Historia wojny trojańskiej jest bardzo rozbudowana, nim do wojny doszło musiało się wiele wydarzyć. Wiele było przepowiedni i warunków do wypełnienia, wszystko zaczęło się od wesela po ślubie Tetydy z Peleusem, a nim grecy ruszyli na wojnę, ich syn Apollo zdążył dorosnąć i ruszył wraz z Agamemnonem.
Ale po kolei.
- Historia Parysa
Parys był potomkiem królewskim, jednak sam nic o tym nie wiedział, przynajmniej do czasu. Cóż życiem Greków rządziły przepowiednie - w mitach zawsze się sprawdzają, mimo to ludzie nieustannie próbujące oszukać. Otóż Parys był synem króla Troi, Prima, jednak nie miał szczęścia wychowywać się w domu. Jego matka Hekabe tuz przed porodem miała nieprzyjemny sen, śniło jej się, że wydala na świat płonące polano, od którego zajął się wielki ogień i w końcu ogarnął całe miasto. Zasięgnęła rady wróżbity, a ten wyjaśnił jej, ze to oznacza, iż dziecko, które ma przyjść na świat stanie się przyczyna zagłady miasta. Hekabe podzieliła się złą wróżba z mężem i razem postanowili, ze niemowlę nie może przeżyć, lepiej niech zginie ono jedno, niż miałoby stać się przyczyna zagłady całej Troi. Starożytnym zwyczajem niechciane dziecko oddano pasterzom, by pozostawili je w górach bez opieki pozwolili mu samotnie umrzeć. W górach grasowały niedźwiedzie, więc los małego Parysa wydawał sie przesądzony. Ale los miał względem niego inne plany. Niedźwiedzica, miast niedźwiedzim zwyczajem niemowlę pożreć, postanowiła się nim zaopiekować i nakarmiła je własnym mlekiem. Tak to mały Parys ocalał i przeżył pierwsze dni, zauważyli to pasterze, którym trochę żal było bezbronnego dziecka i zabrali je do swojej chaty. Dorastał więc Parys wśród pasterzy i spędzał czas na wypasaniu owieczek, nie mając pojęcia, że z pochodzenia jest królewiczem. Wiodło mu się dobrze, aż któregoś dnia los spłatał mu potężnego figla, oto nagle stanął przed nim sam Hermes, boski posłaniec i wezwał go na wesele, by rozsadził spór między boginiami. Nie trudno się domyśleć, ze skromny pasterz musiał być nieco zaskoczony taką propozycją, ale bogom się nie odmawia, udał się więc na ucztę…
- Peleusa i Tetyda
Tetyda to wodna boginka, urody przecudnej, miał tylko jedna wadę - przepowiednia głosiła, ze jej syn będzie o wiele potężniejszy od ojca. To bardzo szybko ostudziło zapały Zeusa, który był dość czuły na niewieście wdzięki. Ale żaden z bogów, szczególnie ten najpotężniejszy nie chciał takiej konkurencji. W ogóle mitologia jest pełna historii o rywalizacji ojca i syna, ojcowie w każdym razie bardzo się tego boja. Bał się nawet Zeus, sam z reszta zamordował swego ojca i odebrał mu władzę na d światem. Postanowiono więc zgodnie w boskim gronie, ze Tetydę wyda się za mąż za śmiertelnika, i niech sobie maja potężniejszych synów bądź ile. Peleusa nie kazał się prosić, Tetyda była piękna i miała boskie pochodzenie, on zaś nie miał przesadnych ambicji i syna się nie obawiał. Tetyda też była zadowolona z takiego obrotu rzeczy i chętnie oddała Peleusowi rękę. Jak to w takich wypadkach bywa, wyprawiono huczne weselisko. Mitologiczni bogowie bardzo lubili huczne weseliska, przybyli więc tłumnie. Pojawili się wszyscy, oprócz jednej nie zaproszonej boginki - bogini zemsty Eros. I jak to w takich wypadkach bywa, właśnie ta nie zaproszona narobiła największego ambarasu. Pojawiła się w najmniej stosownym momencie i przyniosła jeszcze mniej stosowny prezent - jabłko niezgody.
- Sąd Parysa
Jabłko niezgody to zwyczajne jabłko, jakich tysiące, tyle ,że miało na sobie napis: "dla najpiękniejszej". To wystarczyło, by wszystkie zebrane boginki, bo śmiertelniczki nie miały się w ogóle co odzywać, kompletnie pogłupiały. Jak dzieci, nagle wszystkie zaradzały owego jabłka, jakich tysiące. Tylko dlatego, by świat, czyli zgromadzeni goście uznali, ze są najpiękniejsze. Zamieszanie się zrobiło straszne, o kontynuowaniu weseliska nie było mowy, trzeba było jakoś rozstrzygnąć ów spór®. Grono branych pod uwagę zawęziło się do trzech najpotężniejszych olimpijek, wiadomo uroda urodą, a liczy się hierarchia. I tak Afrodyta, Hera i Atena spierały jak głupie gąski, która jest najpiękniejsza i pewnie poszłoby na pięści, gdyby Zeus nie kazał Hermesowi sprowadzić niewinnego pastuszka, co by sprawę rozsądził. I Hermes poszedł i przyprowadził pastuszka. Boginki nawet nie udawały, ze o urodę chodzi i od razu przystąpiły do targu. Każda usiłowała przekupić pastuszka, który miał być niewinny, a okazał się interesowny, czym tylko mogła. Hera obiecała mu, ze uczyni go potężnym władcą wielu narodów, Atena, bogini mądrości zapewniała, ze uczyni go najmądrzejszym z ludzi, ale pastuszek wzgardził mądrością, widać uważał, ze ma jej w sam raz, nie pogardził natomiast prezentem od bogini miłości, Afrodyta obiecał mu bowiem miłość najpiękniejszej kobiety na ziemi. I tak się Helena zakochała w Parysie. Nie miał wyjścia - rozkaz od samej Afrodyty.
- Uprowadzenie Heleny
Nie od razu otrzymał Parys swój podarunek, musiał się wcześniej wykazać, a była okazja, bo w troi urządzano igrzyska sportowe. Parys nie należał do osiłków, ale łukiem władał wyśmienicie. No i otrzymał wieniec laurowy, zaproszono go nawet na dwór i tak od słowa do słowa, jakoś wyszło na jaw, ze on jest owym dzieckiem, które lat temu kilkadziesiąt już pewnie wyniesiono w góry, żeby nie zepsuło całego miasta. Zapomniano jednak złej wróżby, Parys nie wyglądał groźnie, wieniec miał laurowy, urody był królewskiej, aż się rozczulił stary Priam i przyjął syna powrotem do pałacu.
Parys już w statusie księcia udał się, gdzie mieszkała piękna Helena, czyli do Sparty. Szczegół - Helena była zamężna, ale cóż miłość jest ślepa, z reszta Afrodycie tak zależało na owym jabłku, które już więcej się w historii mitologicznej nie pojawiało, ze nie zwróciła uwagi na taki drobiazg. Tak więc przybył książę Parys do Sparty, a nieświadom jego niecnych zamiarów król Menelaos, małżonek coś już przeczuwającej Heleny przyjął go ze wszelkimi honorami należnymi gościom. Niestety, nadal niczego nie przeczuwając, po kilku dniach musiał opuścić pałac, jakieś interesy wywiodły go ze Sparty. Nie ujechał daleko, jak dotarły do niego wieści, ze podstępny Parys uwiódł mu żonę i pomknął wprost do Troi. Tego mu Menelaos wybaczyć nie mógł, może i oddałby koronę, ale Heleny nie mógł poniechać. Cała Grecja nie mogła, bo to była plama na honorze każdego Greka, żeby Trojańczyk jakiś grecką żonę uprowadzał.
- Przygotowania do wymarszu
Wymarsz greckich wojsk pod Troje był w rzeczy samej wypłynięciem, gdyż miasta greckie miały to do siebie, że leżały częstokroć na wyspach. Na czele całej wyprawy stanął król Myken, brat nieutulonego żalu małżonka pięknej Heleny, sam Agamemnon, wojownik straszny, dzielny z odwagi swej słynący, którego imię samo postrach budziło w nieprzyjacielskich szeregach. Na wezwanie jego i Menelaosa najwięksi bohaterowie ruszyli ku aulidzkim wybrzeżom, by wesprzeć słuszna sprawę i zwrócić niewierną prawowitemu małżonkowi. Przybyło więc dwóch Ajaksów, Ajaksów co który to dzielniejszy, jeden z nich z Telamona zrodzony stawił się z liczna armią Megarejczyków, wspierana przez siły nieulękłych bojowników z Salaminy, a u jego boku stał rodzony brat jego, Teuker; drugi zaś Ajaks z rodu Oileusa, nie mniejsze ściągnął siły, w pełnym uzbrojeniu licznych Lokarów przywiódłszy. Wzrostem nie dorównywał on potomkowi dzielnego Telamona, jednak nie miał on równych sobie w szlachetnej sztuce władania dzidą. Dalej przybiły okręty Diomedesa, którego komendy wypełniały port cały, takaż donośną miał on wymowę, co u dowódcy podstawowa jest zaleta. D tarł i Nestor, wojownik stary i doświadczony, któremu z wiekiem sił nie ubywało, zaś przybywało mu mądrości niechybnie, toteż do rady był on pierwszym, wiele wojen widział i chętnie o nich prawił historie, ale nie tylko do rozprawiania o starych czasach był pierwszy i nie tylko w radę zbrojny stawił się pod wodzą Agamemnona, ciągnęło za nim dziewięćdziesiąt okrętów z uzbrojona załogą, gotowa krew przelać, byle pozbawić niecnego Parysa rozkoszy. Od strony Itaki płynęły okręty Odyseusza, wojsko jego rwało się do walki, on sam jednak niechętnie ruszył na wojnę, która prawdę powiedziawszy niewiele go obchodziła. Jakie znaczenie miała cudza niewierna żona, skoro najbardziej przemyślny z Achajów posiadał własną, jak się później okazało wyjątkowo wierna. Co więcej owa żona, sławna Penelopa z Itaki właśnie powiła pierworodnego. Odyseusz był wielce dumny i wolałby pieluszki zmieniać, niż tłuc się po odległych krainach w pogoni za jakąś Heleną. Ale mus to mus, wszyscy Grecy ruszyli, nie wypadało jemu przy dziecięciu zostać, nie był przecież mamką i wojaczka mu nie obca. Przybył też Idiomeneus, którego sława sięgała najdalszych zakątków Grecji, bowiem kopijnikiem był nad kopijniki. Przybył wreszcie sam Menelaos, powód całej wyprawy, małżonek zdradzony i oszukany. Byli też wojownicy z innych części kraju: z Messy, z Aten, z Fery i Pyrrasy, z Beocji, z Koryntu i Kleony i ze wszech stron, liczne nadciągnęły wojska i czekały by tylko dał znak Agamemnon do wymarszu, który miał w istocie rzeczy być wypłynięciem. Ale Agamemnon znaku nie dawał, dokonał przeglądu, siła wojsk nagromadził, ale brakło mu jednego wojownika, najdzielniejszego ze wszystkich, bez którego wyprawa obejść się nie mogła. Bo widział kto wojnę trojańską bez Achillesa, syna Peleusa? . nikt nie widział, bowiem wojna ta bez Achillesa odbyć się nie mogła. Wiedział o tym mądry Agamemnon, wiedzieli o tym wróżbici,. Cóż z tego jednak, kiedy nikt nie wiedział, jak Achillesa zwabić. Syn Peleusa i Tetydy, tych państwa właśnie, których to weselisko ściągnęło na Menelaosa całe nieszczęście, ów syn właśnie przybywał na dworze króla Likomedesa w dziewczęce odziany szatki. W tak, tak właśnie postanowił Tetyda, która wcale nie zamierzał syna na wojnę posyłać, bo młody jeszcze był i niedoświadczony. Przebrała go więc za dziewczynę, a że urody był przecudnej, łatwo się dało ukryć jego płeć brzydką. Ale nie przed Odyseuszem, który nie darmo był najprzemyślniejszym z Greków. On to na rozkaz Agamemnona ruszył do Likomedesa, by wydrzeć mu podrabiana córkę. Przebrał się podstępny król Itaki za prostego kupca, zabrał ze sobą szmatki najróżniejsze i błyskotki i zaczął nęcić królewskie córy pięknymi bibelotami, córy jak to córy nęcić się dały z łatwością, zaczęły przebierać, przymierzać, macać, oglądać, wąchać… tylko jedna córa jakaś nieskora byłą do tego nęcenia, z boku stała i wydawała się znudzona. Szybko obudziła tym czujność Odyseusza w kupieckim przebraniu, plan jego pomyślniej ulegał realizacji, wtem spod szmatek wyjął miecz roboty mistrzowskiej. Na tenże widok ożywia się znudzona dziewczyna, oczka jej rozbłysły podnieceniem i rączkę białą wyciągnęła do cacka. Pochwycił przemyślny Grek ową rączkę, dość potężną jak na dziewczę delikatne i zwrócił się do niej per Achillesie. Nie było sensu się dalej ukrywać, z resztą zbrzydły chłopcu już dziewczęce szmatki, a opowieść o szykującej się wyprawie leciał obietnica sławy. Tak to ruszył Achilles, by dołączyć do greckiej wyprawy.
Przybył Achilles, wszyscy odetchnęli, bo czekanie w porcie już im się dłużyło, odetchnęli raz jeszcze i czekali na rozkaz wymarszu, bądź wypłynięcia, byle tylko ruszyć do boju, ale Achilles znaku nie dawał. Z reszta mógł dać, nic by to nie zmieniło, bo morze było tak ciche i spokojne, ze chyba wiosłami musieliby się Grecy do samej Troi odpychać. Wiaterku nie było ni kruszyny. Znów trzeba było zwrócić się do wróżbitów, by dziwne zjawisko objaśnili. Ale wyrok ich był przykry wielce, dla Agamemnona szczególnie. Okazało się bowiem, ze to gniew bogini Artemidy wstrzymuje wszelki powiew i w efekcie całą wyprawę. Artemida zażądała ofiary krwawej, ofiary z córki królewskiej, Ifigenii. Żal było Agamemnonowi niewinne dziewczę poświęcać, ale żal też było odesłać tylu wojowników do domów, skoro już tak licznie stanęli na jego wezwanie. Posłał więc do Myken posłańca, by córkę jego sprowadził, ale nie zdradził mu celu jej przybycia, bo , jak słusznie podejrzewał, mogłaby się po drodze gdzieś… zawieruszyć. Przybyła więc Ifigenia strojna, bo do głowy jej przyszło , że chyba o zrękowiny chodzi, skoro ja ojciec tak niespodziewanie sprowadzić każe, a do tego wykombinowało sobie naiwne dziewczę, ze pewni z Achillesem myślą ją wyswatać, skoro nieco wcześniej jego równie gwałtownie ściągnięto. Nie wiedziała niewinna, ze okrutny ojciec wolał ja w ofierze złożyć, niż wyprawy poniechać. Powiedli oblubienice przed ołtarz, lecz nie do oblubieńca, lecz do kapłana, który miał ofiary dopełnić. Tu jednak zainterweniował Artemid osobiście, uznała, że ofiara się dopełniła, ze wcale nie chce dziewczyny mordować, kazała sobie złożyć w ofierze łanie, a Ifigenię uniosła ze sobą do Taurygii, gdzie uczyniła zeń swoją kapłankę. Tu wszelki słuch o Ifigenii ginie, czy się jej Ola kapłanki podobała, nie wiadomo, zapewne jednak bardziej niż rola ofiarnego zwierzęcia pewnie trochę mniej, niż rola małżonki Achillesa, ale wrócimy do zmagań wojennych, bo wojownicy w porcie niecierpliwią się coraz bardziej, a właśnie powiało wiatrem. Ale nic pochopnie, najpierw nabożeństwo, a potem przyjemności. Zebrali się więc wodzowie pod świętym drzewem i pozwolili kapłanom dopełnić rytuałów, a tu z krzaków wysunął się wąż i prosto na drzewo sunie swym oślizgłym ciałem. Wlazł na drzewo i pożarł małe wróbelki siedzące w gnieździe, zjadł osiem pisklaków i na końcu ich matkę, ale nie wyszło mu na zdrowie, bo od tego posiłku skamieniał kompletnie. Ze bogowie maczali w tym palce, widać było z daleka. Toteż nieprzyjemne to widowisko pospiesznie zinterpretowali pomyślnie i jak to w mitach bywa słusznie, twierdząc, że grecy wojnę zwycięża, lecz dopiero po dziesięciu latach walki. Nie zniechęciło to zgromadzonych, przeciwnie, chcieli owe dziesięć lat zacząć jak najprędzej. I Agamemnon dał znak, i ruszyli.
- WOJNA TROJAŃSKA
Przybyli wreszcie Grecy pod Troje, zacumowali swe okręty, ale nim przystąpili do oblężenia wysłali do króla Priama poselstwo. Poszedł mądry i bardzo wymowny Odyseusz, poszedł i Menelaos z nadzieją ujrzenia swej żony niewierne3j. poszli, by Trojanie oddali im Helenę, a obejdzie się bez wojny. Menelaos może i cieszyłby się z takiego rozwiązania, ale reszta zgromadzonych wojowników, byłaby prawdopodobnie nieco zawiedziona, trochę ich kosztowało liczne przybycie, jeszcze więcej przedłużające się czekanie w porcie, a kiedy wreszcie przybyli niewiele brakowało, a musieliby wracać z niczym, bez łupów i bez blasku salwy zwycięzców. Nie na to liczyli. Toteż cały port odetchnął z ulgą, kiedy wrócili posłowie, sami, bez Heleny.
Nie było zgodności w obozie Trojan, wielu nie miało ochoty nadstawiać karku za ekscesy młodego księcia Parysa, którego zebrało na amory z mężatką i to żoną króla Sparty. Przeciwny był Antenor, mądry królewski doradca, ale Parys Heleny oddać nie zamierzał, podania nie precyzują, co myślała wówczas sama Helena, właściwie podania mitycznie w ogóle nie wiele mówią na jej temat, niewątpliwie była piękna, ale czy kochała Parysa, może przez chwile, bo w którymś momencie zapragnęła wrócić do Menelaosa. Bo intuicja podpowiadała jej, że mąż przyjmie ja z otwartymi ramionami, wszak wciąż była najpiękniejszą z ziemianek.
Wreszcie zaczęła się wojna, na której wszystko trwało długo, przygotowania, działania i powrót do domu. Nie ma się co Grekom dziwić, przepowiednia jasno twierdziła, że przez pierwsze dziewięć lat wiele nie wskórają, dopiero dzieciatego roku wojny czeka ich zwycięstwo. Nie było sensu od początku się zabijać. Trzeba było przeczekać, wojna trwała, lata mijały, zwycięstwo było coraz bliżej. Trojanie oczywiście strategicznej przepowiedni nie znali, toteż bronili się zacięcie i chyba nawet dziwili greckiej opieszałości.
Ale wojna trwała, bitwy przypominały trochę turnieje, albo występy bohaterskie, przynajmniej tak to wygląda, bo kiedy dochodziło do starcia dwóch herosów sławnych swą siłą i walecznością, kiedy naprzeciwko siebie stawali dwaj groźni i potężni wojownicy, wszystko zamierało, nawet ptaki przystawały, by podziwiać ich kunszt i odwagę nadludzką, potem jeden ginął i znowu wszystko toczyło się normalnym torem. A normalny tor wyglądał tak: do starć dochodziło na równinie rozciągającej się nieopodal Troi nad brzegami Skamandra. Dla obu stron to było dość wygodne, wszyscy mieli blisko, grecy do obozu, Trojanie do miasta. Rankiem ruszano w bój, cały dzień trwały zmagania, ale nie przynosiły one większych zmian. Grecy nie mieli wielkiego zapału, nie można mieć zapału przez dziesięć lat, a im był potrzebny zapał na ów rok dziesiąty. Toteż Trojanie, oczywiście wspierani przez wielu azjatyckich władców i ich wojska, poczuli się na tyle pewnie, ze czasem robili jakiś wypad do greckiego obozu. Kto kogo oblegał? Nie to było istotne. Istotne były pojedynki, heroiczne jeden na jeden, które przynosiły sławę zwycięzcy, pokonanemu rzadziej, choć i tak bywało. Ale o tym za chwilę. Najmężniejszy w greckim obozie był niepokonany Achilles. Męstwo męstwem, ale ów bohater najsławniejszy miał pewną nadprzyrodzoną cechę, która wiele tłumaczy. Otóż Achilles nie oszczędzał się w walce, bo niemal nieśmiertelny, w zadym razie nie można go był mieczem ugodzić. Wszystko przez jego boską matkę Tetydę, która wiedziała, ze długo syna przed wojna nie uchroni, i zawczasu postanowiła go chronić przed śmiercią. Wzięła go, kiedy jeszcze był niemowlęciem, złapała za nóżkę i buch całego do Styksu. Wymaczała dziecko w świętej wodzie i dzięki temu był on niepodatny na ciosy. Oczywiście był jeden maleńki wyjąteczek, owa sławetna pięta Achillesowa. Która nie miała szczęścia obmyć się w Styksie. Za coś wszak trzeba było dziecię trzymać, by go rzeka nie porwała. Tetyda złapała za nóżkę, bo najporęczniejsza była, z reszta wydawało się jej mało istotne, chronić go przed ciosami w piętę. Kto choć raz oglądał pojedynek, ten wie, ze rycerze nadzwyczaj rzadko kłują się mieczami po piętach, rzadziej w każdym razie niż po innych częściach ciała. Kuracji Achillesowego męstwa dopełniała dieta, bowiem dziecię tak sprytnie unurzane w świętej wodzie karmiono sercami lwów dzikich i szpikiem zaczerpniętymi z kości niedźwiedzich. Nie mogło być inaczej, Achilles musiał wyrosnąć na nieustraszonego wojownika, dziwne tylko, ze potem taki mąż nieulękły dał się wtłoczyć w damskie ciuszki i czekał pokornie, aż go Odyseusz wybawi z tej roli nieprzystającej wojownikowi. Trzeba jeszcze dodać, ze i wyposażenie bohatera było na miarę jego męstwa. Jego rydwan zaprzężony był w parę koni nieśmiertelnych, co również ułatwiało znacznie prowadzenie walki, źle jest wjechać między wrogie wojska z końmi śmiertelnymi, bo wyjazd może się okazać niemożliwym. Achilles tego problemu nie miał. Straszny był w walce, unikali go Trojanie jak mogli, najmężniejsi drżeli na jego widok, bowiem największe czynił spustoszenie w wojskach nieprzyjacielskich. A ze młody był, nie czekał dziewięciu lat, by dać popis kunsztu, sława mu była miłą, a rosła z każdym dniem, bo każdego dnia kładł trupem wielu walczących , w tym rycerzy przedniej klasy. Achilles pierwszy raz ruszył na prawdziwą wojnę, podobało mu się to niezmiernie, otoczony wielką sławą i powszechnym szacunkiem święcił swe triumfy, idąc jak burza.
Po Trojańskiej stronie najdzielniej walczył Hektor, syn Prima, króla Troi, wojownik potężny i mężny, ale nawet on, widząc jakich rzeczy dokonuje nieustraszony Achilles, wolał walczy po drugiej stronie pola walki. Unikał starcia z mężnym Grekiem, jak długo tylko mógł. Hektor walczył zawzięcie, bo i miał czego bronić, miał on żonę młoda i synka maleńkiego, których chciał uchronić przed gniewem Achajów. Po walce wszyscy wracali do siebie, Trojanie o miasta, które było wielce okazałe i lubowało się w zbytach. Król posiadał pałac przeogromny, bogato zdobiony, z przepychem urządzony. Lubili Trojanie uczty i święta, toteż po walce wracali utrudzeni z radością do swych domów, gdzie czekała ich kąpiel i suta uczta. Grecy byli w nieco mniej komfortowej sytuacji, bowiem mieszkali w obozie, bez żon rzecz jasna i to wielce im uprzykrzało pobyt pod Troja. Nie tylko Menelaos cierpiał samotność, choć jego położenie było godne pożałowania. Nic tedy dziwnego, że pokłócił się Achilles z Agamemnonem o kobietę właśnie. Poszło o niejaką Bryzeidę, piękną brankę, Achillesa, na którą Agamemnon miał chrapkę i prawem wodza po prostu sobie zawłaszczył. Wygadana na to, ze gdyby nie kobiety i to piękne kobiety do wojny w ogóle by nie doszło, albo potoczyłaby się zupełnie inaczej. Inaczej historycy twierdzą, że w tym sporze poszło o handel morski. Wróćmy do Bryzeidy. Abgamamnon wziął sobie brankę, która mu przypadła do gustu, ale wziął świętokradczo, bo jego wybranka była córką kapłana Chrysesa, kapłan był kapłanem Apolla, Apollo się pogniewał. Z resztą od początku wspomagał Trojan, bo bogowie też udzielali się w tych starciach. Urażone bóstwo pokarało świętokradczego wodza zarazą. W greckim obozie dochodziło do masowych zgonów. Wszyscy Trojanie razem wzięci nie narobili takiego spustoszenia w greckich szeregach, jak maleńkie śmiercionośne bakterie, o których wówczas jeszcze nikt nie wiedział. Nawet Hades był niepocieszony z takiego obrotu sprawy, bo straszny tłok się robił u piekielnych bram. Charon nie nadążał, robiło się zamieszanie w podziemnej ewidencji. Koniec końców Agamemnon musiał brankę oddać, w efekcie został bez branki, daleko nie szukał, najbardziej podobała mu się Achillesowa Bryzeida, więc ją zagarnął dla siebie. Bez branki na wojnie bardzo ciężko, szczególnie wodzowi. Oczywiście Achilles się obraził. Rozsierdził się strasznie, trzeba przyznać, ze był on straszni porywczy, emocje brały w nim górę, tak było i tym razem, i niczym małe dziecko obrażony orzekł, że jak Agamemnon taki, to on zabiera swoje zabawki i wychodzi z piaskownicy, czyli, że już nie będzie walczył. Niech sobie Grecy radzą sami, jak potrafią. On nie będzie nadstawiał karku za cudzą żonę, podczas gdy pozbawia się jego własnej branki. Tak to mężny Achilles osiadł w swoim namiocie i obojętnie oglądał dalszy przebieg walki niczym spektakl. Miecz swój trzymał tylko n wypadek, gdyby Trojanie podeszli aż do jego namiotu, czego nie można było wykluczyć, bowiem zdziesiątkowani Grecy, na domiar złego pozbawieni największego swego wojownika ponosili same klęski. Na próżno Agamemnon wychodził z siebie, by udobruchać obrażonego wojownika, Achilles był nieugięty. Nie jest łatwo być wodzem, najpierw trzeba było zwołać wojska i jakiś w nich zaprowadzić porządek, potem poświecić własną córkę, walczyć w cudzej sprawie , cackać się z obrażalskimi i nawet za to się nie należy żadna branka. Nie wyszedł dobrze na tej wojnie Agamemnon. Achilles tym czasem grywał na lutni, jadł suto i pocieszał się towarzystwie najwierniejszego swego Patroklosa, który jednak wieczorami tylko mógł mu towarzyszyć, gdyż dnie nadal spędzał na walce. A teraz każde ręce były cenne. Dziesiąty rok walki nastąpił, a zwycięstwo oddalało się miast następować. Trojanie rozzuchwalili się przeokrutnie, już nie bronili miasta, lecz nastawali na wały greckiego obozu. Hektor miał swe dni chwały, nie wracał już na noc do miasta, rozbił własny obóz nieopodal greckiego i napierał na Achajów coraz śmielej. Poczynał sobie tak, ze któregoś dnia wdarł się na same wały, wtedy to Patroklosa, chcąc bronić obozu porosił Achillesa, by użyczył mu swej zbroi i pozwolił ruszyć na pomoc , będącym w złej bardo sytuacji Grekom. Achilles widział, że dzieje się źle i faktycznie tylko patrzeć, jak Trojanie podejdą pod jego namiot. Pozwolił tedy przyjacielowi przywdziać swa zbroje i iść do boju. Patroklosa wyglądał niczym sam Achilles dumnie wkroczył na wały. Wystarczył sam jego widok, by wielu Trojan uciekło w popłochu. Zrobiło się zamieszanie w szeregach wroga, sam Hektor stracił rezon i najchętniej wróciłby już do siebie, ale odwrotu nie było. Wywiązała się walka, która dała przewagę Grekom, Trojan ogarnęła panika i odechciało im się szturmować greckiego obozu, woleli umykać w stronę miasta. Tak to Patroklosa odparł natarcie, ale już pod miejskimi murami stanął mu naprzeciw Hektor. Dzielny książę zdobył się na odwagę i ruszył do ataku, zwycięstwa się nie spodziewał, bo Achillesa znał, a jednak łatwiej niż przypuszczał położył przeciwnika trupem. Jak już położył to obdarł ze zbroi, chciał ciało zabrać do Troi i pokazać jako swe trofeum, ale oto na wałach ujrzał Achilla w gniewie, w jakim nikt go jeszcze nie widział. Krzyk jego potężny więcej wzbudził grozy, niż gdyby mieczem machał, porzucono tedy ciało Patroklosa i schowani się za bezpiecznymi murami miasta. Achilles wziął więc ciało przyjaciela i z honorami pochował w greckim obozie. Ból Achillesa był wielki, kochał Patroklosa i utracił go bezpowrotnie. Żądza zemsty byłą silniejsza niż wcześniejsze postanowienie nieudzielania się w walce. Achilles postanowił zabić Hektora, w zemście szukając pociechy. Brakowało mu tylko zbroi, choć ciało miał bardziej odporne na ciosy niż jakakolwiek zbroja, ale chodzi o zasady. Znów z pomocą przyszła mu matka, Tetyda przyniosła mu zbroję najpiękniejsza ze wszystkich zbroi, która wykonał dla niej sam Hefajstos. Tak przystrojony, dumny i pałający żądzą zemsty ruszył Prędkonogi do boju, siał spustoszenie jak zawsze, ale cały czas wypatrywał Hektora, bo po niego właśnie przyszedł. Sam Skamander próbował powstrzymać zapamiętałego Herosa, goniąc go swymi wodami i odgradzając od Hektora. Nie dałby rady Achilles bóstwu, jakże mieczem z woda walczyć. Tu z pomocą nadszedł bóg ognia, bosko kowal Hefajstos, który płomieniem odpędzał fale. ("biegnie, zapala trupy, zbiedniałe wycedza/ Wodę w wrzątek zamienia, w koryto odpędza" - J. Słowacki). Uprał się Hefajstos ze Skafandrem, a Achilles kontynuował poszukiwania. Trojanie właśnie uciekali, szybko pod mury miasta, gdzie już otwierano im bramy. Umknęli wojownicy w niesławie, jeden tylko Hektor nie zdążyć, choć tez pragnął się ukryć przed gniewem niepokonanego Greka. Stanął do walki, przez chwilę stał twardo, szykując się do starcia, lecz kiedy zbliżył się doń potężny Achilles, przerażający w swym gniewnie, ogromny, nieulękły w zbroi doskonałej, odeszła Hektora odwaga i ruszył do ucieczki. Ale bramy miasta już były zamknięte, nie bardzo był gdzie uciekać, zaczęli się więc wojownicy gonić dokoła Troi. Niezbyt dostojnie musiało to wyglądać i nie mogło przynieść wybawienia Hektorowi, bowiem nie darmo był Achilles zwany Prędkonogim. Kiedy bohaterowie AK się gonili, ich losy ważyły się na Olimpie. Jak to w greckiej historii bywa, wszystko jest przesądzone z góry, nawet bogowie muszą ulegać przeznaczeniu. Tyle, że oni je znają, a ludzie najczęściej nie. Tak było i tym razem. Wziął Zeus złota wagę i położył na jej szalkach losy bohaterów. Sprawa była jasna. Los Achillesa poszedł w górę, czyli zwycięstwo, Hektorowy siłą rzeczy na dół, czyli Hades. Fatum jest nieubłagane i nikt go odmienić nie może. Toteż bogowie nie interweniowali, patrzyli tylko, jak przeznaczenie dokonuje się na równinie Skamandra. Dopadł Achilles Hektora i zmusił go do walki. Nie trwała ona długo, nie miał szans dzielny Trojańczyk w starciu z nieśmiertelnym niemal Achillesem. Grek zadał mu cios śmiertelny, wbijając ostrze miecza gdzieś pod obojczyk, jak podaje Homer, było to w miejscu, w którym szyja łączy się z ramieniem. Ale mało to było Achillesowi, który wciąż tkwił w gniewnie i rozpaczy, chciał się klęską przeciwnika nacieszyć, począł więc włóczyć jego trupa dookoła murów miasta, ciągnąc go za swoim rydwanem. Patrzyli Trojanie na swego bohatera, jak hańbione jest jego ciało. Płakał stary Priam, widząc, jaki los spotkał jego syna. A Achilles zawzięcie bezcześcił zwłoki, szukając w tym procederze ukojenia. I nie znalazł. Ale w końcu przestał i rzucił ciało w greckim obozie. Sprawa pochówku była kwestią bardzo istotną w greckiej religii, bowiem tylko odpowiednie rytuały pogrzebowe mogły zapewnić duszy byt nieśmiertelny w krainie zmarłych ( por. "Antygona" Sofoklesa). Toteż Prima ukorzył się i osobiście pofatygował do greckiego obozu, prosząc Achillesa, by wydał mu ciało syna, który przecież był wojownikiem i na pogrzeb wojownika zasłużył. Wziął więc Prałam wielkie bogactwa, by wykupić ciało Hektora, kiedy wszedł do namiotu Achilla, ze łzami błagał, by mu wydano ciało. Tu się Achilles trochę zrehabilitował. Gniew mu minął ochłonął nieco i głupio musie zrobiło, ze tak niehonorowo postąpił z przeciwnikiem, bo zabić wroga jest honorowo, ale pastwić się nad zwłokami wręcz przeciwnie. Toteż nie przyjął darów Priama, ale ciało oddał, pierwej jednak kazał je namaścić i umieścić na wozie.
Śmierć Hektora i powrót Achillesa do boju przesądziły o losach Troi, zwłaszcza, ze działo się to w dziesiątym roku wojny i czas już był najwyższy, by kończyć przedłużające się zmagania. A jednak, rzecz nie mogła się skończyć tak ot po prostu, nim Odyseusz nie odegra swej chwalebnej roli. Przewaga Greków trwała czas jakiś i kiedy wszystko układało się dla niech jak najbardziej pomyślnie, poległ najdzielniejszy z tego grona, nieśmiertelny niemalże Achilles. Właśnie to niemalże wystarczyło, by wysłać duszę nieustraszonego wojownika do Hadesu. Achilles poległ od strzały wypuszczonej z łuku wprost w jego słabą piętę. Przypisywano ten czyn Parysowi, ale jakoś mitologia nie mogła przełknąć tego, żeby taki bohater zginał z rąk tchórzliwego raczej uwodziciela cudzych żon. Parys po prostu nie bardzo się nadaje na zwycięzcę Achillesa, nawet jako łucznik, toteż przyjmuje się raczej udział Apolla. Apollo był łucznikiem doskonałym, a do tego bogiem, a to już zupełnie inaczej wygląda, kiedy niepokonany Achilles ginie ugodzony boska strzałą w jeden czuły punkt. Teraz żałoba ogarnęła obóz grecki, bo bez Achillesa walka jakoś nie szła. Znów zaczęło się pasmo klęsk, a widmo zwycięstwa oddaliło się. Wkrótce potem odszedł też Ajaks, który po dziesięciu latach wojowania zginął śmiercią samobójczą. Stało się tak dlatego, ze po Achillesie została zbroja piękna, na która wszyscy mieli chrapkę przyznano ja jednak Odyseuszowi. Ajaks uważał to za niesprawiedliwość straszną, tak straszną, ze ogarnęło go szaleństwo i w tym szale poczuł potrzebę mordu, tylko ze miast uderzyć na Trojan, ruszył na stado baranów. Narżnął sporo niewinnych zwierząt i okrył hańbą swe wojownicze imię. Zarzynanie baranów należało do tych rzeczy, których wojownik nie robi, w każdym razie nie w pełnym rynsztunku i nie z bojowym okrzykiem. Ze wstydu zabił się dzielny Ajaks, osłabiając tym samym i tak już mocno nadwątlone siły greckie.
Śmierć nie ominęła też Parysa, który zgodnie z przepowiednią ściągnął klęskę na swe miasto, jednak nie doczekał jej osobiście, poległ w walce. W tym momencie cała wojna stała się trochę bezsensowna. Parys nie żył, Helena chciała wracać do domu, ale odwrotu już nie było po dziesięciu latach trzeba było to jakoś zakończyć. Helenę wydano za mąż za brata Parysa, Deifoba, zupełnie nie zważając na fakt, ze Menelaos żył i czuł się dobrze, a tym samum Helena pozostawała mężatką. Deifob bynajmniej nie przypadł jej do gustu, zatęskniła za Menelaosem i Sparta, toteż sprzyjała Greckim działaniom. Az miała nawet całkiem konkretną okazje. Bo oto ujrzała kręcących się w pobliżu świątyni Ateny Odyseusz i Diomedesa. Bohaterowie chcieli dopełnić kolejnej przepowiedni. Bo była jeszcze jedna. Otóż wiadomo było,, ze nie padnie Troja, dopóki święty posąg Anteny, palladion jest w murach miasta. Nie było sensu walczyć, póki on tam był, toteż przemyślny Odyseusz, miast uganiać się za Trojakami po polu walki, poszedł szukać posagu. Kto wie, czy zdołał by sam go odnaleźć, choć przemyślność jego nie znała granic. Z pomocą przyszła mu Helena, widząc Greków krążących w przebrani u po mieście Helena powiodła ich wprost do świątyni i wskazała posag. Potem tajemnymi przejściami wywiodła ich bezpiecznie poza miasto. Kiedy rzecz wyszła na jaw, Trojanie stracili wiarę w zwycięstwo. Oni też wierzyli w przepowiednie i pojęli, ze oto nadszedł już koniec. Kto wie, może nawet poddaliby się po tym incydencie, gdyby mieli na to czas. Ale już kilka dni po kradzieży posagu Grecy zwinęli obóz i odpłynęli. Dziwne to było zdarzenie, wszystko wskazywało na to, że Troja w końcu padnie, atu nagle Grekom odechciewa się walczyć po dziecięciu latach wracają z niczym. Prawie niczym, bo zabrali tylko posąg, ale Helena została w Troi. Czyzby Menelaos odpuścił? Niestety tylko nieliczni drążyli problem i węszyli podstęp, większość byłą pijana ze szczęścia i bardzo chciała jak najszybciej zacząć świętować zwycięstwo, osiągnięte co prawda walkowerem, ale długo wyczekiwane.
Ruszyli Trojanie sprawdzić, czy aby wszyscy umknęli, chodzili po greckim obozie, gdzie zostały tylko wały i trochę śmieci. I jeszcze coś, na miejscu, gdzie stał namiot potężnego Achilla - koń. Drewniany, ogromny, na kółkach. Takiego czegoś Trojanie jeszcze nie widzieli. Ciekawość wzięła górę nad ostrożnością. Zapragnęli wciągnąć cudo do miasta. Chcieli mu się przyjrzeć, a przecież nie mogli spędzić całego dnia na pozostałościach po greckim obozie, najprościej było wciągnąć dziwo do miasta, zwłaszcza, ze miało ono kółka. Wzięli się więc Trojanie do roboty i wlekli konia, wiele ich to kosztowało sił, kółka na piasku niewielkie dają, a bestia była potwornie ciężka. Mimo to nie ustawali w trudach spodziewając się, że może skarby Jasie są w środku. Naprzeciw ciągnących wybiegł kapłan Laokoon, towarzyszyło mu dwóch synów, wszyscy oni wymachiwali rękami i krzyczeli choć gwałtownie. Nie bardzo ich słyszano, a po chwili z morza wyłoniły się dwa ogromne węże i pożarły protestujących. Uznano to za znak z nieba, widać kapłan bluźnił i bogowie obeszli się z nim należycie. W rzeczywistości Laokoon próbował ostrzec Trojan przed pułapką, jaką stanowił koń wielki i drewniany, ale nie tak było zapisane w gwiazdach. Koń musiał trafić za mury miasta, węże tylko spełniały wyroki przeznaczenia. Cóż człowiek nie zawsze tranie odczytują bożą wolę. Ciągną więc Trojanie dalej, ale znów powstrzymuje ich Kasandra. Wszyscy wiedza, że ma ona dar jasnowidzenia, ale tym razem wolą nazywać ją wariatką. Tym razem nikt nie słucha wróżb ani przepowiedni.
Koń miał być ofiarą dla Ateny za zwycięstwo, osobliwe, bo Atena cały czas wspierała Greków, ale zwycięstwo pozwala zapomnieć o szczegółach walki. Trojanie są szczęśliwi. Robili nawet część murów obronnych, by zmieścić ogromnego konia. Odprawili modły i zaczęli świętować. Polało się wino strumieniami. Wszyscy się spili i posnęli. I tu zaczyna się rzeż. Z konia wyszli wojownicy, wśród nich był pomysłodawca skonstruowania dziwnego pojazdu, najprzemyślniejszy z Greków, sprytny Odyseusz. To on wymyślił pułapkę, a teraz pierwszy wyskoczył pod osłoną nocy z brzucha śmiercionośnego konia i pobiegł otwierać bramy miasta. Czekali tam już pozostali grecy. Ich statki ukryte za skałami tylko czekały mroku, by wrócić pod trojańskie wybrzeża. A teraz cała armia ruszyła przez bramy i zburzone mury i mordowała bez litości wszystkich jak leci. Tylko młode kobiety brano do niewoli. Reszta ginęła od zdradzieckich ciosów. Nie miało to nic wspólnego z wcześniejszymi zmaganiami bohaterów na polu walki. Ginęli starcy i dzieci. Mały synek Hektora stracił życie roztrzaskany o jakiś mur. W homeryckiej wersji nie ma ocalałych. U Wergiliusza są, bo od nich właśnie wywodzi Rzymian, a konkretnie od Eneasza. Ale to zupełnie inna historia, znacznie późniejsza i trochę naciągana.
Wreszcie Menelaos odnalazł komnaty Heleny, szybko zamordował jej nieprawego małżonka Deifoba i … i nie wiedział co dalej. Planu nie miał. Po tylu latach nadal nie wiedział, co zrobić z Helena. Czy zabić niewierną? Tyle lat wojowania i musiałby sam wrócić do Sparty. Kiedy ją ujrzał wszelkie mordercze myśli wyszły mu z głowy, przeciwnie, myślał o czymś zupełnie przeciwnym. Helena po tylu latach i tylu mężach była nadal nieskazitelnie piękna, tak ze Menelaosowi dech zaparło. Zapomniał o zdradzie i szczęśliwy wziął żonę w objęcia. Przynajmniej ta historia zakończyła się szczęśliwie.
Grecy złupili miasto doszczętnie, spakowali liczne bogactwa na swoje okręty, wzięli też wiele kobiet na statki i odpłynęli do siebie, zostawiając tylko trupy i zgliszcza.