Chcecie, moi mili, poznać historię mego przyjaciela Juranda ze Spychowa? Dobrze, opowiem wam. Długo się znaliśmy, zwykliśmy razem polować, na niedźwiedzie chodzić. Jurand był mi prawdziwym przyjacielem, dlatego współczułem mu ogromnie, gdy nieszczęścia jedno po drugim zaczęły spadać na jego dom. Pocieszałem go i towarzyszyłem mu, nawet gdy nie mógł się już porozumiewać ze światem. Razem z nim wiele przeżyłem i z naszych wspólnych przygód wyniosłem sporo mądrości. Kiedy umarł, postanowiłem osiąść na pustkowiu, a swoim doświadczeniem i wiedzą dzielić się z podróżnymi.

Czasy, o których mowa, były historyczne, a to znaczy: krwawe i brutalne, szczęśliwym zakończeniom niesprzyjające. Ojczyzna nasza miała tuż pod bokiem wroga wielkiego, co jak pies się panoszył i jak pies coraz to większe kąski z ziemi naszej odrywał. Domyślacie się zapewne, że tu o Krzyżakach mowa, o tych co białe płaszcze nosili czarnym krzyżem malowane i rycerzami Najświętszej Marii Panny zwać się kazali. Tfu, takie to szelmy były, iż bardziej by im Magdalena za patronkę przystawała niźli Najświętsza Panienka.

Miałem jednak prawić nie o zakonie owym łotrowskim, lecz o losach mego przyjaciela. Był to człowiek spokojny, zwady nie szukał, Krzyżaków jako sąsiadów swoich bliskich miał za przyjaciół i gościł ich chętnie. Podejmował ich winem i dziczyzną wespół ze mną upolowaną w spychowskich lasach. A te wilki podłe za jego dobroć, za przyjaźń krwią mu odpłaciły! Domostwo napadli, żonę na śmierć w okrutny sposób zamęczyli. Straszna to była tragedia dla Juranda i bardzo go odmieniła. Wielce zawzięty się na Krzyżaków zrobił, nękał ich, dokuczał i zwalczał, gdy tylko trafiła się okazja. Wielu, oj, wielu tych krzyżackich zbójów zginęło od miecza tego wielkiego rycerza. Mimo to Jurand wciąż nie zaznawał spokoju, a to z powodu tego co było najcenniejsze dla niego po stracie żony - córki Danusi. Obawiając się, że i ją może spotkać krzywda ze strony Krzyżaków, Jurand wysłał córkę do księżnej Anny Danuty. Właśnie w orszaku księżnej spotkał tę anielską istotę rycerz Zbyszko z Bogdańca. Gdy ujrzał piękną i delikatną jak kwiat Danusię, gdy śpiewała, z miejsca zakochał się w dziewczynie i zapragnął nią zaopiekować. Mimo że uczucie zostało odwzajemnione, Jurand nie chciał udzielić błogosławieństwa zakochanym, bo już wcześniej obiecał poświęcić córkę Bogu. Wiedział, że Zbyszko to odważny rycerz i dobry kandydat na zięcia, ale zgody na ślub wydać nie mógł.

Jako się rzekło, Jurand okrutnie się za rycerzy zakonnych zawziął, mnóstwo ich z jego ręki śmierć poniosło. Dokuczył im mocno, więc zapragnęli wziąć odwet. Wysłali do księżej Anny Danuty fałszywy list niby to od ojca Danusi, który wzywa do siebie córkę, pragnąc ujrzeć ją po raz ostatni, ponieważ traci wzrok. Tym sposobem dziewczyna trafiła do niewoli. Do Juranda natomiast przybył posłaniec, który potwierdził, że rzeczywiście Danusia znajduje się w rękach Zakonu. Zaprzeczył jednak, że została ona przez nich porwana; wręcz przeciwnie, oświadczył, iż to Krzyżacy wyrwali jego córkę z rąk bandytów. Obiecał też, że jeśli Jurand sam, bez eskorty uda się do zamku krzyżackiego, to Danusia zostanie mu zwrócona. Zrozpaczony ojciec przystał na tę propozycję, chociaż razem ze Zbyszkiem wietrzyli podstęp. Ale cóż było robić? Krzyżacy przywitali go na zamku szyderstwami i kpiną, ale mój przyjaciel znosił mężnie wszystkie przytyki. Był gotów poświęcić życie, aby tylko uratować córkę. Nie zdzierżył jednak, gdy zamiast Danusi przyprowadzono mu inną dziewczynę i oświadczono, że swojego dziecka nie dostanie. Utraciwszy nadzieję, w szale i złości rzucił się na rycerzy krzyżackich i powalił z górą trzydziestu.

W tym czasie Zbyszko zmierzył się w pojedynku i wygrał z synem Zygfryda de Lowe, rycerzem Rotgierem. Mszcząc się za śmierć syna, de Lowe straszliwie okaleczył Juranda i rozkazał porzucić go samotnego, skazując tym samym na pewną śmierć. Miał również zamiar zgładzić Danusię, ale kat widząc młodość, niewinność i bezbronność dziewczyny, ulitował się i puścił ją wolno. Kiedy Jurand z pomocą Jagienki i Maćka z Bogdańca wrócił do Spychowa, nie przypominał już wielkiego rycerza i pogromcy Krzyżaków. Zygfryd de Lowe pozbawił go wzroku, obciął język i prawą rękę. Aż żal ściskał serce, gdy patrzyłem na mego biednego przyjaciela. Razem z Maćkiem i Jagienką staraliśmy się pomóc mu, jak umieliśmy najlepiej, ale mimo naszych wysiłków wspaniały pan ze Spychowa, bardziej przypominał teraz proszalnego dziada. Pozbawiony nadziei, że jeszcze kiedyś ujrzy swoje jedyne dziecko, cierpiał w milczeniu i samotności. Całymi dniami tylko pościł i modlił się, rozmawiał wyłącznie z księdzem.

Jednak jakiś czas później promyk nadziei zawitał do Spychowa. Otóż usłyszeliśmy, iż dzielny Zbyszko uratował Danusię z rąk Krzyżaków. Niestety efekty niewoli nie dały się ukryć: dziewczyna osłabła, nikomu nie pozwalała się do siebie zbliżyć, nie poznawała bliskich jej ludzi. Jurand ożywił się i co dzień wypatrywał powrotu ukochanej córki. Nie powiedzieliśmy mu, że jego córka straciła pamięć i jest niemalże umierająca, nie chcieliśmy go martwić. Zbyszko spieszył się, ale nie zdążył, Danusia zmarła w drodze do domu. Jurand przez długi czas modlił się za córkę i bolał nad jej losem. Tymczasem do Spychowa przywieziono Zygfryda de Lowe, człowieka, którego należało winić o wszystkie nieszczęścia Juranda. Z sobie tylko znanych powodów mój przyjaciel puścił go wolno. Śmierć szła jednak za tym oprawcą krok w krok i była jego przeznaczeniem, bo powiesił się na pobliskim drzewie. Jurand odmawiał jedzenia, śmierć zabrała go niedługo potem

Jestem tylko biednym pustelnikiem, żywię się tym, co ofiaruje mi las, nie mam dóbr materialnych ni pieniędzy. Mimo wszystko jestem bogatszy niż był za życia mój przyjaciel, wielki rycerz Jurand ze Spychowa, bo jemu bogactwo i sława przyniosły jedynie same nieszczęścia. Mam nadzieję, że chociaż po śmierci odnalazł spokój i szczęście i dzielił je razem z żoną i córką.