- Dzień dobry Panu. Jestem niezmiernie rad, że zgodził się Pan na tę rozmowę.
- Witam serdecznie.
- Proszę coś powiedzieć o sobie skąd Pan pochodzi, gdzie się wychował?
- Nazywam się Adam Mickiewicz. Przyszedłem na świat w Wigilię w 1798 roku w Zaosiu, niedaleko Nowogródka i w tamtych rejonach też dorastałem.
- Proszę powiedzieć coś o swojej rodzinie.
- Moją rodzinę można zaliczyć do kategorii drobnej szlachty. Ojciec był adwokatem, pracował w sądach w Nowogródku i to właśnie dzięki swojej pracy zapewniał nam godziwy byt. Matka, Barbara z domu Majewska, niech Bóg ma nad nią pieczę, wyszła za mojego ojca, poświęcając własną pracę. O moich rodzicach z pewnością można powiedzieć, że byli patriotami kochającymi swój kraj. Zależało im, aby także mnie i moich czterech braci wychować w tradycji miłości do ojczyzny. Śmiało mogę stwierdzić, że im się powiodło. Sądzę, że każdy z nas na swój sposób przyczynił się jakoś do walki z zaborcą.
- Może opowie Pan co nieco o okresie studiów?
- To był wspaniały czas w moim życiu… Studiowałem na Uniwersytecie Wileńskim. Spotkałem tam wielu niezwykłych ludzi, którzy stali się moimi wiernymi przyjaciółmi. Razem założyliśmy stowarzyszenie "Filomaci".
- A czy mógłby nam Pan coś zdradzić na temat swojej pierwszej miłości?
- Och, pamiętam to jak dziś! Moja ukochana Maryla… Maryla Wereszczakówna - tak się nazywała, zakochałem się w niej po same uszy! Pierwszy raz spotkałem ją w Tuchanowicach, gdzie spędzałem wakacje. Zauroczyła mnie od pierwszego spojrzenia. To był cudowny okres, słodki czas miłości.
- Wiec co się stało? Dlaczego nie jesteście razem do dziś?
- Nie było nam pisane być ze sobą. Los przygotował inne zakończenie naszej historii. Maryla była dobrze urodzoną kobietą pochodzącą ze szlacheckiego rodu. Jej rodzice byli przeciwni naszemu związkowi, uważali, że zwykły nauczyciel nie jest godzien ręki ich córki. Maryla wyszła za swojego oficera, którego wybrali dla niej rodzice, ja również się potem ożeniłem.
- To był definitywny koniec tej znajomości?
- Prawdę mówiąc, nie. Zdarzało nam się pisać do siebie listy. Ale Maryla znalazła szczęście w małżeństwie, nie miałem więc nawet podstaw, aby marzyć o powrocie do niej. Przez jakiś czas po tym rozstaniu rozpaczałem, próbowałem jakoś dojść do siebie. Nigdy później nie przeżyłem już takiego uczucia. Ten okres i emocje, których doświadczałem, w pewnym stopniu zainspirowały mnie do napisania "Dziadów". Wtedy powstała II oraz IV część.
- Pan cierpiał, ale my dziś możemy się cieszyć z tych literackich arcydzieł i wychwalać naszego "Wieszcza". Jestem bardzo wdzięczny za tę rozmowę i za czas, który mi Pan poświęcił. Do widzenia.
- Ja także dziękuję serdecznie. Żegnam Pana.