Moja przygoda zaczęła się pewnego letniego wieczoru w 2005 roku. Wybrałam się z rodzicami na wieś. Po powitaniach z domownikami, poszłam do pobliskiego lasu na spacer. Wędrując ścieżkami w poszukiwaniu jagód, w pewnej chwili usłyszałam popiskiwanie. Po kilku krokach zauważyłem na mchu małego szczeniaczka. "Pewnie długo wędrował" - pomyślałam i wzięłam go delikatnie na ręce. Szczęśliwa i pełna obaw pobiegłam do domu.
Droga powrotna okazała się jednak znacznie dłuższa niż się spodziewałam, ale miałam trochę czasu, żeby się zastanowić, jak przekonam rodziców, aby pozwolili mi zatrzymać pieska. Przypomniałam sobie wtedy, że mój starszy brat wspominał nie tak dawno, że chciałby mieć psa, więc nadarzała się wspaniała okazja. Wiedziałam, że zanim porozmawiam z rodzicami, będę musiała obgadać tę poważną sprawę z Piotrem. Postanowiliśmy zabrać kundelka do domu w tajemnicy przed rodzicami i dopiero w Sieradzu zacząć tę trudną rozmowę.
Udało nam się przetrzymać pieska przez noc, już wtedy wiedziałam, że dam jej na imię Miki, bo kolorem swojej sierści bardzo przypominała małą, szarą myszkę. Rozmowa z rodzicami była bardzo trudna, ponieważ nie chcieli się zgodzić na dodatkowy obowiązek, ale obiecaliśmy, że to my będziemy się zajmować pieskiem i dbać o niego najlepiej jak tylko potrafimy i wtedy usłyszeliśmy słowa, na które tak długo czekaliśmy: "Dobrze, zgadzamy się. Pamiętajcie jednak, że jeżeli okażecie się złymi wychowawcami waszej Miki, oddamy ją do schroniska". Nasza radość nie znała granic.
Poszliśmy do weterynarza, aby pieska zbadać i dokonać koniecznych szczepień. Okazało się, że jest mocno wyczerpany, ponieważ dość długo przebywał w lesie bez matki. Po krótkim czasie odzyskała wszystkie siły, nauczyła się podstawowych komend ale także poznała drogę do domu i potrafiła sama wrócić nawet z długiego spaceru. Z czasem stała się jakby członkiem rodziny. Choć oczywiście nie jada z nami niedzielnego obiadu, to jednak zawsze ma swoją miseczkę pełną psich smakołyków w tym samym czasie.
Pewnego dnia, będąc z Miki na spacerze, byłam świadkiem groźnego wypadku. Po drugiej stronie rzeki grupka dzieci bawiła się piłką. I nagle, jedno z nich straciło równowagę i wpadło do wody. Nie umiało pływać, więc bardzo szybko nurt zaczął znosić je w dół rzeki a wiry wciągać pod wodę. Poczułam wtedy, że Miki wyrywa mi się z ręki i pędzi w kierunku wody. Wskoczyła do rzeki i zaczęła płynąć w kierunku dziecka, które głośno wołało o pomoc. Po chwili schwyciła je delikatnie za sweter i zaczęła holować w kierunku brzegu. Po kilku minutach znaleźli się na suchym lądzie a "mój szczeniaczek" zaczął się opiekować uratowanym dzieckiem - lizała go po twarzy i trącała przednią łapą. Maluch bardzo cieszył się, głośno śmiał i tulił do swej wybawczyni.
Z całej sytuacji najgorsze było to, że nikt z obecnych dorosłych nie zauważył tragedii, do której z pewnością by doszło, gdyby nie dzielna postawa mojej pupilki, która stała się bohaterem w całym Sieradzu. Były zdjęcia, wywiady i gratulacje wspaniałego psa. Muszę powiedzieć, że Miki chyba nie do końca wiedziała, co się wokół niej dzieje, dlatego na wszystkie pytania dziennikarzy, odpowiadała w swoim psim języku, mówiąc zawsze" "Hau, Hau!". Moi rodzice również byli bardzo dumni z naszej Miki i już nigdy nie wspomnieli o schronisku dla psów.
Myślę, że postąpiłam bardzo dobrze, kiedy zabrałam małego pieska ze spaceru po lesie. Uratowała życie małemu dziecku i w ten sposób zrewanżowała się człowiekowi za uratowane życie kilka lat wcześniej. Mam w niej prawdziwą przyjaciółkę i powierniczkę najskrytszych sekretów, o których nie rozmawiam nawet z mamą. Mam nadzieję, że Miki również traktuje mnie jako swoją ludzką przyjaciółkę.