Jednym z ważniejszych problemów społeczeństwa polskiego przełomu XIX i XX wieku była kwestia relacji pomiędzy dwiema warstwami społecznymi: inteligencją i chłopami. Mimo wielu różnic dzielących te grupy obie pragnęły jednego - żyć w niepodległej ojczyźnie. Typowe cechy obu warstw ujawniły się w trakcie wesela Lucjana Rydla, na które przybyli reprezentanci ówczesnego społeczeństwa polskiego. W wiejskiej chacie w podkrakowskich Bronowicach spotkali się inteligenci i chłopi. Istotny wpływ na ich charakterystykę miały pojawiające się w "Weselu" osoby dramatu.

Bardzo ważna jest rozmowa, którą prowadzą Pan Młody (czyli Lucjan Rydel) z Gospodarzem (Włodzimierz Tetmajer). Prowadzony w wiejskiej chacie dialog dotyczy wydarzeń historycznych. Wyspiański poprzez różne wypowiedzi ukazuje problemy narodu polskiego oraz relacje łączące inteligencję i chłopów. Gospodarz przypomina krwawą rzeź galicyjską 1846 roku, mówi o lękach spowodowanych trudną do poskromienia siłą chłopów. Ta dyskusja ukazuje stary konflikt rozgrywający się pomiędzy inteligentami a chłopami. Chłopstwo nie szczędzi inteligencji gorzkich słów z powodu braku chęci do aktywnego działania, marazmu i słabości. Według mieszkańców wsi inteligenci potrafią jedynie prowadzić dyskusje, które i tak do niczego nie prowadzą. Pan Młody z przykrością słucha słów Gospodarza, mówiąc: "Jakże to okropne, jakże...". Rozmowy gości weselnych ukazują rozwarstwienie polskiego społeczeństwa, które jedynie pozornie jest zintegrowane. W istocie obie grupy nie potrafią się połączyć, aby walczyć za wolną ojczyznę, nie umieją się porozumieć we wspólnej kwestii.

Rozbieżności między inteligentami i chłopami wynikają nie tylko z odmiennej perspektywy patrzenia na świat, ale przede wszystkim z jedynie powierzchownego zainteresowania inteligencji sprawami wsi. Okazuje się, że stereotypy nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Dla Dziennikarza nie jest ważne, że mieszkańcy Bronowic chcieliby poszerzać swą polityczną wiedzę, ponieważ chłopi z założenia powinni być oderwani od spraw polityki. Jest zdziwiony, że interesują się także tym, co dzieje się poza ich własną wsią. Nieco inny jest sposób wiedzenia Pana Młodego, który z zachwytem odnosi się do życia w bliskości z przyrodą, jest urzeczony folklorem, obyczajami i tradycją. Ale jego ignorancja w tej kwestii powoduje nieprzychylność chłopów. Według wychowanego w mieście inteligenta obcowanie z naturą pomaga odzyskać siły i zdrowie. Stara się nie myśleć o przeszłości, która kłóci się z jego wyobrażeniem o spokojnej, cichej wsi:

"Znam to tylko z opowiadań,

ale strzegę się tych badań,

bo mi trują myśl o polskiej wsi;

to byli jacyś psi,

co wody oddechem zatruli,

a krew im przyrosła do koszuli.

Patrzę się na chłopów dziś..."

Wyspiański krytycznie odnosi się do młodopolskiej mody na chłopomanię, ponieważ jest ona jedynie powierzchowna, nikt nie stara się zrozumieć wiejskiej kultury ani chłopskiego sposobu rozumowania. Jedynie znajdujący się na weselu Żyd wywodzący się ze wsi potrafi ocenić tę pozorną chęć pojednania się inteligentów z chłopami. Dla niego miłość Pana Młodego do folkloru jest "pseudopatriotyczną pozą", a bez ogródek mówi mu prawdę: "No pan się narodowo bałamuci".

Pan Młody chce wierzyć, że inteligenci - spadkobiercy szlachty już nie pamiętają wydarzeń rabacji galicyjskiej, ale okazuje się, że prawda jest inna. W istocie inteligencja obawia się powtórzenia tamtych wydarzeń, które były tragiczne i pokazały rozwarstwienie polskiego społeczeństwa. Pan Młody szuka na wsi potwierdzenia nadziei, że lęki są już bezpodstawne:

"myśmy wszystko zapomnieli: o tych mękach, nędzach, brudzie;

stroimy się w pawie pióra."

Gospodarz nadal liczy na połączenie sił chłopów i inteligencji w celu walki o wspólne dobro - wolną ojczyznę, ale jego słowa nie do końca oddają takie poglądy: "At odmienia nas natura; wiara, co jest jeszcze w ludzie, że coś z tego jeszcze będzie; rok w rok idziem po kolędzie i szukamy, i patrzymy, czy co kiedy z tego będzie?"

Aby takie pojednanie stało się możliwe, obie warstwy społeczeństwa muszą zacząć działać, a nie tylko mówić słowa, które na ogół niewiele znaczą.