- Witam państwa. Dzisiejszym naszym gościem jest pan Mikołaj Piotrowicz, jeden z czołowych twórców dawnej Rosji. Witam pana.
- Witam
- Proponuję, abyśmy naszą rozmowę rozpoczęli od wspomnień z pana dzieciństwa. Czy mógłby pan powiedzieć kilka słów o swoich rodzicach?
- Mój ojciec również był pisarzem. To chyba właśnie po nim odziedziczyłem talent. Matka początkowo pracowała jako urzędniczka, ale po urodzeniu mnie 24 września 19105 roku zrezygnowała z pracy i zajęła się moim wychowaniem. Rodzicom było ciężko, ale ojcu udało się jakoś utrzymać rodzinę.
- Jak pan wspomina swoje dzieciństwo?
- To chyba był najszczęśliwszy okres w moim życiu. O nic nie musiałem się martwić. Rodzice dbali o mnie i mogłem zawsze na nich polegać.
- Kiedy po raz pierwszy uświadomił sobie pan, że chciałby zostać pisarzem?
- Dokładnie pamiętam ten dzień (uśmiech). To było wtedy, kiedy ojciec zabrał mnie ze sobą na spotkanie literatów do "Domu Gribojedowa". Byłem zachwycony tym miejscem. W tym dniu postanowiłem zostać pisarzem, gdyż chciałem być taki sam, jak ludzie tam zgromadzeni. Beztroski, radosny, o nic się nie martwić… Poza tym szalenie podobały mi się ich legitymacje członkowskie. Ojciec też miał taką - "brązową, pachnącą kosztowną skórą, z szeroką złotą obwolutą, legitymację, którą zna cała Moskwa".
- I jak rozpoczęła się pana kariera pisarska?
- Początkowo pisałem do szuflady. Poruszałem tematy, które nie do końca były zgodne z tym, co nakazywała partia. Dlatego bałem się komukolwiek to pokazać, bo obawiałem się, że ktoś na mnie może donieść i skończę w szpitalu psychiatrycznym, w którym zresztą się później i tak znalazłem.
- Dojdziemy do tego smutnego okresu w pana życiu. Proszę mi teraz powiedzieć, co spowodowało, że przełamał się pan i zaczął pisać tak, jak nakazywała władza?
- No nie ma się tu co oszukiwać. Postanowiłem pisać zgodnie z panującą wówczas doktryną, gdyż nęciły mnie równego rodzaju przywileje i wynagrodzenia przysługujące twórcom. Każdy marzy o życiu w dobrobycie. Początkowo miałem opory, że piszę wbrew sobie, ale po jakimś czasie szybko ucichły wyrzuty sumienia. No i wreszcie nie musiałem się bać, idąc ulicą. Wiedziałem, że będąc członkiem Massolitu, jestem pod pewną ochroną i nikt nie może mnie aresztować.
- I tak od książki do książki został pan najbardziej znanym pisarzem komunistycznym w całej ówczesnej Rosji.
- Zgadza się. Pierwszą poważną książkę, nie liczę tutaj opowiadań, długo pisałem, gdyż ciągle musiałem ją poprawiać na życzenie przewodniczącego Massolitu. Okazało się, że odniosła ona sukces. Potem były kolejne i tak się to potoczyło. Za napisanie trylogii dostałem nawet półtoraroczny urlop i mogłem wypoczywać do woli, a państwo i tak mi płaciło.
- Jest pan żonaty?
- Nie. Nigdy nie miałem żony. Chyba zbyt poświęciłem się pisarstwu. Kiedyś żałowałem, że jestem sam, ale teraz przywykłem do tego.
- Co spowodowało, że pan - czołowy pisarz komunistyczny - napisał książkę o Bogu?
- Nie wiem, jak to się stało, ale w połowie lat trzydziestych chodziły mi takie myśli po głowie. Powoli przelewałem je na papier. Nikomu rzecz jasna o tym nie wspomniałem, bo wiedziałem, czym to grozi. Kiedyś odwiedził mnie kolega, też pisarz. Przypadkiem strącił łokciem stosik papierów leżący na moim biurku. Gdy pomagał mi je zbierać, zauważył rękopis. Obiecał wtedy, że nikomu o tym nie powie… Kolejnego dnia okazało się, że zaraz po wyjściu ode mnie powiadomił Massolit o wszystkim. Rano czekało na mnie NKWD. I tak trafiłem do szpitala psychiatrycznego. Wszędzie rozgłaszano o wielkim upadku wybitnego pisarza. To było straszne.
- Przez ile lat pan tam przebywał?
- Dwadzieścia pięć lat. Po tym okresie stwierdzono, że nie jestem już groźny dla środowiska i mnie wypuszczono. Byłem jednym z nielicznych, którzy tak długo wytrzymali.
- Co było potem?
- Rozpocząłem nowe życie. Raz na zawsze zakończyłem karierę pisarską. Nigdy więcej nie napisałem ani strony czegokolwiek. Stałem się również bardzo nieufny, nawet wobec znajomych. Wiem, że nie zostało mi już wiele lat życia, dlatego staram się żyć z dnia na dzień i oczekiwać na spokojną śmierć.
- Wierzy pan w Boga?
- Dawniej nie wierzyłem. Nawet wtedy, gdy pisałem o nim, byłem ateistą. Dopiero po wyjściu ze szpitala nawróciłem się.
- Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję.