Był 28 maj 2000 roku. norweska jednostka "Styrbjorn" wraz z polską delegacją na pokładzie wpływa do portu Narwik. Polacy przybyli tutaj przed kilkoma godzinami z Warszawy na obchody 60 rocznicy bitwy którą w maju1940roku siły alianckie stoczyły z Niemcami. Na "Styrbjornie" rozpoczęły się uroczystości które miały na celu oddać hołd marynarzom którzy zginęli na pokładzie polskiego niszczyciela ORP "Grom" zatopionego przez samoloty niemieckie 4 maja 1940 roku. Przy salwie honorowej i przy wrzuceniu wieńca do wody oddano cześć poległym. Podobny wieniec złożono przy pomniku marynarzy z "Gromu" w mieście u którego nieopodal walczyli. W samym centrum miasta plac nazwano no część bohaterskiej załogi. Uroczystości trwały kilka dni uczestniczyli w nich także weterani z Brygady Strzelców Podhalańskich którzy też zapisali piękną kartę w historii walk o Narwik.
Pierwszych dwa niszczyciele dla Polskiej Marynarki Wojennej miały wykonać francuskie stocznie na podstawie wytycznych Kierownictwa Marynarki Wojennej w 1933 roku. Nie doszedł jednak przetarg do skutku z powodów finansów jak również przy braku doświadczenia i wiedzy przy budowie takiego typu okrętów przez Francuzów. Do kraju trafiły tylko dwa przestarzałe już kontrtorpedowce typu "Wicher" które w momencie wprowadzenia do służby były już praktycznie bezużyteczne. W maju 1934 roku ogłoszono nowych przetarg tym razem dla stoczni szwedzkich. Tego zamówienia również nie udało się zrealizować. Dopiero brytyjska stocznia "John Thornycroft" z Sauthampton zyskała sobie przychylność Komisji KMW. Jednak znów na drodze stanęły względy finansowe i postawiono na ofertę drugiej brytyjskiej stoczni "John Samuel White" z Cowes. Podjęła się ona budowy dwóch niszczycieli według zaleceń KMW. Uroczystego podpisania dokumentu w doszło w obecności ambasadora RP w Londynie Edwarda Raczyńskiego w dniu 17 kwietnia 1935r. Dnia 5 maja 1936 roku okrętom na wniosek Komisji Marynarki Wojennej nadano imiona "Błyskawica" i "Grom". 20 lipca lub według innych danych 27 1936 roku o godzinie 13.10 zwodowano pierwszy z nich. Matką pierwszego z kontrtorpedowców została żona polskiego konsula generalnego Wanda Poznańska. Całą uroczystość opisał jeden z dziennikarzy: "Pękła z hukiem, na dobrą wróżbę, tradycyjna butelka szampana, rozbijając się o stromy dziób okrętu. Rozległy się dźwięki hymnu polskiego, granego przez orkiestrę pułku Hampshire. I powoli, a majestatycznie wielki, przybrany banderami narodowymi kadłub zaczął zsuwać się do wody, przy akompaniamencie barw." Wkrótce potem do Wielkiej Brytanii przybyli pierwsi polscy oficerowie mający objąć służbę na "Gromie". Mieli oni również zająć się szkoleniem załogi. Sami oficerowie musieli odbyć krótki kurs instruktażowy gdyż jednostka była na owe czasy bardzo nowoczesna i nowatorska. Kolejnych 15 podoficerów dołączyło w grudniu do załogi.
Przed samym wprowadzeniem okrętu do służby odbyto szereg prób i ćwiczeń mających potwierdzić zdolność jednostki do służby czynnej. Kontradmirał Jerzy Świrski powołał w tym celu 29 stycznia Komisję Odbiorczą. Wkrótce potem przeprowadzono pierwsze próbne wyjścia i ćwiczenia pokładowe. Do dnia oficjalnego kursu który nastąpił dnia 7 maja przeprowadzono następujące rejsy próbne: z Cowes do Plymouth (1 marca), rejs mający na celu ustalenie zużycia paliwa, szybkości, biegów, stateczności, prawidłowości działania maszyn pokładowych, próby uzbrojenia wraz ze strzałami próbnymi i rozładunkiem min głębinowych. Pomimo drobnych usterek stwierdzono bardzo dobre wykonanie przetargu przez stocznie angielską. Stocznia otrzymała również nagrodę w wysokości 1300 funtów szterlingów za zmniejszenie zużycia paliwa. Zapadła decyzja o przyjęciu okrętu przez stronę polską. Drobne wady miały być usunięte przez stocznie polskie według wskazówek angielskich na koszt wykonawcy. Dzień 11 maja 1937roku stał się datą przekazania okrętu. W tym uroczystym dniu zaokrętowano resztę załogi który to moment tak opisuje naoczny świadek - chor. Mar. Józef Wojtkowiak: Na komendę: >Baczność, banderę podnieść<, dwóch sygnalistów wolno i miarowo podniosło banderę do szczytu drzewca rufowego. Załoga w skupieniu i z radością bijącym sercem, wpatrywała się w drogi jej symbol narodu (...) Dowódca okrętu (...) zwraca się do załogi: >Ogłaszam uroczyście, że z chwilą podniesienia bandery, ORP "Grom" przechodzi na własność Rzeczypospolitej, stanowiąc Jej niepodzielną całość. Od tej chwili na pokładzie okrętu obowiązują prawa i przepisy Rzeczypospolitej Polskiej. Spocznij<". O uroczystym wystąpieniu o godzinie 20.00 odkotwiczono statek, który udał się w 5 dniowy rejs do swojej ojczyzny. Po drodze zatrzymał się w Goeteborg załadowywując amunicje.
"Serdecznie winszujemy przybycia do Ojczyzny" - w taki sposób przywitano okręt ORP "Grom" w kraju. Powitał go nieopodal Jastarni stary wysłużony polski torpedowiec "Podhalanin" oddając salwę armatnią. Wszedł do basenu nr 10 w Gdyni gdzie powitała go owacyjnie zebrana licznie publiczność. Na marynarzy czekały rodziny i znajomi a także orkiestra reprezentacyjna która wykonała na cześć załogi specjalny program artystyczny.
Służbę ORP "Grom" rozpoczął od zainstalowanie brakujących przyrządów min. centralnego kierowania ogniem artylerii i aparatami torpedowymi i usunięcia technicznych niedociągnięć. Naprawiono aparaty torpedowe , zlikwidowano przecieki, zgromadzono także zapas wody pitnej.
Pierwsze oficjalne rejsy odbył do Tallina i do Rygi (odpowiednio: 20 i 24 sierpnia 1937r). Po czym udał się do Kopenhagi w dniach 22-24 sierpnia 1938 roku. Podczas rejsów cześć młodej załogi zbierała pierwsze szlify morskie. "Grom był w zasadzie jednostką prototypową więc trzeba było odbyć szereg ćwiczeń na pełnym morzu.
W trakcie jednych z takich manewrów w Zatoce Gdańskiej "Grom" uległ uszkodzeniu. Miało to miejsce 28 lutego 1939 roku na wysokości Babiego Dołu. Przez nieuwagę oficerów którzy pozwolili wejść okrętowi na mieliznę. Uszkodzeniu uległy osłony obu wałów i śruby. Całą winę przyjął na siebie dowódca okrętu - kmdr Podjazd-Morgenstern. Usunięto go ze stanowiska i obarczono karą finansową. W tydzień później pech znów dopadł "Groma". Zderzył się on holownikiem "Kaper" ale tym razem uszkodzenia nie były aż tak wielkie. Zgięta została blacha poszycia (wgniecenie miało rozmiary około 90 na 40 cm). Remontu udało się dokonać w stoczni gdańskiej pomimo napiętej sytuacji na arenie politycznej. Nie wyprostowano wału napędowego co później zostanie zauważone podczas przejścia okrętu do Anglii przez jednego z oficerów z "Błyskawicy". Zmniejszyło to tylko w niewielkim stopniu szybkość jednostki.
Dowodzenie po kmdr Podjazd-Morgensternie przejął por. Stanisław Hrynkiewiecki, niedługo on jednak ostał się na tym stanowisku . Zły stan zdrowia zmusił go do rezygnacji ze stanowiska 20 czerwca 1939. Jednak podczas kampanii norweskiej znajdował się na 20 czerwca 1939 dowodząc jednym z dywizjonów. Kolejny objął po nim stanowisko kmdr ppor. Aleksander Hulewicz.
Jednym z ostatnich miłych akcentów dla "Groma" była możliwość uczestniczenia w Święcie Morza i w związanych z tym uroczystościach. Główne uroczystości odbywały się w Gdyni. "Grom" został wyznaczony do służby patrolowej na trasie Gdańsk - Rozewie - Królewiec.
Sytuacja polityczna stawała się coraz bardziej napięta. Bardzo często dochodziło do drobnych incydentów na wodach polskich. Zarówno "Grom" i bliźniacza "Błyskawica" budziły respekt wśród Niemców gdyż była to największe i najnowocześniejsze jednostki w swojej klasie które pełniły służbę na Bałtyku. Zaświadczyć o tym stanie mogą słowa znanego eksperta morskich A.C. Hardyego: "(...)" w 1937 roku okręt wojenny, posiadający jeden komin, a mogący rozwinąć moc 54.000 s.h.p i szybkość 40 węzłów, był stosunkowo rzadkim zjawiskiem(w pozytywnym tego słowa znaczeniu - przyp. aut.) (...)" a także określił je jako "(...) okręty, które w swoim czasie konstrukcyjnie znacznie wyprzedzały okręty tej samej klasy"
Okręty zostały zakupione dla Polski za sumę ok. 24 milionów złotych. Wyposażone zostały w bardzo nowoczesną broń . Zamontowano 7 dział kal. 120 mm, 4 działa kal. 40 mm, ponadto 8 ciężkich karabinów maszynowych (kal. 13,2 mm),wyrzutnie bomb głębinowych, 6 wyrzutni torped kal. 533 mm, 2 miotacze tory i wyrzutnie dla 60 min głębinowych. Wyporność pełna okręty wynosiła 2400 ton a standardowa 1975. Wymiary okrętu to 114m długości całkowitej 11,3 metra szerokości a zanurzenie wynosiło 3,3 m. Jednostka napędzana była przez dwa zespoły turbin parowych Persona z przekładniami o mocy 54 000 KM. Mogła zabrać ze sobą maksymalnie do 350 ton paliwa. W czasie pokoju załoga liczyła 192 ludzi. Niedługo jednak było jej cieszyć się tym stanem. 1 września gdy wybuchła wojna "Grom" nie stanął jednak do walki. Realizując założenia dowództwa KMW podjął się wraz z "Burzą " i "Błyskawicą " planu ucieczki uzgodnionego wcześniej z przedstawicielem admiralicji brytyjskiej kmdr. Whortonem.
"Był to niezapomniany widok (...) Z pomostu "Jaskółki", która znajdowała się wówczas na połowie drogi z Helu do Gdyni, zauważyliśmy szare sylwetki naszych niszczycieli (...) Gdyśmy się mijali, okręty szły już znaczną szybkością i widać było, że wszystkie kotły są pod parą (...) Sierpniowe słońce wydobywało jaskrawe czapki zgromadzonych na pomostach oficerów. Jakkolwiek nie wiedzieliśmy, dokąd niszczyciele idą, nie ulegało wątpliwości, że rozwijają one pełną moc, co w czasie pokojowym nie zdarzało się zbyt często. Uderzał brak "Wichra" (jako jedyny spośród polskich niszczycieli miał pozostać do dyspozycji dowódcy obrony wybrzeża) oraz fakt, że o jakiejkolwiek podróży dywizjonu niszczycieli nic się przedtem we flocie nie mówiło. Dlatego czuliśmy podświadomie, że z tymi okrętami żegnamy się na długo." Wydarzenie opisywał tak kpt. mar. Tadeusz Borysiewicz dowodzące wówczas "Jaskółką". Spotkał się on z trzema niszczycielami wśród których był Grom". Plan ten nosił kryptonim "Pekin". W myśl założenia planu miano ocalić najwartościowsze polskie niszczyciele przez odesłanie je do Wielkiej Brytanii. Gdyby zostały na polskim wybrzeżu czekała by je prawdopodobnie zagłada. Udając się do Wielkiej Brytanii znacznie osłabiły siłę polskiej marynarki. Lecz stwarzało to możliwość bardziej efektywnej walki przy boku mocnego sojusznika. ]
Rozkaz podniesienia kotwic wydano o 14.15 i wkrótce potem trzy polskie jednostki; Błyskawica" pod dowództwem kmdr por. Włodzimierza Kodrębskiego, "Grom" dowodzony przez kmdr por. Aleksandra Hulewicza i "Burza" pod dowództwem kmdr ppor. Stanisława Nahorskiego obrały kurs na Hel . Szybki kurs jak i zadymienie morza przez kominy niszczycieli stwarzały szansę na powodzenie planu. 30 sierpnia minęły Bornholm a rankiem minąwszy duńska cieśninę Sund znalazły się na niebezpiecznych wodach Kattegatu. Nocą doszło do spotkania z tajemniczymi okrętami jak się po latach okazało były to okręty niemieckie. Na szczęście nie doszło do wymiany ognia minęły się bacznie. Obie strony bacznie obserwowały siebie nawzajem. Po południu 31 sierpnia polski dywizjon wszedł w cieśninę Skagerrak. Tam polskie okręty spotkały się po raz kolejny z wrogiem. Dzięki umiejętnym manewrom jak również szczęściu udało się uniknąć starcia i zgubiono jednostki. Polacy trzymali się na odległość 6000- 8000 metrów od jednostek niemieckich dzięki temu miano je zawsze na oku i trzymano na bezpiecznej odległości. Wkrótce potem polski dywizjon dostrzegł "U-19" który został wysłany przez Niemców na trasę rejsu okrętów. Znów jednak szczęście dopisało jednostką nie doszło do wymiany ognia. Rano 1 września o godz. 7.00 polska załoga dowiedziała się o inwazji na kraj. Trudne jest do opisania jakie uczucia były w sercach Polaków. Serce ciągnęło do kraju by walczyć jednak rozum i rozkazy nie pozwalały na to. Tu przed południem jednostki witane były przez angielskie kontrtorpedowce.
Spotkanie to opisał kapitan "Błyskawicy": "Kilka minut przed godz. 13, dokładnie na 30 milach morskich na wschód od wyspy May Island, leżącej u wejścia do Firth of Forth, wyłoniły się z mgły sylwetki dwóch starych kontrtorpedowców angielskich: HMS "Wanderer" i "Wallace". Zatrzymaliśmy maszyny i dowódca dywizjonu pojechał łodzią na "Wallace", by przywitać się i rozpatrzyć w sytuacji. Wrócił niebawem w towarzystwie oficera łącznikowego i dwu marynarzy, sygnalisty i radiotelegrafisty. Krótkie powitanie (...) i ruszyliśmy. Prowadził "Wallace", my za nim w szyku torowym(...)Dopiero krótko przed godziną 17.30 rozjaśniło się trochę, zarysowały się kontury Edynburga i zarzuciliśmy kotwicę na redzie pod Leith."
Plan "Pekin został wykonany. Niebezpieczna misja zakończyła się powodzeniem. "Grom", "Burza" i "Błyskawica" stanęły bezpiecznie w portach angielskich.
.
Gdy Anglia i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom hitlerowskim 3 września 1939r, polskie okręty dostały rozkaz od admiralicji przejścia z redy Morgartera, do bazy w Rosyth. Tam uzupełniona zaopatrzenie i na dzień 6 września wyznaczono pierwsze zadanie dla dywizjonu. Okręty miały przejść do Plymouth opływając szkockie i angielskie wybrzeża. Już następnego dnia po wypłynięciu około godz. 15.00 w cieśninie Little Minch zauważono zanurzającego się U-boota. Ostrzał z karabinu maszynowego i zrzucenie bomb głębinowych przyniosło skutek. Na powierzchnie wypłynęły plamy ropy co świadczyło o uszkodzeniu lub zatopieniu okrętu. Wkrótce potem U-boota namierzył samolot. Cala uwaga dywizjonu teraz skupiła się na wytropieniu nieprzyjaciela. Poszukiwania nie przyniosły skutku. Polski dywizjon wymieniły w tym zadaniu niszczyciele brytyjskie. Udano się w dalszą drogę by nazajutrz wieczorem stanąć w porcie Plymouth.
Dywizjon polski został rozdzielony 11 września . "Burza" została odesłana na remont. "Błyskawica" wsparła zespół okrętów w Liverpoolu. Natomiast "Grom" pozostał w bazie. Miał on przydzielone zadnie ochrony konwojów zaopatrzeniowych na kanale La Manche wraz z niszczycielami brytyjskimi. Uczestniczył w trzech takich rejsach. Jeden z takich rejsów okazał się bardzo fatalny. Pierwszy rejs odbył się w dniach 15 - 19 września. podczas tego rejsu dwukrotnie napotkano wrogi jednostki. Na wysokości redy Foreland okręt był świadkiem ataku na U-boota jednego z patrolowców brytyjskich. Dnia następnego podczas konwoju 14 statków handlowych doszło do kolejnego spotkania. U-boot jednak szybko oddalił się unikając walki. "Grom" nie był przystosowany do rejsów na tak długim akwenie. Zawrócił więc do Plymouth w celu uzupełniania zapasu paliwa. Wezwany na pomoc przez zaatakowany kuter nie mógł jednak jej udzielić z powodu pustych zbiorników.
W dniach 21 - 25 września "Grom" wykonał kolejny rejs eskortowy. Ostatni tego typu kurs miał miejsce 28 -29 tegoż miesiąca. Był to wyjątkowo pechowy rejs dla bosmanmata Władysława Szczur-Kalinowskiego. Podczas rejsu powrotnego 29 września z Southampton do Plymouth jednostkę zaskoczył potężny sztorm. Jednostka nieprzystosowana to żeglugi oceanicznej musiała stawić czoła żywiołowi. O godzinie 10.30 potężna fala wdarła się na pokład i zabrała na zawsze bosmanmata. Poszukiwania nie przyniosły skutku. Była to pierwsza ofiara śmiertelna wśród dywizjonów polskich niszczycieli.
Po tym nieszczęśliwym rejsie podjęto decyzje o skierowaniu w celu "odciążenia" "Groma" i "Błyskawicy" do doków remontowych. Była to korekta niezbędna dla jednostek by mogły pełnić służbę dalekomorską. Angielscy konstruktorzy zaproponowali usunięcie części uzbrojenia z pokładu co spotkało się z ostrym sprzeciwem załogo polskiej. Wymontowano ciężki kołpak komina, usunięto górny pomost, kutry motorowe, a nawet łazienkę dowódcy te i inne elementy pokładu obniżyły jego ciężar o ok. 56 ton.
Okręty powróciły do służby 22 października otrzymując zadanie patrolowania wybrzeży Irlandii. Dołączyła do nich "Burza" i w trójkę sprawdzały pogłoskę o pojawieniu się w tym rejonie U-boota. Kilkudniowe poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Napotkano go dopiero w drodze powrotnej do Plymouth 28 października. Po początkowej wymianie ognia zadanie od polskich jednostek przejął patrolowiec P36. A same udały się w dalszą podróż. Po otrzymaniu nowego rozkazu zmieniły kurs i udały się do Harwich i po dwudniowym postoju udały się na pierwszy patrol wzmocnione brytyjskim niszczycielem "Keith".
W Harwich polski dywizjon dostał się do flotylli pod dowództwem kmdr G. Creasyeja. Zdarzenie to tak relacjonuje jeden z członków załogi Zdzisław Dutkiewicz: "Harwich to wstrętna dziura! Dała się we znaki naszemu dywizjonowi! Tu go wcielono do flotylli niszczycieli, albo z angielska mówiąc destrojerów, w ogólnej liczbie ośmiu jednostek, z zadaniem oczyszczania szlaków z nieprzyjacielskich okrętów podwodnych i pływających min. Służba pod psem, nużąca i niebezpieczna, rzadko urozmaicona rzucaniem bomb lub strzelaniem do min. Do bazy wstępowano tylko po nabranie paliwa, by zaraz znów wyjść w morze" Słowa marynarza świadczą same za siebie o trudzie służby na okręcie.
W czasie jednego z patroli 6 - 7 listopada "Grom" i "Błyskawica" zaatakowane zostały w odległości 70-ciu mil na wschód od Lowestoft przez samolot Luftwaffe. Był to samolot przystosowany do niskich lotów nad morzem. Udało się zniweczyć jego tak zmieniając szyk Podczas konwoju 8 listopada uszkodzeniu uległy śruby "Błyskawicy". Jednostka zmuszona był do udania się do doku w Chatam tam wymieniono zepsute elementy. Powróciła ona do służby 13 listopada i w zespół z "Gromem" osłaniała kolejny konwój do Dover. Natknięto się wówczas na niemiecką łódź podwodną. Samolot brytyjski przejął opieka na U-Bootem.
Pechowy okazał się 21 listopada angielski niszczyciel "Gipsy" członek grupy eskortowej płynący tuż za gromem wpadł na minę magnetyczną i zatonął. Zginęło 40-stu członków załogi. Zdarzenie miało miejsce na uważanych za spokojne wody. Do 17 grudnia kiedy to nastąpiło rozwiązanie taktyczne polskich niszczycieli wykonały one szereg podobnych rejsów eskortują jednostki alianckie. Monotonne i żmudne patrole urozmaiciła służba przy ochranianiu "Keitha" usuwaczu min podwodnych.
Święta Bożego Narodzenia przyszło spędzić polskim marynarzom daleko od rodzin i ojczyzny. Na jednostkach zadbano o tradycyjne zwyczaje. Dzielono się opłatkiem, odśpiewano kolędy a nawet odprawiono tradycyjną pasterkę. Wszyscy życzyli sobie by następne święta mogli spędzić już w wolnej Polsce wraz swoimi rodzinami. Nie zabrakło również prezentów. Jak pokaże historia będą musieli jeszcze na to poczekać. A te święta dla niektórych jak i dla samego okrętu będą ostatnimi.
Kolejne miesiące swojej służby u boku Royal Navy "Grom" spędził wykonując różne zadania. Awaria kotła w czasie rejsu wzdłuż brzegów holenderskich pod Helgoland wyłączyła go na pewien czas ze służby. Usterki usunięto w dokach w Chatam gdzie okręt został skierowany 9 stycznia. Usunięto awarie kotła i przeprowadzono prace konserwatorskie. Po czym przystąpiono do instalacji nowoczesnych ulepszeń. Na rufie umieszczono wyrzutnie z torów szynowych, nowy system wystrzeliwania torped zainstalowano również urządzenie demagnetyzacyjne do niszczenia min niemieckich. Remont potrwał do 22 marca a już 29 marca wpłynął okręt na pierwszy patrol. Polskie jednostki dostały rozkaz skierowujące je na powrót do portu Rosyth. Tam odbyły kilka patroli przed wypłynięciem do Narwiku. Brały min. udział w eskorcie konwoju wiozącego rezerwy banku norweskiego.
19 kwietnia "Grom" po wcześniejszym rozkazie udał się w kierunku Norwegii. Wraz z dwoma pozostałymi polskim niszczycielami objął kurs na norweskie fiordy. Wypłynięcie polskich jednostek tak opisuje por. W. Kon pełniący wówczas służbę na "Błyskawicy":
"Tym razem nasze okręty prowadził "Grom", na którym był zaokrętowany nasz własny "na użytek wewnętrzny" dowódca dywizjonu, kmdr por. Hryniewiecki. Lubił on ostrą jazdę, dlatego z miejsca ruszyliśmy prędkością 20 węzłów(...) Przede mną szedł "Grom" i moją główną troską było pilnowanie ciemniejszej plamy jego sylwetki to wznoszącej się na wierzchołki wodnych wałów, to prawie ginącej z oczu w dolinach wodnych. Niskie chmury i zła widoczność wydłużyły tę noc i pogłębiły jej ciemności."
Tej nocy polski dywizjon nawiedził sztorm. Najsłabsza z jednostek "Burza" nie mogła nadążyć za pozostałymi. Doznała kilku uszkodzeń i została odesłana przez kmdr Hryniewieckiego z powrotem do bazy. Zatrzymano się w Vestfiordzie tam uzupełniono zapas paliwa. I dnia 22 kwietnia dywizjon powraca do udziału w rozpoczętej niedawno kampanii.
"Wielki polski niszczyciel" tak Niemcy ochrzcili "Groma" było to skądinąd najdelikatniejsze określenie dla naszego niszczyciela. Tak we wspomnieniach Niemcy którzy zetknęli się z nim nazywają go. "Przeklęty Polak", "łowca ludzi" czy "polski diabeł" - wiele takich i podobnych epitetów przewija się w ich relacjach. Świadczy to tylko o renomie na którą "Grom" w oczach wroga zapracował sobie patrolując pobliże Rombakken. Południowym brzegiem fiordu biegła bardzo ważna linia kolejowa . Jej odcięcie stanowiło istotny element kampanii. O tym jak bardzo hitlerowcy nienawidzili naszej jednostki niech zaświadcza słowa świadków które zawarto w propagandowej książce niemieckiego autora K. Marka "Wir hielten Narvik" (1941): "To znowu ten przeklęty Polak! Od strony Rombakken pojawia się groźna, szara sylwetka okrętu wojennego. Wypłynął on nagle jak widmo, bez najlżejszego szmeru, jak gdyby ktoś holował go na linie. Przylgnęliśmy wszyscy odruchowo do skały. Niszczyciel stał przez chwilę nieruchomo. Wydawało się, że to on nas obserwuje, a nie ci ludzie stojący na jego pokładzie..."
Niemiecki oficer H. Laugas tak pisze o "Gromie": Jest jeden, który się specjalnie wyróżnia: Polak. Nasza zawziętość i nienawiść do niego rośnie z godziny na godzinę. Nie zapomnimy towarzyszy z 23-ego. Za wiele cierpienia widzieliśmy, abyśmy mogli go teraz tylko z ciekawością podziwiać".
"Grom" siał popłoch wśród hitlerowców, na każdy strzał odpowiadał strzałem. Można by powiedzieć że był nienasycony niemieckiej krwi. Chwile walki przerywały krótkie wizyty na lądzie choć zabronione przez regulamin przynosiły wiele radości załodze. Spacer po zaśnieżonej wiosce był dla marynarzy odrobiną odpoczynku od codzienności. Jednak to tylko epizody po nich szybko wracano do wojennego rzemiosła.
2 maja 1940r. "Błyskawica" została celnie trafiona czterema pociskami. O całym zdarzeniu załoga "Groma" dowiedziała się o godz. 21.15. Po trzech godzinach kmdr Hryniewiecki przyjmował raport o uszkodzeniach i stratach. Uszkodzony niszczyciel "Błyskawica" udał się do pobliskiego fiordu Skjel gdzie miał zostać naprawiony.
Jej zadania w fiordzie Rombakken przejął teraz "Grom". Następnego dnia rankiem w odwecie za zniszczenie "Błyskawicy" zniszczono trzy niemieckie ciężkie działa. Sam też uległ uszkodzeniu. 3 maja pocisk 75mm przebił prawą burtę "Groma" uszkadzając jeden z kotłów. Tylko szczęściu można przypisać że pocisk nie wybuchł. Dziurę w prawej burcie załatano. Ostatnia noc jaka pisana była okrętowi była niespokojna. Załogę niepokoiły niemieckie samoloty.
Rankiem 4 maja 1940 roku okręt został zaatakowany. Zaskoczony stał w bezruchu przygotowywując się do opuszczenia miejsca w porcie. Kmdr por. Hulewicz otrzymał meldunek dalmierzysty: "Samolot nad nami - wysokość 5400m". Kilka sekund samolot puścił bomby. Nikt wtedy nie spodziewał się że pilot wykaże się taka celnością. Samolot pilotował Niemiecki porucznik Gerd Korthals. Sam chyba nie spodziewał się, że jego atak odniesie efekt. Zrzucając bomby z niedogodnej wysokości dopisało mu na nieszczęście "Groma" szczęście.
Nieszczęsnym samolotem był niemiecki Heinkel He 111. Wchodził on w skład oddziału grupy bojowej 100 stacjonującej w bazie Vaernes koło Trondheim Miały one zadanie ostrzelania . brytyjskich krążowników. Pech chciał że akurat na drodze przelotu znalazł się polski niszczyciel. Dwie z sześciu bomb dosięgły celu. Zginęło 59 członków załogi, w tym 1 oficer, 25 podoficerów i 33 marynarzy. Załoga niemiecka została przedstawiona do odznaczenia i otrzymał Krzyż Żelazny I klasy.
Pierwsza z bomb ugodziła okręt w rejonie maszynowni. Uszkodziła cześć prawej burty. Jednak to druga stał się przyczyną zatopienia dla jednostki. Trafiła w śródokręcie uszkadzając wyrzutnie torpedową i okolice komina. Karol Wizner który widział to uderzenie wspomina: "Nagle wybuch, bomba trafiła w sąsiednie pomieszczenie. Poczułem straszliwe uderzenie pędu powietrza, który rzucił mnie o burtę. Nie straciłem przytomności, słyszałem jęk rannych, czułem dym. Chciałem się podnieść i nie mogłem wykonać ruchu. Z drugiego pomieszczenia wypełzł bosman Józef Drąg. Miał obciętą stopę. Krzyknąłem o pomoc. Czułem, że okręt pogrąża się w wodzie, woda już wlewała się do pomieszczenia. Rufa przechylała się na bok. To nam bardzo ułatwiło wydostanie się z taj pułapki, ponieważ okręt wyrzucał nas ze swojego wnętrza. Józef Drąg, mimo że sam ciężko ranny, ciągnął mnie do krawędzi burty. Znaleźliśmy się w wodzie, tam straciłem przytomność(...)"
Na podstawie relacja Waldemara. Szustera dowiadujemy się jak wyglądała sytuacja na pokładzie okrętu: "Okręt lekko pochylony na prawą burtę, lecz stoi spokojnie. Marynarze czekają rozkazów. Patrzę na prawą burtę i oczom nie wierzę - pas blachy, około 20 m, wydarty z burty sterczy nad wodą na wysokości maszynowni (...) Na tle płomieni i dymu mechanik dywizjonu w pidżamie - pamiętam doskonale, niebieska w białe pasy: >Żadna gródź wodoszczelna nie wytrzyma takiego ciśnienia wody. Trzeba rozdać pasy<(...)Równocześnie słyszę donośny, lecz bardzo spokojny głos dowódcy z pomostu bojowego: >Okręt tonie! Skakać do wody!< (...)"
Podziw budzi jak spokojnie została przeprowadzona akcja ratunkowa. Zaświadcza o tym raport dowódcy okrętu kmdr por. Hulewicz: "Samo zatonięcie okrętu, przypuszczam, nie trwało dłużej jak trzy minuty, tak, że nie zdołano spuścić łodzi i wyrzucić tratew ratunkowych z wyjątkiem dwóch małych na rufie i jednej na dziobie. Jak stwierdzono, w pomieszczeniu bosmanów luk wejściowy został zablokowany i wszyscy ci, którzy byli w tym pomieszczeniu, o ile nie zostali zabici - musieli potem utonąć.
Załoga zachowywała się przez cały czas spokojnie. Najmniejszej paniki nie było. Gdy mówiono do marynarzy, by skakali do wody, pytali się, czy był rozkaz dowódcy do opuszczenia okrętu. Trudno też sobie wyobrazić większe koleżeństwo jak to, które panowało już w wodzie. Chłopcy pomagali sobie wszystkimi sposobami. Rannych co do jednego ulokowano na tratwy(...)" Z raportu wynika że nie wszystkim udało się bezpiecznie ewakuować z tonącego okrętu. Wśród uwięzionych pechowców był też bosman Michał Wojdyła. Z relacji mar. E. Oruby: (...) "Kiedy będąc już w wodzie szukaliśmy ratunku, oni kiwali do nas, przed straszną swą śmiercią, przez otwarte bulaje, które byty za małe, aby wydostać się na zewnątrz. Do dziś nie potrafię powiedzieć, czy było to wołanie o pomoc czy znaki pożegnania. Wszyscy zginęli okrutną śmiercią: żywi, do końca świadomi, ze idą na dno".
W ostatnich chwilach życia nie dbali o własne ocalenie wyrzucali jak mar. Zbigniew Gąsiorowski pasy ratunkowe do wody. By pomoc chociaż kolegom w ocaleniu. Na pamięć zasługuje również mechanik okrętowy por. Aleksy Leszek Krakowski który odstawił kotły by nie doprowadzić do eksplozji. Swoje stanowisko tak argumentował: "ja muszę, tam jest przecież moje stanowisko..." po czym wrócił na tonący okręt w celu zapobiegnięcia eksplozji. Poniósł śmierć nie wydostając się już z okrętu. Pływających w wodzie kolegów uratował torpedysta który zabezpieczał hydrostatyczne bomby głębinowe. Niemcy otworzyli ogień do ratujących się Polaków. Świadczy to tylko niestosowaniu przez Niemców regulaminu morskiego. "Aurora" i "Enterprise" oraz niszczyciele "Bedouin" i "Faulknor ruszyły na pomoc Polakom. Pierwszą salwą udało się uspokoić hitlerowców. Wpłynęły miedzy ląd a rozbitków osłaniając ich w ten sposób przez strzałami. Dzięki prowadzonej przez 40 minut akcji udało się uratować 130 oficerów i podoficerów. 59 na zawsze pochłonęło morze. Rozbitkowie przekazani zostali na "Burzę". Ta odstawiła rannych na okręt szpitalny "Atlantis", który też nie ominął niemieckich ostrzałów. Zdrowi znaleźli się na pokładzie "Monarch of Bermuda". Statki przetransportowały Polaków do Wielkiej Brytanii. Tymczasowo zaokrętowani zostali okręcie-bazie PMW "Gdynia". Tam złożył im wizytacje adm. Dunbar-Nasmitha pełniący służbę głównodowodzący obszaru zachodniego.
Po krótkim odpoczynku i nabraniu sił do dalszej walki. Zostali przydzieleni do służby na przejętym od Francuzów niszczycielu "Ouragan". Część podjęła służbę na innych okrętach polskich "Kujawiaku", "Krakowiaku" i "Piorunie". Tam mogli kontynuować tradycje bohaterskie wyniesione z pokładu "Groma". Marynarze ci wzięli udział w licznych akcjach przeciwko siła nieprzyjaciela.
6 października 1986 przeprowadzono pierwsze badanie wraku spoczywającego na głębokości 105metrów. Ze spoczywającego we fiordzie Rombakken statku wydobyto z kolumnę z kompasem. Umieszczono ją w Muzeum Wojennym w Narwik. W 1990 dokonano odsłonięcia pamiątkowej płyty na której umieszczono nazwiska wszystkich marynarzy którzy ponieśli śmierć na okręcie. Płytę ta ufundowana została przez radiooficera "Groma" Tadeusza Głowackiego. Na miejsce spoczynku polskiego okrętu przybywają liczne jednostki pragnące oddać hołd bohaterskiej załodze "Groma". Wart dodać Polska Marynarka Wojenna w Wielkiej Brytanii zakończyła swoją działalność 31 marca 1947 roku. Większość marynarzy pozostała na emigracji, tylko nieliczni zdecydowali się na powrót do kraju. Część weteranów z " Groma" miała już nigdy nie ujrzeć ojczystego kraju