Dnia 20 października bieżącego roku mieliśmy okazję oglądnąć w opolskim teatrze imienia J. Kochanowskiego spektakl zatytułowany: "Antygona w Nowym Yorku". Od razu mogę stwierdzić, że to przedstawienie bardzo mile mnie zaskoczyło i bardzo mi się podobało, choć przed wyjściem na nie byłam pełna niepokojów, czy ta sztuka mnie zainteresuje, choćby ze względu na niejasny dla mnie tytuł przedstawienia.

Sztuka jest wynikiem współpracy dwóch reżyserów: Samwela Baginjana oraz Mirosława Bednarka, którzy pracowali nad wprowadzeniem w życie scenariusza Janusza Głowackiego, co dało zaskakujący i niezwykle interesujący rezultat. Cała ekipa, która pracowała nad tym spektaklem może być dumna z wielkiego sukcesu, który osiągnęli, a uznania tej sztuki doczekali się nie tylko w Polsce, ale i w Nowym Yorku, czy też Moskwie.

W kluczowe postacie wcielili się: Grażyna Rogowska, która odtwarzała postać Anity, Michał Świtała występujący jako Sasza, Mirosław Bednarek w kreacji Pchełki oraz Maciej Namysło w roli policjanta, którzy od wielu lat powiązani są z opolską sceną. Ich doświadczenie zaprocentowało brakiem tremy, obyciem ze sceną, kamerami i dużą publicznością. W ich grze można było dostrzec wiele serca i ducha włożonego w role, które odtwarzali.

Ważnymi elementami spektaklu była także oprawa muzyczna, którą zajął się Grzegorz Guzik oraz doskonale dobrana do przedstawienia scenografia autorstwa Maryny Gamończyk, które doskonale ze sobą współgrały. Sceneria była surowa, prosta, co wymuszała treść sztuki opowiadająca o ludziach bezdomnych i ich ubogiej wegetacji na świecie, ale z drugiej strony przykuwała uwagę widza, była bardzo efektowna, gdyż w wspaniały sposób oddawała atmosferę i wygląd miejsc, w których rozgrywała się akcja, jak na przykład: parku Tompkins Square znajdującego się w Nowym Yorku. Muzyka G. Guzika świetnie korelowała z biegiem akcji i tematyką w niej poruszaną a także chociażby z oświetleniem, które również zmieniało się w zależności od miejsca akcji, problemu aktualnie uwypuklanego. Różnorakie oświetlenie współgrało z atmosferą lęku, grozy, z sytuacjami symbolicznymi, które miały skłaniać do refleksji, czy też po prostu dodawały atrakcji temu przedstawieniu. Natężenie i kolorystyka świetlna podkreślały też nastrój danego momentu sztuki: napięcie lub rozluźnienie. Wszystkie te elementy znakomicie do siebie pasowały, wzajemnie się uzupełniały i dopełniały.

Głównym tematem spektaklu jest problem bezdomności. Przedstawienie pokazuje człowieka pozbawionego dachu nad głową i środków do życia, człowieka, który musi samodzielnie radzić sobie z otaczającym światem. Ukazuje "życie na parkowej ławce", wraz z najróżniejszymi hierarchiami i zasadami w nim panującymi. Pokazuje środowisko ludzi, w którym każdy człowiek jest dla drugiego śmiertelnym wrogiem, konkurencją. Wszelka przyjaźń jest w tej "społeczności" pustym frazesem i tak naprawdę po prostu nie istnieje. Jest tu podjęty temat nałogów, które mogą początkowo wydawać się pewnym wyjściem z trudnej sytuacji, oraz wielki problem, jakim jest późniejsze go porzucenie, wrócenie do świata rzeczywistego. Ogólnie pokazuje życie "na skraju", z którego bardzo trudno powrócić do "świata żywych".

Postacie występujące w tym spektaklu to ludzie skomplikowani, których rzeczywistość, w której przyszło im żyć nieco przerosła, dlatego wytworzyli sobie swoje własne, wyimaginowane światy, w których czują się znacznie lepiej niż w autentycznych realiach. Niektórzy z nich czują w sobie chęć pomocy innym, ale większość skupia się tylko na niszczeniu spokoju i szczęścia swoich "braci", by poprzez drogę po trupach budować własne szczęście. Właściwie główną wartością dla tych ludzi, ich zasadniczym celem jest: przetrwanie, przeżycie, wygranie kolejnego dnia. W ich życiu nie ma miejsca na przyjaźń, miłość, szlachetność czy szacunek bliźniego, to wartości im obce, nieznane, zbyt nierealane i trudne w ich ciężkiej sytuacji. Tę kwestię świetnie mogą zdefiniować słowa J. J. Rousseau: "Trudno myśleć o szlachetności, kiedy myśli się tylko o tym, jak przeżyć".

Problemy, jakie poruszane są w spektaklu są ponadczasowe, zawsze aktualne (niestety!!!). Sztuka nie jest oderwana od rzeczywistości, skłania do refleksji, do zastanowienia się nad życiem własnym i ludzi dookoła nas, nad odpowiedzią na pytania dotyczące naszego jestestwa, oraz tego, dokąd zmierzamy my i świat, który tworzymy dookoła. Bezdomność to niestety problem nadal aktualny, a z nim wiążą się pewne kwestie moralne i społeczne, również pozostające wciąż na czasie.

Przedstawienie skłania do przemyśleń nad społeczną wrażliwością. Przecież nie można być całkowicie obojętnym w stosunku do losu innych ludzi, do ich nieszczęścia, cierpienia. Przecież nigdy nie wiadomo, jak nasze życie się potoczy, i czy my nagle nie stracimy w jednej chwili wszystkiego i nie będziemy oczekiwać od obcych ludzi wsparcia, pomocy. Nigdy nie możemy być niczego pewni. Jedyną pewną rzeczą w naszej egzystencji jest jedna wielka niepewność, co przyniesie życie. Jak powiedział W. S. Reymont: "Życie nie daje nam tego, co chcemy, tylko to, co dla nas ma". Według mnie to jest kluczowe przesłanie, jakie wypływa z tego spektaklu. Do jego oglądnięcia zachęcam gorąco wszystkich ludzi: tych, którym nie jest obojętny los bliźniego, którzy są czuli i wrażliwi na krzywdę i niesprawiedliwość, ale i tych, którzy do tej pory nie zauważali wokół siebie innych ludzi. Być może ta sztuka otworzy im oczy, nauczy, że człowiek nie jest sam na świecie, że wokół niego żyją inni, często słabsi, którzy czekają na pomoc, wsparcie.