Nazwano mnie Jurand. Jam jest rycerz mazowiecki. Jestem wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Mam długi wąsy i siwizną przyprószone długie włosy. Niestety nie mam jednego oka, bo drugie straciłem podczas boju z Krzyżakami. By nie odstraszać swoim wyglądem ludzi, pusty oczodół zasłaniam czarną chustą. Bóg zabrał już do siebie moją ukochaną małżonkę, zostałem sam na tym świecie. Co prawda mam mojego kochanego ptaszka, córunię najdroższą Danusię, jednak jest ona daleko ode mnie. Oddałem ją na dwór księżnej Anny, bo boję się bardzo o jej życie. Jest ona dla mnie najważniejsza.
Moja żona zmarła tak nagle, a winę za jej śmierć ponoszą Krzyżacy, którzy niespodziewanie napadli na nasz Spychów, kiedy mnie nie było. Od tego zdarzenia nienawidzę Niemców i dlatego z nimi walczę i bezlitośnie ich zabijam. Za każdym razem, gdy podnosiłem miecz na Krzyżaków, widziałem moją konającą żonę. Robiłem to dla niej, by jej niezawinioną śmierć pomścić.
Moja ukochana córka Danusia w tajemnicy przede mną poślubiła młodego rycerza Zbyszka. Tak do końca nigdy nie pogodziłem się z jej decyzją. Co prawda pragnąłem szczęścia dla swojej jedynaczki, ale też chciałem, by była zawsze bezpieczna, a będąc żoną rycerza może być narażona na cierpienie, tak jak moje najdroższe dziecko. Innego chciałem dla niej losu...
Patrząc w przeszłość, to Mogę nazwać siebie spokojnym, rozważnym człowiekiem, jestem zaradny, z każdym problemem z reguły jakoś sobie samodzielnie radzę.
Zawsze miałem czas dla moich przyjaciół
Bardzo kocham swoją ojczyznę i rodaków, zawsze miałem dla nich czas, chętnie wysłuchiwałem, ich problemów i w miarę możliwości starałem się im pomagać. Zawsze wytrwale dążyłem do celu. Krzyżacy nazywali mnie nawet "Krwawy pies", Straszny Mazur", "nieubłagany mąż" to tylko nieliczne przydomki, jakimi mnie obdarzali.
Po porwaniu Danusi moje życie straciło jakikolwiek sens, bo moja ukochana córka dostała się w ręce oprawców żony. Ten okres był dla mnie wyjątkowo trudny, uświadomiłem sobie moją bezsilność w obliczu Krzyżaków. Dla dobra jedynego dziecka pozwoliłem na to, by zakonni rycerze ze mnie szydzili i drwili. I gdy pojechałem do Szczytna po Danusię, mimo mojej bezbronności zostałem przez nich obrzucony nie tylko przezwiskami, ale i kamieniami. Mocno zaciskałem żeby, znosząc to upokorzenie, bo wiedziałem, że muszę być pokorny. W pewnym momencie coś we mnie pękło i w szale zabiłem Danvelda. W ramach zemsty za śmierć Rotygiera Zygfryd De Lowe zlecił katowi okaleczyć mnie. Odcięto mi prawą rękę, język i wypalono mi smołą drugie oko. Nie mogłem pogodzić się z myślą, iż gdyby nie ja i moje krwawe gnębienie Krzyżaków, Danusia byłaby wolna. Nie mogli rozprawić się ze mną, więc porwali mi dziecko. Wierzyłem w to, iż może Zbyszko odnajdzie moją córkę. Rzeczywiście młodzieńcowi udało się uwolnić Danusię, jednak moja ptaszyna odeszła do matki nieopodal Spychowa, prawie u progu domu rodzinnego. Jej śmierć dużo zmieniła w moim dotychczasowym życiu. Poświęciłem się całkowicie Bogu, oddałem się mu całkowicie. Był taki czas, że nie mogłem znieść towarzystwa innych osób, spokój odnajdywałem w chwilach samotności. Nie chciałem już zemsty, czy przelewu krwi i dlatego puściłem wolno, przyprowadzonego przed moje oblicze Zygfryda De Lowe. To, czego doświadczyłem uzmysłowiło mi, iż moja walka z Krzyżakami była pozbawiona sensu. Za dużo mnie kosztował...
Kilka dni po ceremonii zaślubin Zbyszka i Jagienki odszedł w zaświaty Jurand. Jego zgon wstrząsnął wszystkimi, ponieważ był darzony powszechnym szacunkiem, sympatią. Do końca swoich dni myślał o ukochanym dziecku. Odszedł Polak, który całym sercem miłował ojczystą ziemię.