Scenariusz i reżyseria:

Andy i Larry Wachowski

Obsada:

Keanu Reeves (Neo), Carrie-Anne Moss (Trinity), Laurence Fishburne (Morfeusz), Hugo Weaving (Agent Smith)

Bracia Wachowscy w swojej filmowej trylogii "Matrix" mieli zamiar przedstawić świat opanowany przez maszyny; świat jaki sami sobie możemy stworzyć, świat, w którym będziemy wykorzystywani jako tanie źródło energii, naszym życiem i świadomością będzie manipulował system operacyjny a nasza jaźń będzie istniała oddzielnie od ciała w wirtualnej rzeczywistości. Większość ludzi tak właśnie żyje w serii "Matrix'a" są jednak tacy, którzy postanowili przeciwstawić się maszynom i po przegranej wojnie ukrywają się w położonym głęboko pod powierzchnią mieście Zion. O kolejnej próbie pokonania systemu jest ta właśnie część serii - "Matrix: Rewolucje".

Po obejrzeniu tego filmu wyszłam z kina nieco zniesmaczona. Film jednak okazał się tym, czym miałam nadzieję, że nie będzie - bombą efektów specjalnych, bez ambicji na fabułę i tajemniczość. Szkoda, bo pierwsza część "Matrix'a" zyskała wielu fanów nie tylko przez niesamowite, nawet jak na XXI wiek efekty specjalne, ale również na intrygującą fabułę - sugestię, że nasz świat to tylko złudzenie, że jest to tylko wirtualna jego namiastka. Następne części to tylko pokaz fajerwerków, pościgów, bójek, strzelanin i nieco sprany, i nieświeży romansik, który jakoś zupełnie tu nie pasuje. Od emocjonującego thrillera science - fiction, jakim była pierwsza część, poprzez zupełnie średni film sensacyjny, przechodzimy do nieudanych "Gwiezdnych Wojen" w trzeciej części. Nie zabrakło tu również, oprócz naładowania każdej minuty filmu efektami specjalnymi, typowo hollywoodzkiego wątku miłosnego. Zrozumiałe jest to, że w obecnych czasach ludzie wszędzie szukają miłości, zwłaszcza w kinie, ale żeby czułe pocałunki i romantyczne pożegnania wplatać między sceny wojny światów?

Cóż można by powiedzieć, że klasyka. Ale to jednak nie było to, czego się spodziewaliśmy. A zapowiadano, że trzecia część będzie powrotem do jakości pierwszego "Matrix'a". Nawet koniec jest kiczowaty i przewidywalny - bohaterski Neo wygrywa walkę z Agentem Smithem, maszyny odlatują z miasta ludzi, dobro zwycięża. "Matrix: Rewolucje" to film, któremu daleko do znakomitej pierwszej części, bark tu dwuznaczności, świetnych tekstów, a i akcja jakby odgrzewana z innych filmów, tylko przeniesiona w inną dekorację. Jedynym momentem, w którym można było wyczuć atmosferę matrixowską, była rozmowa Neo z Wyrocznią.

Na szczęście nie zawiedli aktorzy, doskonale znani całej publiczności z poprzednich części. Jest więc niezmiennie zachwycający Keanu Reeves, jako Neo, Carrie - Anne Moss, jako Trinity, Laurence Fishburne jako Morfeusz i Hugo Weaving, jako Agent Smith, na którego zwróciłam szczególną uwagę, gdyż niedawno oglądałam go w zupełnie odmiennej roli - króla elfów Elronda we "Władcy Pierścieni".