Karol Józef Wojtyła przyszedł na świat 18. maja 1920 r. w Wadowicach jako drugie dziecko Karola Wojtyły i Emilii z Kaczorowskich. Rodzinne miasto było dla niego niezwykle ważne. Wracał tu myślami przez całe swoje późniejsze życie, jako Papież wiele razy odwiedzał znajome okolice. Mały Lolek uczył się bardzo dobrze, ale nie zapominał też o aktywnym wypoczynku na świeżył powietrzu. Od najmłodszych lat biegał po boisku, gdy dorósł, przeważnie stawał na pozycji bramkarza. Uwielbiał też sporty zimowe. Przygoda z rozrywkami na śniegu rozpoczęła się od szarżowania sankami na pobliskich górkach, później przyszła kolej na wyprawy narciarskie i grę w hokeja.

Starszy brat Karola, Edmund, studiował medycynę na Uniwersytecie w Krakowie. Pierwszy cios spadł na rodzinę Wojtyłłów w roku 1929, kiedy zmarła pani Emilia. Mały Karol zareagował na śmierć matki bardzo dojrzale, całkowicie zawierzył Bogu. Zaraz po pogrzebie, ojciec zabrał Karola i Edmunda na pielgrzymkę do Sanktuarium Maryjnego w pobliskiej Kalwarii Zebrzydowskiej, co pomogło im odzyskać równowagę. Spokój nie trwał jednak długo. Wkrótce zmarł również brat Karola, zarażony szkarlatyną przez jedną z pacjentek.

Karol Wojtyła był niezwykłym dzieckiem. Zawsze uprzejmy i spokojny, dobrze się uczył i wiele się modlił. Ich mieszkanie w Wadowicach graniczyło z kościołem, do którego Lolek wstępował kilka razy dziennie. Po każdym odrobionym zadaniu, klękał przy oknie, wpatrując się w zegar na kościele, na którym wyryto napis: "Czas ucieka, wieczność czeka". Zaraz po przyjęciu Pierwszej Komunii Świętej, Karol został ministrantem.

W roku 1938 Wojtyła otrzymał świadectwo maturalne z oceną celującą. Mógł teraz swobodnie wybierać uczelnie wyższe, ponieważ oceny, jakie posiadał, zapewniały mu swobodny wstęp na większość z nich. Zdecydował się rozpocząć studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, w związku z tym przeniósł się wraz z ojcem do Krakowa.

W czasie studiów zdecydował się przyjąć święcenia kapłańskie. Wstąpił więc do tajnego seminarium i wkrótce mógł już udzielać niektórych posług duszpasterskich, jak np. odprawianie nabożeństw, chrzest czy ostatnie namaszczenie. Arcybiskup Sapieha dostrzegł w młodym kleryku wielkie możliwości i pozwolił mu koncelebrować odprawiane przez siebie msze. II wojna światowa przerwała na jakiś czas studia Wojtyły, musiał on pracować, by zarobić na chleb. Ale już po roku 1945 skończył teologię na Uniwersytecie w Krakowie. Interesował się wtedy św. Janem od Krzyża, kilka lat później święty ten stał się nawet tematem jego pracy doktorskiej. Pilność i zaangażowanie Wojtyły rzucały się w oczy do tego stopnia, że koledzy z seminarium przyczepili mu kiedyś na drzwiach pokoju kartkę z napisem: "Karol Wojtyła - przyszły święty".

Pod koniec studiów Wojtyła chciał wstąpić do zakonu karmelitów w Czernej. Kardynał Sapieha nie wyraził na to zgody, widział w młodym Wojtyle materiał na doskonałego duszpasterza, a w trudnych czasach po wojnie, kapłani byli potrzebni wśród ludzi, a nie za murami. 1. listopada 1946 r. Karol Wojtyła przyjmuje święcenia kapłańskie z rąk kardynała, a mszę prymicyjną celebruje na Wawelu.

Arcybiskup Sapieha postanowił zadbać o dalsze wykształcenie swego podopiecznego i wysłał go na studia do Rzymu. Ksiądz Wojtyła, jak zwykle, znalazł tam również czas na zwiedzanie i naukę prywatną. Opanował kolejne języki obce, m.in. francuski i angielski. W tym czasie miało miejsce niezwykłe spotkanie dwóch wielkich ludzi, z których jeden jeszcze nie wiedział, jaka przyszłość go czeka. Karol Wojtyła wyjechał bowiem do San Giovanni Rotondo, by uczestniczyć w mszy, którą odprawiał Ojciec Pio. Młodemu księdzu udało się później spotkać ze słynnym stygmatykiem. Mówi się, że kapucyn przepowiedział wówczas wybór Wojtyły na Stolicę Piotrową i późniejszy zamach na Placu św. Piotra.

Wojtyła ukończył studia z wyróżnieniem i rozpoczął krótki, ale zasłużony odpoczynek we Francji, połączony z pracą duszpasterską. W 1948 r. wrócił do Polski, do Krakowa i próbował ponownie uzyskać zgodę na wstąpienie do klasztoru. Kardynał Sapieha konsekwentnie odmawia, tym razem motywując swoją decyzję następującymi słowami: "Kiedyś w przyszłości będzie cię potrzebował cały Kościół". Czas pokazał, że kardynał się nie mylił.