Józef Czechowicz wychował się na wsi, w pejzażu, którego reminiscencje z łatwością można odnaleźć w jego wierszach. Trzeba jednak uważać przy ich lekturze, gdyż poezji tego autora nie można uznawać za opisową. Część badaczy[1] mówi o zawartych w niej wątkach katastroficznych, a nawet piszą o nim jako o duchowym ojcu "Żagarów". Można również odnaleźć w jego utworach pewne elementy właściwe Awangardzie Krakowskiej. I od nich właśnie chciałbym rozpocząć analizę wiersza pt. na wsi.

Tadeusz Peiper, jak i Julian Przyboś, w swoich manifestach, poezjach, opowiadali się za niezwykle precyzyjnym, kunsztownym i niejako skondensowanym doborze słownictwa. Każde ze słów stanowiło swoisty znak, dający się w pełni odczytać dopiero w kontekście całości. Powodowało to, iż traktowali swoje wiersze jak "wielkie metafory" - niosące rozliczne znaczenia, sensy, symbole.

Z takiego właśnie nastawienia w łączeniu słów, wynika najbardziej charakterystyczna cecha poetyki Józefa Czechowicza, a mianowicie brak jakichkolwiek znaków interpunkcyjnych czy dużych liter. Zapisane słowa nie tworzą wyodrębnionych zdania. Jedynym, na tym poziomie, wyznacznikiem wiersza jest podział na wersy i częściowe ich zestawianie w rymowane pary. Rymy u Czechowicza nie pozostają jednak w funkcji delimitacyjnej, czyli oznaczającej zakończenie zdania. Słowa, zapisane u niego w sposób niejako "czysty", bez ograniczeń,, komponują się w niespotykane wcześniej związki, wpływają jedne na drugie, tworząc falującą semantycznie postać wiersza. Poprzez brzmieniowe konsonanse, pełnią funkcje znaczeniową, odkrywając rzeczy, na które niedoświadczony czytelnik czasem nie zwróciłby uwagi.

Ciekawe, iż w omawianym wierszy na wsi, występują tylko dwie pary rymów dokładnych - "śpij / kij" oraz "trawkę / ligawkę". Pierwsza para wydaje mi się antonimiczna znaczeniowo. "Złocisty kij" oznaka pioruna, wdziera się w spokojny świat snu. Inaczej rzecz ma się w drugim przypadku. "Ligawka", flecik pasterski, a więc tez jakaś forma kijka odpowiada muzyką na zakłócenie snu i skłania dziecko do poddania się kołysance. Takie ujęcie (wydobyte tylko poprzez zajęcie się rymowanymi wersami) pozwala odnaleźć jedną z klamr, ogarniających omawiany wiersz.

Watro tez wspomnieć o niezwykle częstym u Czechowicza, stosowaniu instrumentacji głoskowej. Daje nam ona możliwość, nie tylko "zobaczenia" danego zjawiska, co i jego usłyszenia. W wersie "bura burza od boru" poprzez zagęszczenie głosek, b, r, rz, można niejako usłyszeć ją nadciągającą spoza lasu, zaś w słynnej frazie - "siwe oczko śpij", stała się ona myślą przewodnią wielu innych utworów poety, głoski ś, w, dają poczucie ciszy i wprowadzają w pewien oniryzm właściwy dla tego wiersza. Można tez w tym przypadku mówić o zjawisku paronomazji, czyli o takim doborze słów, by poprzez ich fonię ukazać ciekawe treści metaforyczne.

Przed przejściem do interpretacji znaków wyrażonych w tekście, chciałbym zająć się jego tytułem - ze wsi. Jest on dość intrygujący, właśnie poprzez swoja pozorną zwyczajność. Nie wydaje mi się jednak, by był tylko nazwaniem świata zobrazowanego w wierszu. Jest raczej wyrażeniem pewnej wrażliwości, z którą można się tam spotkać, pewnymi specyficznymi ujęciami, które jednak transportują cechy uniwersalne, wpisane nie tylko w świat wsi.

Na pierwszy plan wysuwa się też gatunek literacki, do którego wydaje się przypisany ten wiersz Czechowicza. Kołysanka dotąd stanowiła, jakby podrzędny w stosunku do literatury dla dorosłych, model wiersza, przeznaczony raczej dla niemowlaków. W omawianym tekście te funkcje kołysanki - uspokojenie, zapewnienie bezpieczeństwa, oderwania od codziennych trudów, stanowią dość oryginalne lekarstwo na całkiem "dorosłe", egzystencjalne lęki.

Rzecz dzieję się na wsi "mokrej, wiecznej", która jest jakby wyrażeniem toposu arkadyjskiego świata. Stanowi ona jego "zielone dno". Zielone, czyli niosące nadzieję. W takim pejzażu pojawia się jednak nagle burza. Czyni to w sposób niezwykle agresywny. Jest w ujęciu animizującym, porównana do "gryzącego psa" (deszcz). Z nieba zostaje "zmyty błękit" staje się ono zachmurzone, wzbudzane wiatrem, opadami. Takie "ożywienie" przyrody, bliskie jest ludowemu ujęciu. Jednak wyrażany sens jest uniwersalny i stanowi cechę całego świata - oznacza integralność dobra i zła, istniejących obok siebie, wpisanych w życie w równym stopniu. Możliwe nawet, ze zło jest (tak jak deszcz)) i potrzebne do pełnego poznania i zrozumienia otaczających nas rzeczy. Wszak w rajskim ogrodzie, zerwanie owocu pociągnęło za sobą wiedzę zła, ale i dobra. To wszystko dzieję się jednak jakby w tle, poza głównymi bohaterami wiersza, z których matka, a domyślamy się, ze to ona stanowi podmiot liryczny, stara się mimo wszystko uśpić dziecko, by nie patrzyło ono na to, co dzieje się za oknem. W opozycji do świata zewnętrznego pozostaje ten intymny, kameralny, dla dziecka stanowiący azyl i najnaturalniejsze schronienie. Tuląca je matka pyta "w okno patrzysz a po cóż". Nie chce ona jeszcze, by synek poznał świat w jego pełni. Co też ciekawe, przedstawia mu go w o wiele bardziej stonowany sposób - "deszcz, który zburzył krople rude" w jej wersji jest tylko "niepogodą opłakującą trawkę". Można jeszcze mówiąc o jej słownictwie zwrócić uwagę na pieszczotliwe zdrobnienie, jakim obdarza swoje dziecko. Mówi o nim "niezabudek", czyli niezapominajka, co stanowi mały kontrast z tym, iż chce właśnie by zapomniało ono o wszystkim.

Z burzą, o czym już wspominałem, wiąże się jej dziwnie metaliczny i nieprzyjemny przez to, dźwięk grzmotu. Na szczęście pozwala go zwalczyć melodia z fleciku. Matka wyciąga ligawkę spoza obrazka, by dziecko mogło spokojnie zasnąć.

Można więc sformułować pogląd, iż pewną obroną poza światem materii, realności, jest sztuka, zaś poprzez szeroko pojętą kulturę, według Schopenhauera, można spróbować się zmierzyć z bólem istnienia. Dziecko jest chyba jednak na to za małe. Matka pragnie stać się jego tarczą przeciw złemu.

Taki obraz można spotkać w ikonografii chrześcijańskiej, gdzie mamy przedstawianą często Madonnę z małym Jezuskiem. Może to być za daleko posunięta interpretacja, ale przecież ligawka wyciągnięta zostaje zza obrazka na ścianie, a właśnie za święte obrazki zwyczajowo wkładało się poświęcone "amulety" chroniące przed złem. Dziecko w takiej świętej "muzyce" może spokojnie i bezpiecznie spać, aż będzie na tyle dojrzałe, by samemu zmierzyć się z otaczającymi do przeciwnościami losu.

To wszystko w ujęciu jeszcze bardziej pogłębionym, pokazuje nam pewien obraz kondycji człowieka wpisanego w świat. Jego mieszkaniec jest ciągle nękany przez problemy, ma poczucie, wcale nie takiej dobrej, metafizyki oraz sam często nie jest w stanie, ani tego właściwie ogarnąć, a co dopiero poradzić sobie z tym.

Prosta wiec na pozór kołysanka "ze wsi", niesie sobą ogrom znaczeń, zarówno pod względem ilości, jak i wartości. Umieszczone w niej, proste opisy, wyzwalają (częściowo podświadomie, intuicyjnie) treści właściwe wielu traktatom filozoficznym. Wiersz Józefa Czechowicza, porusza najgłębsze rejestry. Wpisuje się w kształtujący się dopiero w tamtych czasach w Europie egzystencjalizm, stanowi rozprawę z sielankowymi ujęciami życia ludzkiego, wyznaczając nowe prądy w Polskiej poezji.

[1] Min. Jerzy Kwiatkowski w książce tegoż: Dwudziestolecie międzywojenne, PWN, Warszawa 2003.