Hanna Krall podejmuje trudne zadanie w książce "Zdążyć przed Panem Bogiem". Chce wiarygodnie opowiedzieć o martyrologii Żydów, która miała miejsce podczas II wojny światowej. W tym celu sięga do dokumentacyjnych form pisarskich. Jednak nie koncentruje się tylko i wyłącznie na cierpieniu, śmierci przedstawicieli Narodu Wybranego. Równie ważna jest dla niej desperacka walka Żydów o zachowanie godności, sensu działań. W najtragiczniejszych okolicznościach jest także miejsce na ludzkie odruchy serca i takie uczucia jak przyjaźń czy braterstwo.

Aby podkreślić prawdziwość przedstawionych zdarzeń autorka oddaje głos swojemu bohaterowi - Markowi Edelmanowi, który był świadkiem tych tragicznych faktów. Jako pracownik szpitala wiele razy obserwował proces wysyłania Żydów do obozu koncentracyjnego w Treblince. Najpierw ofiary zbierano na Umschlagplatzu w warszawskim getcie, a później wysyłano pociągami na pewną śmierć. Ten obraz na zawsze pozostał w pamięci świadka i nawet po latach jest tak wyrazisty, że można powiedzieć: "ci ludzie szli spokojnie, godnie. To jest straszna rzecz, kiedy się idzie tak spokojnie na śmierć. To jest znacznie trudniejsze od strzelania.". Pewnych wspomnień czas nie zatarł i one co jakiś czas się wyłaniają z mroków pamięci.

Prześladowaniom i niszczeniu narodu nie można było zapobiec. Hitlerowcy bowiem byli wszechwładni. Jednak mimo to próbowano walczyć z nieubłaganym losem. Aby uchronić przed wywózką pielęgniarki posuwały się do łamania ofiarom nóg w ambulatorium. Inni z kolei wstrzykiwali członkom rodziny odpowiednią dawkę morfiny. Jedna z pielęgniarek w geście szlachetności oddała nawet swój cyjanek dzieciom, aby w ten sposób zapobiec ratowaniu ich przed komorą gazową. Na oddziale położniczym nawet dochodziło do duszenia noworodków. Naocznym świadkiem wielu zdarzeń był Edelman. Pamięta na przykład jak jedna z pielęgniarek przykryła poduszką nowo narodzone dziecko, a ono "pokwiliło trochę i ucichło". Takie sceny mówią same za siebie.

Jednak nie brakowało przykładów wielkiego braterstwa. Tak należy oceniać chociażby postawę Korczaka, który zdecydował się na wyjazd wraz z wychowankami swego sierocińca do obozu koncentracyjnego. Tym samym odrzucił pomoc i przekreślił szansę własnego ocalenia. Edelman opowiada, w jaki sposób hitlerowcy oszukiwali Żydów. Obiecywali tym, którzy się zgłoszą dostarczenie chleba. Początkowo pojawiali się ochotnicy. Pierwszym informacjom o zagładzie nie dawano wiary, bo były tak straszne, że dopatrywano się w nich przesady. Później Niemcy żądali, stawiania się 10 tysięcy osób w każdy dzień. W zamian inni mieli ocaleć. Jednak żadnych obietnic naziści nie dotrzymywali. Nawet z czasem zagrożone było życie rodzin policjantów żydowskich, a wcześniej ci funkcjonariusze byli nietykalni. Po jakimś czasie największym problemem był głód i nie można było mu zapobiec ze względu na chroniczny brak żywności. Wycieńczeni ludzie wprost umierali na ulicach, a bezradni lekarze mogli jedynie obserwować postępy choroby głodowej. Swoje wnioski odnotowywali z wielką starannością. Hitlerowcy prowadzili eksterminację na szeroką skalę. Nawet wzniecali pożary, a później strzelali do ludzi wyskakujących z okien. Zdesperowani Żydzi często samobójstw, bo nie mogli już znieś głodu, cierpienia bliskich i własnej bezsiły.

Tragiczna sytuacja doprowadzała ich do szukania rozpaczliwych działań. Tak należy tłumaczyć narodziny ruchu oporu. W tym czasie powstała także Żydowska Organizacja Bojowa, na czele której stanął Mordechaj Anielewicz i Marek Edelman. Gestem prawdziwej rozpaczy był także wybuch powstania w kwietniu 1943 roku. Niedoświadczeni, nieprzygotowani i słabo uzbrojeni młodzi ludzie chcieli zamanifestować swoja obecność i dlatego zdecydowali się na walkę z bronią w ręku. Ich szanse na powodzenie przedsięwzięcia były bardzo marne, mimo to nie zaprzestali prób. Chcieli w ten sposób ocalić swoją godność i nie stracić szacunku do samego siebie. Autorka tak przedstawia ich racje: "My wiedzieliśmy, że trzeba umierać publicznie na oczach świata. (...) Ważne było przecież to, że się strzela. To trzeba było pokazać (...) światu". Powstańcy nie myśleli o zwycięstwu nad hitleryzmem. Mieli całkowitą świadomość powagi sytuacji, ale pragnęli zachować honor i co więcej pokazać światu, jak należy postępować w sytuacji bez wyjścia. Chcieli umrzeć z bronią w ręku, godnie, w wybranych przez siebie okolicznościach. Woleli zginąć na terenie getta niż w obozie koncentracyjnym i w komorze gazowej. Wybierali sposób śmierci, a nie formę ocalenia. Ważne było, "by nie dać się zarżnąć". Tylko taki cel przyświecał powstańcom. Pamiętali, ze świat potrafi podziwiać bohaterów, a w pogardzie na tchórzy. Pokazali więc światu na co ich stać i tym samym zadowolili oczekiwania innych. Bowiem "ludzkość umówiła się, że umieranie z bronią jest piękniejsze niż bez broni". Taki punkt widzenia utrwalił się w świadomości powszechnej i należało go podtrzymywać. Jednak chociaż inni byli zdania, że "strzelanie jest bohaterstwem", to w rzeczywistości umieranie w obozie było znacznie trudniejsze:

"(...) o wiele łatwiej było umierać nam niż człowiekowi, który idzie do wagonu, a potem jedzie wagonem, a potem kopie sobie dół, a potem rozbiera się do naga". Walkę o swoją godność uważali za jedyną swoją powinność i nic nie mogło tego przekreślić. Łatwiej jest patrzeć na umierają w wirze walki niż na zagazowanych. Tak więc wszystko się sprowadziło do tęsknoty "za pięknym umieraniem". Niemniej takie postawienie sprawy też wymagało od Żydów ogromnego bohaterstwa.

Należy podkreślić, że wielką pomocą okazały polskie organizacje, a zwłaszcza Armia Krajowa. Polacy zaopatrywali walczących w broń, dostarczali im także żywność. Podejmowali równocześnie akcje zbrojne poza murami getta, aby w ten sposób zmniejszyć potencjał militarny hitlerowców. Poza tym z narażeniem własnego życia organizowali ucieczki Żydów i udzielali im schronienia we własnych domach. Robili więc co mogli, aby pomóc prześladowanemu narodowi i nierzadko spotykała ich za to ciężka kara.

Chociaż inni popełniali samobójstwa, woleli ginąć to Edelman prezentował inne stanowisko. Uważał, że należy walczyć o przetrwanie, nawet gdy szanse są znikome. Nie myślał o śmierci, nie miał wątpliwości, gdyż powtarzał: "Nie poświęca się życia dla symboli". Po zakończonej wojnie sensem jego życia staje się ratowanie życia innym ludziom. Jako lekarz staje do swoistego wyścigu z Bogiem i pragnie chociaż na jakiś czas przedłużyć ludzką egzystencję. Osłaniania płomień świecy przed Stwórcą, który chce go zdmuchnąć. Stawką w tych bojach jest ulotne ludzkie życie.

Książka Hanny Krall z wielką przejrzystością pokazuje obraz martyrologii Żydów w czasie ostatniej wojny. Przedstawia wspomniany problem na przykładzie zdarzeń, które miały miejsce w Warszawie, a konkretniej mówiąc w znajdującym się tam getcie. W pamięci czytelników pozostaje scena z Umschlagplatz oraz bohaterski, heroiczny zryw powstańczy. Nie można odmówić honoru i godności walczącym.