Druga połowa dziewiętnastego wieku oraz pierwsza dwudziestego była okresem intensywnej emancypacji kobiet, wystarczy tu wspomnieć ruch sufrażystek, co, oczywiście, zostało odzwierciedlone w taki czy inny sposób w literaturze. Nic zatem dziwnego, że dziełach literackich pochodzących z wymienionego okresu, odnajdujemy tyle interesujących konterfektów kobiet łatwowiernych, inteligentnych, perfidnych, zaangażowanych, pięknych, starzejących się… Przyjrzyjmy się im zatem teraz z bliska.
Niezwykle ciekawy portret kobiecy odnajdujemy w powieści Elizy Orzeszkowej zatytułowanej "Nad Niemnem". Justyna Orzelska była ona krewniaczką Benedykta Korczyńskiego. Została wychowywana przez panią Andrzejową Korczyńską, ale gdy się okazało, że pomiędzy nią a jej synem Zygmuntem zawiązał się romans, to wielka dama uznając, iż nie jest to najlepsza partia dla jej latorośli, odprawiła ją. Oczywiście, Justyna niezwykle boleśnie przeżyła swój zawód miłosny oraz to, w jaki sposób ją potraktowano, ale była na tyle silną osobowością, że poradziła sobie z tym. W dworku Korczyńskich pomaga ona przede wszystkim Marcie Korczyńskiej, kuzynce Benedykta, w prowadzeniu gospodarstwa oraz od czasu do czasu towarzyszy pani Emilii w jej uniesieniach histeryczno - transcendentnych, ponieważ jednak nie może tego zbyt długo znosić, stara się unikać towarzystwa "pani domu". Justyna jest bez wątpienia dziewczyną, która robi wrażenie swą urodą, co daje w połączeniu z jej energią duchową i siła wewnętrzną kobietę, której urokowi niełatwo się jest oprzeć. Doświadczył tego choćby Teofil Różyc, który zakochał się w niej, podobnie zresztą jak Zygmunt bez pamięci, został jednakże odrzucony, gdyż nie był człowiekiem, którego taka dziewczyna jak Justyna byłaby w stanie pokochać. Dla wielu mogłoby się to wydawać szaleństwem, gdyż lepszej partii nasza bohaterka nie mogła trafić - przystojny arystokrata z pokaźną fortuną. Brakowało mu jednak celu w życiu, był bezwolnym liściem rzucanym przez swe namiętności to tu, to tam, Justyna zaś ceniła w człowieku przede wszystkim trud, jaki on podejmował, aby zapewnić sobie i swojej rodzinie egzystencję, oraz wysiłek, jaki wkładał, w kształtowanie własnej osobowości. Różyc raczej nie mógł się pochwalić takowymi cnotami, w przeciwieństwie do Janka Bohatyrewicza, szlachcica, ale mocno zdeklasowanego, właściwie już chłopa, z pobliskiego zaścianka. On wie czym jest ciężka praca i wie, że człowiek nie powinien być niewolnikiem swych namiętności. To jego Justyna wybiera, co jest swego rodzaju mezaliansem, gdyż mimo szlacheckich korzeni Janek stoi w hierarchii społecznej o wiele niżej niż ona. Cóż, Justyna była silną kobietą i potrafiła znieść myśl o ostracyzmie, jakiemu będzie poddana w swej klasie społecznej po tym małżeństwie.
Stasia Bozowska, tytułowa bohaterka opowiadania Stefana Żeromskiego zatytułowanego "Siłaczka", to dziewczyna, która zdecydowała się poświęcić swe życie niesieniu "kagańca oświaty" w lud. Urzeczywistnieniu tego celu jest w stanie podporządkować całe swoje życie, nie zważając na to, iż ma ono także inne wymiary niż tylko społeczny. Trafiwszy na wieś, na której - by tak rzec kolokwialnie - diabeł mówi dobranoc, z poświeceniem oddaje się edukowaniu dzieci chłopskich. Widząc jej pasję i poświecenie społeczność wsi, w której nasza bohaterka przebywa, traktuje ją niemal jako świętą. W czasie, który powinna wykorzystać na odpoczynek, na zajęcie się sobą, pisała zawzięcie książeczkę zatytułowaną "Fizyka dla ludu". Tryb życia, jaki prowadziła nie sprzyjał jednak jej zdrowiu, dlatego też wcześniej czy później musiało się stać to, co się stało, mianowicie Stasia zachorowała poważnie na tyfus, na który w końcu zmarła. Żeromski w swej nowelce przedstawił portret kobiety, która silnej wewnętrznie, ale w pewnym sensie naiwnej, przekonanej, że uda się jej swym wysiłkiem diametralnie odmienić sytuację wsi polskiej. Oczywiście, jej praca przyniosła zapewne jakieś owoce, być może, któreś z wiejskich dzieci, które uczyła, wyrwało się ze swej wsi i gdzie indziej znalazło swą szansę życiową, ale sądzę, że cena, jaka nasza bohaterka zapłaciła, była nieadekwatna do efektów, które zresztą można by zapewne osiągnąć i bez składania ofiary z własnego życia.
Zupełnie inną osobowością niż Justyna czy Stasia była bez wątpienia Izabela Łęcka, bohaterka powieści Bolesława Prusa zatytułowanej "Lalka". Wywodziła się ona z rodziny arystokratycznej - jej ojcem był Tomasz Łęcki, a opowieści o jej urodzie, które krążyły po Warszawie wcale nie były przesadzone.
"Wszystko w niej było oryginalne i doskonałe. Wzrost więcej niż średni, bardzo kształtna figura, bujne włosy blond z odcieniem popielatym, nosek prosty, usta trochę odchylone, zęby perłowe, ręce i stopy modelowe. Szczególne wrażenie robiły jej oczy, niekiedy ciemne i rozmarzone, niekiedy pełne iskier wesołości, czasem jasnoniebieskie i zimne jak lód"
Była ona wychowywana pod kloszem, w otoczeniu pięknych przedmiotów oraz wytwornych ludzi - "(...)Izabela od kolebki żyła w świecie pięknym i nie tylko nadludzkim, ale nad-naturalnym. Sypiała w puchach, odziewała się w jedwabie i hafty, siadała na rzeźbionych i wyściełanych hebanach lub palisandrach (...)".
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jaki efekt wywiera jej uroda na mężczyznach, dlatego też pozwalała sobie z nimi na małe gierki, jakkolwiek żaden nie wydawał się jej dostatecznie dobry. Nic dziwnego zresztą, gdyż za ideał męskiej urody uznała ona posąg Apollona, który onegdaj widziała: "(...) Raz zobaczyła w galerii posąg Apollina, który zrobił na niej tak silne wrażenie, że kupiła jego piękną kopię i ustawiła w gabinecie. Myślała o nim i kto wie ile pocałunków ogrzało nogi i ręce marmurowego bóstwa (...)".
W swym stosunku do innych ludzi zachowywała spory dystans. Zresztą wyznawała ona swego rodzaju filozofię, której konsekwencją był podział jej bliźnich na… właśnie ludzi i jakieś istoty człekopodobne. Do tej pierwszej kategorii zaliczała, oczywiście, siebie oraz w zasadzie wszystkich przedstawicieli arystokracji. To byli luzie którzy nie musieli pracować, gdyż, jak sobie roiła nasza bohaterka, ich pochodzenie było niejako boskie, wszyscy zaś pozostali to ci, którzy ze swej istoty muszą się trudzić w pocie i znoju.
Jej stosunek do Stanisława Wokulskiego nie był najlepszy, ale sądzę, że ostatecznie miała prawo nie kochać owego dorobkiewicza, gdyż nie istnieje taka moc, która nakazywałaby nam obdarzać kogoś uczucie tylko dlatego, że jest on człowiekiem dobrym. Oczywiście, jej zdrady i jawna pogarda wobec małżonka, którego zresztą poślubiła wyłącznie dla pieniędzy, nie wystawiają jej najlepszego świadectwa.
Izabela była bez wątpienia kobietą perfidną, jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie jej stosunek do Wokulskiego, z drugiej jednak strony, to istota niezwykle naiwna, która brała kulturę świata salonów, w których została wychowana, za ostateczną miarę rzeczywistości.
Oleńka Billewiczówna, bohaterka powieści Henryka Sienkiewicza zatytułowanej "Potop", może uchodzić z kolei za postać, która jest spełnieniem męskich marzeń o wiernej i kochającej kobiecie. Los naszej bohaterki został związany z losem Andrzeja Kmicica przez jej dziadka, który w swej ostatniej woli pozostawił Oleńce wybór: albo wyjdzie za mąż za chorążego orszańskiego, albo pójdzie do klasztoru. Gdy zobaczyła ona Kmicica nie miała żadnych wątpliwości, że chce się z nim połączyć, a że i kawaler nie miał w tym względzie żadnych obiekcji jak zresztą mógł mieć, skoro w całym Wielkim Księstwie Litewskim nie był gładszej i cnotliwszej białogłowy, to wydawało się, że niedługo będą biły dzwony weselne. Wkrótce jedna sytuacja się pokomplikowała ze względu na porywczy charakter Kmicica - palił on ze swymi kompanami do portretów w dworze w Lubiczu oraz spalił on Wołmontowicze w pomście za śmierć swych towarzyszy. Dziewczyna stwierdziła, że takiego kawalera nie chce i że w takim razie jej pragnieniem jest pójść do klasztoru. W ten sposób pokazała, że ma charakter i że potrafi ostro zaprotestować przeciw rzeczom, które uważa za złe. Dalsze losy kochanków są powszechnie znane, dlatego też nie będę ich przytaczał, ale w zamian za to chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, otóż, nasza bohaterka należała do tego gatunku kobiet, które wymuszają na mężczyznach, aby zachowywali się podług ich życzeń. Oczywiście, skutki tego mogą być różne - wystarczy tu wspomnieć Nanę powieści Zoli, jednakże w przypadku Kmicica ów wpływ okazał się być zbawiennym.
Jakże odmienną od dotychczas omówionych postaci kobiet jest tytułowa bohaterka tragifarsy Gabrieli Zapolskiej zatytułowanej "Moralność pani Dulskiej". Aniela Dulska to kobieta cnotliwa, głęboko wierząca oraz życzliwa dla ludzi. W ten sposób chciałaby ona być postrzegana przez otoczenie, gdyż tak właśni postrzega własna osobę, niestety jest to autoportret zdecydowanie kłamliwy. Nasza bohaterka jest osobą, która ma dość osobliwą wizje moralności, która sprowadza się do tego, że niemoralnym jest nie to, co odczuwamy jako złe, lecz to, o czym ludzie mogą się dowiedzieć i ocenić jako złe. Lapidarnie ujęła to w następującej swej wypowiedzi: "na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział". Nic zatem dziwnego, że kiedy dowiaduje się, że jej synalek zrobił dziecko służącej, wpada w panikę, bo jak ten szkaradny postępek zostanie rozgłoszony przez złe języki na mieście, to jej reputacja legnie w gruzach. Na szczęście, dość szybko znajduje się rozwiązanie, mianowicie pieniądze, które nieszczęsna dziewczyna otrzymuje za trzymanie buzię w ciup i pójście sobie precz, najlepiej gdzieś za siódmą górę, za siódmą rzekę… Cóż, skoro zatem nikt się o rzeczy nie dowiedział i nie dowie, to pani Dulska jest niezachwiana w swym poczuciu moralności. Ciekawy jest również jej stosunek do własnej rodziny, który można jednym słowem określić jako despotyczny. Posłuchajmy:
"Zbyszko idź do biura
Hesia, kurze ścierać, Mela gary
Felisjan... do biura...
Żywo Mela!
Otwieraj fortepian...no!
będzie znów można zacząć żyć
w tym domu po bożemu".
To ona zatem rządzi wszystkim, a czyni to w sposób, który przywodzi na myśl satrapę perskiego. No cóż, nie można powiedzieć, by ta kobieta była w stanie w kimkolwiek wzbudzić sympatię, raczej wstręt i politowanie.
Justyna Bogutuwna, jedna z bohaterek powieści Zofii Nałkowskiej zatytułowanej "Granica", była młodą dziewczyną, gdy poznała Zenona Ziemkiewicza. Ona, córka kucharki, on, syn ekonoma, który przyjechał do swych rodziców na wakacje z Paryża, gdzie studiował, nic zatem dziwnego, że pomiędzy nimi dość szybko zawiązał się romans, który dla Zenona był tylko wakacyjna miłością, zaś dla niej czymś głębszym. Po tym, jak Ziemkiewicz wrócił do Polski ukończywszy swe zagraniczne studia, natknęli się na siebie przypadkowo na ulicy. Justyna była w depresji po śmierci w swej matki, zatem Zenon zabrał ją do pokoju, który wynajmował w hotelu, aby ja pocieszyć. Koniec końców kończą ze sobą w łóżku. Justyna ma nadal nadzieję, że jej kochanek się z nią ożeni, ale to jest nie możliwe, gdyż, po pierwsze, one jej wcale nie kocha, pod drugie zaś, jest zaręczony z inną. Nałkowska w swej powieści stworzyła portret kobiety naiwnej, zagubionej w świecie, w którym przyszło jej żyć. Dużo czasu upłynie nim Justyna zrozumie, że Zenon po prostu ja wykorzystywał. Punktem przełomowy jest tu, jak się zdaje, chwila, gdy wręcza jej pieniądze na zabieg usunięcia ciąży, w którą zaszła z nim. Coś w niej wtedy się załamuje, tak iż zaczyna się pogrążać w odmętach choroby psychicznej. Ostatecznie w akcie desperacji i zemsty oblewa twarz swego kochanka żrącym kwasem. Justyna była dziewczyną, którą skrzywdzono, której łatwowierność i niewinność została w podły sposób wykorzystana, co koniec końców sprawiło, iż stała się wypalonym wrakiem człowieka.
Również Cecylia Kolichowska, inna z bohaterek "Granicy", jest warta naszej uwagi. To starsza pani, będąca ciotką Elżbiety Bieckiej, podwójna wdowa, która żyje w swym zagraconym różnymi bibelotami mieszkaniu. Nie zbywa jej na niczym, przynajmniej w sensie materialnym, gdyż jest właścicielka kamienicy, niemniej jednak jej życie to pasmo porażek w tym sensie, że nie zaznała ona nigdy prawdziwej miłości, być może, dlatego, iż sam nie potrafiła jej okazywać. Z tego powodu jest ona osoba zgorzkniałą, obojętną wobec świata i ludzi - potrafi ona pobierać czynsz od nędzarzy, którzy gnieżdżą się w piwnicy jej kamienicy i jednocześnie uważać się za dobra chrześcijankę. Można powiedzieć zatem, że jest to kobieta, którą nie tyle krzywdzono, ale która sama siebie skrzywdziła, która rozpaczliwie pragnąc miłości nie potrafiła się na nią otworzyć.
Jak zatem widzimy, nie brakuje w literaturze drugiej połowy dziewiętnastego wieku oraz pierwszej dwudziestego niezwykle interesujących kontrafaktów kobiet. Każda z powyżej opisanych pań była inna, każda miała swoją własną - mniej lub bardziej - tragiczną historię życia i każda w jakiś właściwy dla siebie sposób zaistniała w świecie. Oceniać je możemy różnie, wszakże nie zawsze były to kobiety, które mogłyby wzbudzać naszą akceptację, ale jedno pozostaje pewnym, żadna z nich nie pozostawia nas obojętnymi bez względu na to, czy budzi nasze współczucie, podziw, czy też wstręt.