Marcel Proust urodził się w 1871 roku w rodzinie znanego lekarza, Adriana Prousta. Był wyjątkowo inteligentnym dzieckiem, od początku chory na rzadką odmianę astmy, wymagał szczególnej opieki. Cieplarniany tryb życia wzmógł jeszcze jego wrodzoną wrażliwość. Cierpiał z powodu ataków choroby, które nasilały się przy lada okazjach, czasem wystarczył zapach kwiatów, czy ostrzejsze słońce. Z wiekiem zaczął prowadzić nocny tryb życia i coraz częściej korzystał z uśmierzenia, jakie dawały narkotyki. Te szczególne doświadczenia wyostrzyły jego zdolność introspekcji. Bezsenne noce i nieustannie powracające cierpienie służyły głębokim refleksjom. Pozbawiony możliwości odbywania dalekich podróży, o których marzył od dzieciństwa, pogrążał się coraz głębiej w świecie wyobraźni i wewnętrznych przeżyć.

Ojciec był przeciwnikiem cieplarnianego wychowania, uważając, że tylko przyspieszy ono rozwój choroby. Toteż wysłano go najpierw do kolegium, odbył nawet roczną służbę wojskową, choć w złagodzonej formie. Należał też do grona młodych założycieli pisma "Le Banquet", w którym opublikował kilka artykułów. Te pierwsze teksty zdradzają już duże oczytanie i wysoki poziom intelektualny młodego twórcy.

W końcu wkracza Marcel na paryskie salony. Życie towarzyskie pociąga go, ale raczej jako obiekt obserwacji niż czysta rozrywka. Ten wrażliwy, oczytany i chorowity młody człowiek staje się duszą spotkań, na które zostaje zapraszany coraz chętniej. Jego błyskotliwość, urok osobisty, wyczucie tak wówczas modnego żartu słownego, przynoszą mu dużą sławę w kręgach paryskiej śmietanki i w krótkim czasie otwierają drzwi najznakomitszych salonów. Proust ma wtedy wyjątkową okazję poznać mechanizmy rządzące światem literackim i panujące w wyższych sferach. Obserwacje, które wówczas poczynił, stanowią doskonały materiał do jego cyklu powieściowego.

Proust był osobą wysoko sobie ceniącą przyjaźń. Potrzebował wokół siebie ludzi przychylnych, jednocześnie będąc towarzyszem bardzo oddanym i trudnym. Proust traktował swych przyjaciół z najwyższym szacunkiem, okazując im swoje przywiązanie mnóstwem grzeczności i drobnych podarunków, ale był też nadwrażliwcem, którego nadzwyczaj łatwo można było urazić drobnym uchybieniem. Sam nieraz cierpiał, bojąc się, czy kogoś czymś niechcący nie uraził, przesyłał wtedy liczne przeprosiny i tłumaczył się wielokrotnie. Powodzenia na paryskich salonach oddaliło go od dawnych przyjaciół i skazało na odrzucenia z ich strony jako snoba. Lubiano go w kręgach literackich i arystokratycznych, ale jego pierwszą powieść "Les Plaisirs et les Jours" (z przedmowa samego Anatola France`a) przyjęto z życzliwą rezerwa. Uznano ją powszechnie za kaprys światowca, obracającego się w światku artystycznym, który chciał zaspokoić swoje twórcze ambicje. Nie wróżono mu literackiej kariery. Być może sam autor pogodził się z ta opinią, bo oprócz kronik pisanych pod pseudonimem Horatio dla dziennika "Figuro" i przekładu Johna Ruskina (poświęcił mu sześć lat pracy), nie podejmował wysiłków literackich.. Czas spędzany na salonowych rozrywkach wydaje się stracony.

Na ile świadome i ukierunkowane było jego zbieranie doświadczeń w życiu towarzyskim, nie wiadomo. Nie wiadomo też, kiedy dokładnie zrodził się pomysł napisania obszernego dzieła, ujmującego wszystkie spostrzeżenia tych lat i refleksję nad nimi. Obracający się w kręgach arystokracji światowiec, z ciekawością przyglądał się również życiu salonów od podszewki. Prowadził rozmowy z kelnerami, służbą, dorożkarzami. Tymi, którzy życie wysokich sfer znali najlepiej. Wielkim ciosem dla Marcela była śmierć matki w 1905 roku. Jako dziecko był do niej wyjątkowo przywiązany, była mu najbliższa osobą, z wiekiem te relacje nieco osłabły i nie było od niej już tak uzależniony, jednak więź emocjonalna była bardzo silna. Po jej śmierci Proust coraz bardziej oddalał się od ludzi. Przeprowadził się na boulevard Haussmann i zorganizował własne mieszkanie po swojemu. Mieszkanie, które wynajął było bardzo duże, jak dla jednej osoby. Proust potrzebował właściwie jednego pokoju, ponieważ w tym czasie nie wydawał już żadnych przyjęć. Kazał wiec stłoczyć wszystkie meble w jednym miejscu, sam zaś zajął jeden pokój, w którym ściany na jego życzenie obito korkiem (nie pokusił się nawet na tapetę). Potrzebował przede wszystkim ciszy i spokoju, by poświecić się pisaniu. Zaniedbał zupełnie utrzymanie domu, w mieszkaniu zalegały grube warstwy kurzu, meble niszczały, a wszędzie walały się kartki odrzuconego rękopisu. Pogarszał się także stan zdrowia pisarza. Jednak miał już wizję swojego dzieła i poświęcił mu wszystkie słabnące już siły. Towarzysko nie udzielał się prawie wcale. Jeśli się pojawiał publicznie to głównie po to, by sprawdzić jakiś szczegół, potrzebny mu do powieści. Pisał w pośpiechu, świadomy, ze choroba robi postępy. Kiedyś lew salonowy, wypielęgnowany światowiec, teraz zaniedbał się zupełnie, z rzadka pojawiając się, niemal jak upiór, na jakimś przyjęciu. Mało kto wiedział, ze Proust pisze. Kiedy zniknął ze sceny towarzyskiej, nie interesowano się nim zbytnio. Nawet ci, którzy wiedzieli, ze pracuje nad powieścią, nie poświęcali temu wiele uwagi, nie spodziewano się, by miało to być coś wartościowego. Sześć, może siedem lat nieustannej pracy, pisania w samotności, głównie nocami, bez wsparcia, czy w ogóle zainteresowania, w ucieczce przed postępującą chorobą, zaowocowało siedmiotomowym dziełem "W poszukiwaniu straconego czasu".

Tu zrodził się zasadniczy problem, ponieważ dzieła nikt nie chciał opublikować. Wydanie drukiem ogromnego utworu, autora nie znanego publiczności czytelniczej, który nie ma żadnego właściwie dorobku pisarskiego, autora uważanego za snoba i dyletanta i to jakiego utworu - powieści bez akcji i klasycznej konstrukcji, mogło wydawać się szaleństwem i finansową porażka. Niewiele brakowało, by dzieło w ogóle się nie ukazało. Rękopis zwróciła dość odważna Nouvelle Revue Francaise, nawet go nie przeczytawszy, Mercure de France oddaje go z adnotacją, utwór: "zbyt różny jest od tego, co publiczność nawykł czytać". Nie lepiej jest w innych wydawnictwach. Proust był człowiekiem zamożnym, którego stać było na wydanie książki własnym kosztem. Jednak takie posunięcie deprecjonuje utwór na wstępie. Tego artysta nie chciał. W końcu się zdecydował to zrobić, pokrył koszty sam, ale szyldu udzieliło mu mało znane wydawnictwo. W 1913 roku do księgarń trafia pierwszy, opasły tom, pod nie zachęcającym tytułem "W stronę Swanna". Krytyka milczy, jakby dzieło w ogóle się nie ukazało. Pochwały płyną tylko ze strony przyjaciół. Taką reklamę trudno nazwać obiektywna, tym bardziej zniechęca to innych, by w ogóle zajrzeć do książki. A jednak znajduje się paru zapaleńców, których nie zniechęcają obszerne partie bez dialogów i brak akcji. Dostrzegają urok subtelnych spostrzeżeń i trafność w wyrażaniu nieuchwytnych stanów psychiki. Nieliczne grono fascynatów oczekuje na kolejny tom, który zapowiedziany na rok 1914, nie może się ukazać. Wybucha pierwsza wojna i druk zostaje wstrzymany. Bieg historii zmienił zupełnie losy kariery literackiej Prousta. Druk wznowiono po wojnie w 1918 ukazała się, jako pierwsza powojenna publikacja, druga część "W cieniu zakwitających dziewcząt". Jednak wojna położyła kres epoce, z której wyrosła powieść. Dzieło Prousta w chwili wydawania, stanowiło już dokument minionych czasów. Jednocześnie lata wojny dały autorowi sposobność naniesienia poprawek, do pisanego w pośpiechu dzieła, a krytyce do ponownego rozważenia. Redaktor Nouvelle Revue Francaise, przebywając w niemieckiej niewoli przeczytał pierwszy tom, którego nie chciał wydać i zrozumiał błąd.

Proust zostaje oficjalnie uznany w 1919 roku, otrzymuje wówczas prestiżowa nagrodę literacka braci Goncourtów. W niezwykłym tempie rośnie grono wielbicieli autora, z niecierpliwością czeka publiczność na nowe tomy. Za życia pisarza ukazały się jeszcze "Strona Guremantes" i "Sodoma i Gomora". Marcel Proust zmarł w 1922 roku. Po jego śmierci prace wydawnicze trwały o wiele dłużej, pozostawione przez pisarza rękopisy z nanoszonymi wielokrotnie poprawkami, wymagały szczegółowego opracowania. W 1923 roku wydano "Uwięzioną", a w 1925 "Nie ma Albertyny". Ostatnia część "Czas odnaleziony" wyszła dopiero w 1927 roku.

Dziś sława Prousta jest niepodważalna. "W poszukiwaniu straconego czasu" należy do klasyki literatury światowej". Nakłady kolejnych wydań osiągały coraz większe liczby, obecnie liczy się, ze wyniosły one kilkadziesiąt tysięcy. Mnożą się również przekłady na języki obce. Na polski grunt jako pierwszy przeniósł większość tomów T. Boy-Żeleński.

Losu drogi twórczej Prousta stanowią precedens. Cykl "W poszukiwaniu straconego czasu" jest właściwie jedynym dziełem pisarza. Autor zaczął pisać mając ponad trzydzieści lat, a wydawał je jako czterdziestolatek. Talent pisarski odkrył w sobie nagle i nagle też podjął pracę. Nie dziwi początkowa nieufność wydawców. Nieznany twórca nagle ogłasza siedmiotomowe dzieło w nowej zupełnie konwencji napisane.

Arcydzieło sztuki literackiej przyniosło też sławę ciasteczkom - magdalenkom. Sławny opis wrażeń podczas jedzenia magdalenki, rozsławił ten cukierniczy wyrób na cały świat. Pewne podania głoszą, że ów smakołyk jest daniem powstałym w Polsce i rozpowszechnionym we Francji przez kucharkę króla Stanisława Leczyńskiego, niejaką Magdalenę .

"I z chwila gdy poznałem smak zmoczonej w kwiecie lipowym magdalenki, którą mi dawała ciotka (mimo że jeszcze nie wiedziałem i aż znacznie później miałem odkryć, czemu to wspomnienie czyniło mnie tak szczęśliwym), natychmiast stary, szary dom od ulicy, gdzie był jej pokój, przystawił się niby dekoracja teatralna do wychodzącej na ogród oficynki, którą zbudowano dla rodziców od tyłu (owa ścięta ściana, jedyna, która wprzód widziałem), i wraz z domem miasto, rynek, na który wysyłano mnie przed śniadaniem, ulice, którymi chadzałem od rana do wieczora i w każdy czas, drogi, którymi się chodziło, kiedy było ładnie."

Marcel Proust "W stronę Swanna"

"Wszystko, co uważamy za wielkie, przyszło do nas od neurotyków. To oni i tylko oni zakładali religie i tworzyli wielkie dzieła sztuki. Świat nie wie ile im zawdzięcza i ile się nacierpieli, aby móc ofiarować nam swe dary" -

M. Proust "Strona Guermantes"