Dziennikarz: Witam pana serdecznie i dziękuję, że zechciał mi pan poświęcić odrobinę swojego cennego czasu.
Stanisław Lem: Ależ cała przyjemność po mojej stronie. Bardzo się cieszę, że możemy porozmawiać i mogę nieco przysłużyć się młodzieży moimi wiadomościami na temat sławnych Polaków i polskiej kultury w ogóle.
Dz.: Ja również bardzo się cieszę. A więc do dzieła. Co pana zdaniem sprawiło, że Czesław Miłosz stał się tak sławny jako pisarz i eseista?
S.L.: To wszystko to zasługa jego dobrych genów, które odziedziczył po przodkach. To one właśnie decydują, jakich wielkich czynów człowiek dokona i do czego dojdzie. Niezwykły jest stale wysoki poziom jego natchnienia. Miłosz zawsze ma wenę, ciągle pisze nowe utwory. Przeciwnie na przykład niż Mickiewicz, który miał kilka bardziej płodnych okresów, a poza nimi nie pisał wiele.
Dz.: Jak się panu podobają wiersze Miłosza?
S.L.: Utwory napisane przez Czesława Miłosza mają niesamowitą głębię intelektualną, jego metafory są żywe i bardzo sugestywne. Zwłaszcza jego wczesne wiersze, te sprzed II wojny światowej, lata trzydziesta mniej więcej. Są pełne katastrofizmu dziejowego i apokaliptycznych wizji. Napisane zostały z rozmachem, są rytmiczne i pełne przenośni. Jego późniejsze wiersze, te z okresu wojny nie są już tak patetyczne. Mają mniej ozdobników. Poecie bardziej zależy na komunikatywności wiersza, na jego zrozumiałości dla czytelnika i zawartych w nim treściach filozoficznych i intelektualnych. Sporo z tych wierszy, na przykład "Miasto" czy "Błądząc" jest poświęconych okupowanej Warszawie, w której spędził prawie cały okres wojny. W utworach Miłosza jeszcze sprzed wojny można zauważyć świadome unikanie tematu wojny. Są tam wiersze takie jak "Piosenka Pasterska" i "Świat - poema naiwne", które opisują panujące na świecie piękno. Znajdziemy tam świat widziany oczyma człowiek, który zdałyby się nie wie ci to wojna. Po wojnie Miłosz zaczął pisać traktaty filozoficzne i zdaje się, że spodobało mu się to.
Dz.: A jakie jest pana zdanie na temat samego poety?
S.L.: Czesław Miłosz to tytan polskiej literatury. Nie tylko zresztą polskiej, światowej także. Należałoby go opisać jako człowieka inteligentnego o łagodnym spojrzeniu mądrych oczu.
Dz.: Niesty to wielka szkoda, że ludzie jego pokroju odchodzą.
S.L.: Ja także bardzo się smucę z tego powodu, ale żywię nadzieję, że kiedyś znajdzie się jego godny następca.
Dz.: Które z jego dzieł uważa pan za jego najwyższe osiągnięcie, jeśli chodzi o umiejętności pisarskie?
S.L.: Niegdyś skłonny byłem sądzić, że "Trzy zimy" czy "Ocalenie" albo "Widzenia nad zatoką San Francisco". Ale jest przecież jeszcze "To". To ewenement na światową skalę. Po jego przeczytaniu zdobyłem się nawet na odwagę i napisałem do niego list.
Dz.: Miłosza ciężko doświadczył los, przeżył dwie wojny światowe. Jaki związek miały te wydarzenia z jego pisarską karierą?
S.L.: Przed wojną nie słyszałem o Miłoszu i nie znałem jego wierszy. Po wojnie jego talent się rozwinął. Został w kraju, nie wyemigrował na razie. Wtedy jeszcze nie żyliśmy w PRL-u. Dopiero później wyjechał zagranicę, to wtedy wszyscy, zarówno prawicowcy jak i lewicowcy zaczęli go krytykować i oskarżać. Miłosz żywił w tamtym czasie nieprawdziwe, ale mocno i boleśnie zakorzenione przekonania: przede wszystkim wierzył wielką potęgę sowieckiego Wschodu; poza tym uważał iż uciekając z Polski i zrywając kontakt z żywym językiem, sam zabiłby swoją poezję. Oba te przekonania szczęśliwie okazały się fałszywe.
Dz.: Jak się panu wydaje, jak on się wtedy czuł?
S.L.: Przeżywał chwile pospolitej ludzkiej słabości i bólu, Wydawało się, że traci wiarę i nadzieję. Na temat epoki nalotów bombowych podczas swego pobytu w Paryżu nie mówił jednak wiele. Ale za to Sołżenicyn w kilku numerach "Nowego Miru" obszernie rozpisywał się o podłości i upokorzeniach, jakich doznawał nie tylko w Rosji będącej we władaniu sowietów, ale i później, gdy przebywał już w Vermont. Z jednej strony wyciągały się w jego stronę macki sowieckie, z drugiej emigracja miała sporo do zarzucenia, wszyscy usiłowali wyssać z niego życiodajną napój krwi.
Dz.: W takim razie dlaczego kontynuował pisanie? Czy to w jakiś sposób dodawało mu sił?
S.L.: Ależ właśnie tak! Ja osobiście, przebywając wtedy w kraju, nie aż tak mocno dostawałem po łapach od peerelowców i ich filozofii, a to dlatego, że byłem po uszy zajęty pisaniem. To była swego rodzaju autoterapia i wydaje mi się, że u Miłosza pisarstwo też spełniało podobną funkcję pełniło, co Boże uchowaj nie świadczy o rozmiarze tkwiących z pisarzu zdolności i pokładach jego talentów. Poprzez pisanie spełniał zadanie, które sam sobie wyznaczył. Pomiędzy Scyllą kapitalizmu i okrutną Charybdą komuny złapał wiatr w żagle i uchwycił właściwie obrany kurs. Lepiej chyba nie mógł trafić, biorąc pod uwagę warunki i okoliczności.
Dz.: To niezwykłe! Pomimo przeciwności, jakie stawiał mu los, nie zaprzestał pisania. Co za wytrwałość! To dlatego polska literatura tak wiele mu zawdzięcza..
S.L.: W rzeczy samej, nie da się przecenić jego wkładu w polską literaturę.
Dz.: Bardzo dziękuje za czas poświęcony na tą rozmowę. Z pańskich ust usłyszeliśmy dużo interesujących informacji i mogę z dumą stwierdzić, że Czesław Miłosz, wybitny światowy poeta i eseista, był moim rodakiem.
S.L.: Ja również cieszę się z tej rozmowy i mile spędzonego czasu.
