Nie można powiedzieć, by Raskolnikow, bohater powieści Fiodora Dostojewskiego, zabił Alonę Iwanownę, starą lichwiarkę i jej siostrę Lizawietę w afekcie, pod wpływem chwilowego poruszenia. Jeszcze za taki czyn można by uznać te druga zbrodnię, lecz morderstwo Alony dojrzewało w nim już od dłuższego czasu. Raskolnikow tak myśli o tym czynie: "Ja bym tę przeklętą starą babę zabił i obrabował, i bądź pewien, że zrobiłbym to bez najmniejszych wyrzutów sumienia". Wspomina słowa studenta z tej zasłyszanej w barze rozmowy: "Zabij ją i weź jej pieniądze, z tym że następnie z ich pomocą poświęcisz się służbie dla całej ludzkości, dla dobra powszechnego: jak sądzisz, czy tysiące dobrych czynów nie zmażą jednej drobniuteńkiej zbrodni? Za jedno życie... tysiąc żywotów uratowanych od gnicia i rozkładu. Jedna śmierć w zamian za sto żywotów, przecież to prosty rachunek. Zresztą, co waży na ogólnej szali życie tego suchotniczego, głupiego i złego babsztyla? Nie więcej niźli życie wszy, karalucha, a nawet mniej, bo to sekutnica szkodliwa. Zżera cudze życie, to jędza; niedawno ze złości ugryzła Lizawietę w palec, już miano amputować"
Widzi w swojej zbrodni możliwość polepszenia społeczeństwa. Czuje się nadczłowiekiem, mogącym dla dobra innych samemu wymierzać sprawiedliwość i nie muszącym stosować się do prawa ogólnego. Już po dokonaniu tego strasznego czynu rozmawia ze śledczym Porfirym o swoich poglądach, które ten zna z jego artykułu zamieszczonego w "Słowie Periodycznym" a zatytułowanego "O zbrodni", w którym Raskolnikow opowiada się za podziałem ludzi na "niezwykłych" i resztę "zwykłych". Próbuje on tam dowieść, że wybitne jednostki są jakby ponad prawem i mogą nawet popełniać morderstwa, wedle własnego uznania, jeśliby tylko miało od tego poprawić się życie innych ludzi. Raskolnikow przyznaje jednak, że wierzy w Boga co na razie uspokaja detektywa. Następnie spierają się o sumienie ludzkie, winę i karę, oraz sposoby zabójstw. Raskolnikow, już po wyjściu z cyrkułu porównuje się do Napoleona, jednak już na własna niekorzyść stwierdza: "Napoleon, piramidy, Waterloo... i chuda, plugawa wdowa po registratorze, babsztyl, lichwiarka z czerwonym kuferkiem pod łóżkiem. Przebóg, jakże taki Porfiry ma to strawić!... To dla niego nie do strawienia! Na przeszkodzie stają względy estetyczne;
Swoja zbrodnie planował bardzo systematycznie. Pod koszulą wykonał pętlę na siekierę, która już wcześniej widział w komórce w kamienicy w której mieszkał. Wykonuje również atrapę papierośnicy, którą zawija w gazetę, tak by mieć powód do wpuszczenia przez lichwiarkę do jej mieszkania. Po drodze dowiaduje się nawet, że nie będzie w mieszkaniu jej siostry co dodatkowo miałoby mu umożliwić i ułatwić okrutny czyn.
Jednak w noc poprzedzającą zbrodnie ma on sen, przypominający mu wydarzenie z dzieciństwa, w którym widział Mikołkę katującego na śmierć konia. Powoduje on pewne wątpliwości w umyśle Raskolnikowa, lecz nie powstrzymuje od zamierzonego czynu. "Boże, czyż ja naprawdę wezmę siekierę, zacznę walić po głowie, zmiażdżę czaszkę... będę się ślizgał w lepiej, ciepłej krwi, wyłamywał zamek, kradł i dygotał?(...)Jezus Maria, czyżby?".
Już po morderstwie sióstr, przeszukuje ich mieszkanie i kradnie zastawione u lichwiarki kosztowności i pieniądze, z myślą ze przeznaczy je na pomoc dla potrzebujących. Rodzi się w nim jednak nie znany mu wcześniej strach: "Zapragnął co rychlej stąd uciec [...] i to nawet nie ze strachu o własną osobę, lecz z samej zgrozy i obrzydzenia do tego, co uczynił".
Mordercy cały czas jednak towarzyszy swoiste szczęście. Mimo, iż pod drzwiami zjawiają się dwaj mężczyźni domyślający się, że w mieszkaniu dzieje się coś dziwnego Raskolnikowowi udaje się uciec z mieszkania i ukryć się w innym odnawianym przez nowych właścicieli, pustym i bezpiecznym. Stróż nie zastaje już wiec nikogo, poza trupami dwóch starych kobiet w mieszkaniu na piętrze. Już w swoim mieszkaniu rzuca się na łóżko i zapada w odrętwienie. Po przebudzeniu, jego stan tak pokazuje Dostojewski: "W pierwszej chwili sądził, że zwariuje. Zrobiło mu się okropnie zimno; wprawdzie to zimno pochodziło i od gorączki, która zaczęła go trapić już dawno, we śnie. Teraz zdjęły go nagle takie dreszcze, że mu ząb na ząb nie trafiał i aż podrzucało go całego. Otworzył drzwi i jął nasłuchiwać: w domu jak makiem zasiał. Ze zdumieniem oglądał siebie samego, pokój i nie pojmował, jak mógł wczoraj, wszedłszy, nie zamknąć drzwi na haczyk i rzucić się na kanapę nie tylko w ubraniu, ale i w kapeluszu". Jak wiec widzimy nawet "zabicie zasady" nie powoduje w człowieku spokoju, a okoliczności towarzyszące zbrodni są o wiele silniejsze w wywieraniu wpływu na duszę Raskolnikowa, niż jego poczucie wyższości i misji.