobnie, ich stroje nie były osobliwe, nie podkreślały ich charakteru czy osobowości, do czego przyzwyczaiły nas zabiegi w teatrze, choć z drugiej strony brak różnicowania strojów aktorskich można również odczytać, jako element nadania sztuce pewnej autentyczności.

Natomiast niezwykle zmienne i rozmaite jest tło historyczne, na jakim rozgrywają się wydarzenia ukazywane w spektaklu, gdyż akcja zaczyna się od Polski za czasów panowania pierwszych Piastów, a więc na samym jej początku, a kończy na momencie powstania na górze: "Święty Krzyż" klasztoru.

Pewnym zaniedbaniem jest język tej sztuki. Chodzi mi o to, że dotyka ona czasów staropolskich, wręcz średniowiecznych, a bohaterowie porozumiewając się ze sobą mówiąc językiem, jaki można usłyszeć w starszym pokoleniu, a nie językiem znanym z podręczników do historii czy dawnej polszczyzny. Ja sobie zdaję sprawę z tego, że gdyby oni mówili językiem pradawnym to pewnie też bym narzekała, że większość kwestii jest nie zrozumiała, ale jednak uważam, że nie można dokonywać takiej samowoli by opowiadać o wydarzeniach legendarnych z okresu średniowiecza i posługiwać się językiem, jakim mówi na przykład moja babcia, gdyż to ani nie jest mowa właściwa dla dziesiątego wieku naszej ery ani dla dwudziestego pierwszego. Gdyby aktorzy mówili językiem właściwym dla swych czasów byłoby to zapewne trudniejsze w odbiorze, ale znacznie bardziej realistyczne, autentyczne, zgrywałoby się z czasami, w których te wydarzenia się rozgrywały.

Podsumowując mogę stwierdzić, że Ci, którzy będą mieli szansę zobaczenia "Cyrografu" niech to uczynią, ale za pewne teatromanii, ludzie lubujący się w głębokich i wartościowych sztukach nie będą tym spektaklem zachwyceni, gdyż sporo tu niedociągnięć i uchybień. Wydaje mi się, że można by przedsięwzięcie Marii Wójcikowskiej zastosować na przykład w pracy z dziećmi, w zaznajamianiu ich z legendami głośnymi w ich regionie, gdyż z pewnością większej części dorosłej publiczności "Cyrograf" może wydać się zbyt dużą amatorszczyzną, w której nie widać zbyt wiele wysiłku, sił i serca włożonej przez reżysera i ekipy nad nią pracującej. Gdybym ja miała ocenić tą sztukę, to wysoką notę dałabym jej w momencie, gdyby została zakwalifikowana do gatunku "teatru edukacyjnego". Nie można "Cyrografu" przypisać do wielkiej sztuki, gdyż nie ma w nim wartkiej akcji, dynamizmu, spontaniczności, po prostu życia i tego czegoś, tej iskierki, która by wprawiła tłum zgromadzony na widowni w zadumę czy zachwyt.