Polskie Tatry po I rozbiorze znalazły się we władaniu Austriaków. Należały one do państwa do 1781 roku, kiedy to zdecydowano się sprzedać te ziemie osobom prywatnym. W tym celu podzielono je na cztery odrębne części: szaflarską, witowską, białczańską i zakopiańską. Nabywcą tej ostatniej był Emanuel Homolacs (1824). W 1869 roku następuje zmiana właściciela - został nim Ludwik Eichborn. W roku 1881 tereny, o których mowa stały się własnością zięcia Eichborna - Magnusa Peltza. Ten jednak okazał się osobą nie mającą zbyt szczęśliwej ręki do interesów i w końcu zbankrutował. Ziemie zakopiańskie wystawiono na przymusową licytację, której uwieńczeniem było nabycie ich 9 lutego 1888 roku przez Jakuba Goldfingera. Ten jednak długo nie cieszył się swoim nabytkiem, gdyż po niedługim czasie cała licytacja została unieważniona ze względów formalnych. Bezpośrednim "sprawcą" unieważnienia był adwokat Józef Retinger z Krakowa. Ponownie rozpisano licytację. Odbyła się ona 9 maja 1889 roku. Tym razem jej zwycięzcą był Retinger. Adwokat był jedynie pełnomocnikiem Władysława hrabiego Zamoyskiego. To właśnie Zamoyski podsunął Retingerowi pomysł, by unieważnić pierwszy przetarg. Kierował się w swych działaniach poczuciem obowiązku ochrony polskich ziem przed dostaniem się w ręce obywateli państw obcych. Prawdziwym więc nabywcą ziem zakopiańskich był Zamoyski. W skład tych terenów wchodziło także pięć parcel w okolicach Morskiego Oka. O te działki toczył się spór pomiędzy przedstawicielami Galicji i Węgrami. Zamoyski miał się przyczynić do jego zakończenia po myśli Polaków.

Konflikt o obszar polskich Tatr w okolicach Morskiego Oka sięga przełomu XVI i XVII wieku. Wtedy to węgierski możnowładca Palocsay pragnąc powiększyć swoje dobra przejął władanie na tym obszarze. Dzięki zdecydowanej postawie starosty nowotarskiego spór skończył się po myśli Polaków. Odżył półtora wieku później, w 1770 roku. Korzystając z chaosu panującego w Rzeczpospolitej Austria zajęła Sądecczyznę i Nowotarszczyznę i wcieliła je w granice Węgier. Nie na długo jednak - już w dwa lata później, po I rozbiorze ziemie te ponownie stały się częścią Galicji. Ostatecznie, po III rozbiorze Tatry polskie i tak znalazły się w granicach Austrii.

Nowy konflikt wybuchł na początku XIX wieku. Znów związek z nim miał ród Palocsay'ów. Tym razem jednak nie chodziło o cały obszar Tatr, ale jedynie ich część - okolice Morskiego Oka i Czarnego Stawu. Powodem sporu było niewyjaśnione przesunięcie się granicy pomiędzy Węgrami i Galicją na zachód. Jego następstwem było objęcie władaniem Palocsay'ów prawie całej Doliny Białej Wody. Kroki Węgrów nie miały żadnej podstawy prawnej i zdawali oni sobie sprawę z tego, że w razie jakiegokolwiek procesu stracą te ziemie. Dlatego też unikali sądów i stosowali inną taktykę. Mianowicie ograniczali się do naruszania zajętych terytoriów i wystosowywania szeregu protestów przeciwko mieszkańcom i władzom Galicji, protestów niczym nie uzasadnionych i nie popartych żadnymi dokumentami ani zeznaniami świadków. Następstwem uprawianej tak przez wiele lat polityki było wytworzenie się przekonania wśród mieszkańców Galicji, jak i Węgier, że rzeczywiście musi być coś na rzeczy i kwestia przynależności części Tatr nie jest aż tak oczywista, jak była pod koniec XVIII wieku. Zaczęto stawiać sobie pytanie jak rzeczywiście powinna przebiegać granica galicyjsko - węgierska na tych terenach. Na razie strona węgierska postępowała metodą faktów dokonanych - wprowadziła tam własną administrację i służby podatkowe. Zresztą urzędowały one obok służb galicyjskich, co było nie do pozazdroszczenia dla osób mieszkających czy pracujących na tych terenach. W 1879 roku dobra Palocsay'ów w okolicach Jaworzyny nabył książę pruski Christian Hohenlohe. Kontynuował on politykę swoich poprzedników na tych ziemiach. Odważył się nawet na bardziej aktywne kroki - w sierpniu 1883 roku doprowadził do zebrania się komisji węgiersko - galicyjskiej, która miała ustalić ostatecznie przebieg granicy. Nie ustalono jednak niczego konkretnego.

Jak już wiadomo właścicielem spornych terenów w 1889 roku został Zamoyski. W tym też roku ponownie wybuchł konflikt. Księcia pruskiego w tym sporze miał reprezentować Edward Kegel, rządca Jaworzyny. Lata 1890-91 to toczona przez obie strony "wojna podjazdowa". Przeciwko sobie stanęli ludzie Hohenlohego i służba Zamoyskiego wraz z okolicznymi góralami. Przeciwnicy uprzykrzali wzajemnie sobie życie poprzez naruszanie obcych terenów, niszczenie strażnic i rozbieranie szałasów, usuwanie znaków granicznych. Ten proceder, otwartą samoobronę Zamoyskiego przed Hohenlohem zakończyły dopiero dwa wydarzenia: wyrok sądu wzywający obie strony do powstrzymania się od tego typu zachowań (październik 1890), a ponadto - założenie posterunku żandarmerii węgierskiej nad Morskim Okiem.

Zamoyski postanowił wykorzystać sądy w swojej sprawie. Zwrócił się do sądu, który przeprowadził wygraną przez niego licytację z żądaniem umożliwienia objęcia przez niego terenów, których stał się właścicielem. Niemal równocześnie, w lipcu 1890 roku, obie strony wniosły do sądów pozew o naruszenie własności przez drugą stronę. Pozew Zamoyskiego przeciwko Hohenlohemu i Kegelowi rozpatrywał sąd w Nowym Targu. Powziął on wątpliwości co do przebiegu granicy węgiersko - galicyjskiej i zwrócił się z zapytaniem o tą kwestię do Namiestnictwa urzędującego we Lwowie. Namiestnik orzekł, że kwestia granic na tym odcinku jak na razie nie doczekała się uregulowania. Sąd nie uznał się kompetentnym wobec tego do ustalania granic i zawiesił postępowanie. Można by było przypuszczać, że podobne rozstrzygnięcie padnie w sądzie węgierskim, gdzie Hohenlohe pozwał Zamoyskiego i rządcę Zakopanego, Manieckiego. Zdarzyło się inaczej - wystarczyły dwie rozprawy by wydać wyrok po myśli pruskiego księcia. Wyrok ten co prawda został uchylony przez węgierski sąd najwyższy, który nakazał powstrzymanie się od rozstrzygania sporu do czasu uregulowania przebiegu granicy. Jednakże na skutek nacisków politycznych zmienił swoje zdanie i potwierdził rozstrzygnięcie sądu węgierskiego. Na mocy jego orzeczenia w 1894 roku Hohenlohemu umożliwiono odzyskanie posiadania spornych obszarów.

Sądy galicyjskie nie tylko nie przeciwstawiły się takiemu rozstrzygnięciu, ale nawet pomogły w wykonaniu wyroku węgierskiego sądu, a ponadto domagały się od Zamoyskiego zwrotu kosztów postępowania. Ostatecznie na mocy orzeczenia sądu najwyższego w Wiedniu wycofały się z tych kroków. Jednakże już zasądzonej od Hohenlohego i Kegla grzywny sąd krakowski nie ściągnął i powstrzymał się od tego na czas zawieszenia postępowania. Nie oznacza to, że całe sądownictwo popierało tylko jedną stronę. Przykładowo uniewinniono osoby odpowiedzialne za zniszczenie szałasu należącego do Hohenlohego.

Sprawa Morskiego Oka z biegiem czasu została nagłośniona. Wielka zasługa była w tym Zamoyskiego, który aktywnie uczestniczył we wszystkich procesach. Zbierał dowody i świadków, wskazywał adwokatom kierunki działania, pokrywał przy tym oczywiście wszystkie koszty postępowania. Interweniował u namiestnika we Lwowie, a nawet zainteresował sprawą Wiedeń. Niekorzystna dla niego była postawa administracji węgierskiej. Władze węgierskie od samego początku popierały wyłącznie stronę Hohenlohego i służyły mu wszelką pomocą. Przykładami tej pomocy niech będzie wspomniane już założenie stanowiska żandarmerii w rejonie Morskiego Oka czy wnioski kierowane do Wiednia o surowe ukaranie Zamoyskiego i popierających go górali.

Zamoyski nie był sam w swoich staraniach. Z czasem licznie poparli go rodacy. Kierowano petycje do sejmu, nalegano by sprawą aktywniej zajęło się Koło Polskie w Wiedniu. Starano się wywierać nacisk na Radę Stanu, jak i na osobę samego cesarza.

Dotychczasowy przebieg sporu wskazywał, że raczej niemożliwe będzie rozstrzygnięcie go na drodze ugody pomiędzy obiema stronami i stojącymi za nimi rządami. W takiej sytuacji postanowiono zwrócić się o zakończenie konfliktu do instancji najwyższej. Ponieważ prywatny spór przerodził się w spór co do przebiegu granic pomiędzy dwiema częściami państwa - Austrią i Węgrami, toteż rozstrzygnięcie władcy będącego zarazem cesarzem Austrii oraz królem Węgier było jak najbardziej na miejscu. Ostatecznie władca zgodził się na powierzenie sprawy sądowi arbitrów. W jego składzie miał znaleźć się przedstawiciel zarówno Austrii, jak i Wiednia, a ponadto superarbiter - wybrany przez nich przewodniczący spoza Cesarstwo - Królestwa. 5 lat trwało kompletowanie składu. Wywołane to było postawą Węgrów, którzy zdając sobie sprawę z małej ilości argumentów dla poparcia własnego stanowiska zwlekali z wyborem superarbitra. Ostatecznie w skład sądu arbitrażowego weszli: po stronie austriackiej Aleksander Mniszek Tchórznicki wraz z referentem Wiktorem Kornem, po stronie węgierskiej Koloman Lchoczky z referentem Ludwikiem Labanem, oraz superarbiter - Szwajcar Jan Winkler. Stronę polską miał reprezentować w procesie Oswald Balzer. Przeciwko niemu stanął Juliusz Bolcs.

21 sierpnia 1902 roku w Grazu rozpoczął się proces. Początek rozprawy należał do Węgrów, którzy przez dwa dni referowali z wielką pewnością siebie swoje stanowisko. Kolejne cztery posiedzenia należały do arbitra Tchórznickiego. Mimo, że stanowisko nakazywało mu zachować bezstronność, to jego logiczne, poparte licznymi dowodami wywody z pewnością przybliżyły stronę galicyjską do zwycięstwa w procesie. 28 sierpnia zaczęły się mowy końcowe poszczególnych stron. Przedstawiciel strony węgierskiej nie miał wiele do powiedzenia, przy tym jego przemowa nie odznaczała się niczym szczególnym, pomimo prezentowanej pewności siebie. Na tej samej rozprawie swój wywód rozpoczął Balzer i kontynuował go przez cztery kolejne posiedzenia. Uczestnicy procesu zgodnie stwierdzili, że mowa obronna cechowała się dużą przejrzystością wywodów, dbałością o szczegóły. O klasie polskiego obrońcy świadczyła łatwość, z jaką stosował argumenty wysuwane wcześniej przez stronę węgierską dla poparcia własnych tez, a także prezentowana rozległa wiedza w dziedzinie prawa, jak i historii.

Kolejny etap rozprawy to oględziny spornego obszaru. Najpierw wysłano tam rzeczoznawcę Szwajcara Fridolina Beckera, a po jego powrocie do Grazu i zreferowaniu sprawy (1 września 1902), do Zakopanego udali się wszyscy członkowie sądu. Wynik dokonanej przez nich wizji lokalnej (4 -5 września) był korzystny dla strony galicyjskiej. Na ostateczne rozstrzygnięcie czekano do 13 września. Tak, jak się spodziewano, cały sporny teren, poza niewielką częścią lasu, został przyznany Galicji.