Tytuł utworu Zbigniewa Herberta na kojarzyć się z jednym z przekonań Hebrajczyków, które mówi o tym, że człowiek po śmierci będzie sądzony w miejscu o nazwie Dolina Jofaszaft (z hebrajskiego - Bóg sądzi). Księga Jola mówi, że w owym miejscu Pan zbierze wszystkich ludzi ze wszystkich narodów, by poddać ich ostatecznemu sądowi:
"Niech ockną się i przybędą
Narody te na Dolinie Jofaszafat,
Bo tam zasiądę i będę sądził narody okoliczne.
Zapuść sierp,
Bo dojrzało żniwo;
Pójdźcie i zstąpcie, bo pełna jest tłocznia(...)
Tłumy i tłumy w dolinie wyroku (...)"
Inna hebrajska historia mówi o dolinie Gehenna. Jest to wcześniejsze imię doliny Hinnon, która leżała na południowy zachód od Jerozolimy. Miejsce jest to znane z tego, że w bardzo odległej przeszłości czczono w niej bożka Malocha i w ofierze składano mu dzieci. Prorok Jeremiasz wieszczył, że za te morderstwa niewinnych i występki ludzi Bóg ukarze zbrodniarzy. Później Gehenna stała się nazwą oznaczającą ogólniejsze pojęcie - była synonimem strasznej kary i cierpienia.
W Nowym Testamencie na miejsce Gehenna, czy Jofaszaft jest jedna nazwa - Szeol.
Zbigniew Herbert opisywał dolinę, którą należałoby przyrównać raczej do miejsca sądu, niż wiecznego cierpienia i bólu. Wiersz znanego poety przestawia czytelnikowi świat zaraz przed groźnym czasem sądu ostatecznego. Zapowiedzią tego czasu były nieprawdopodobne zdarzenia opisane w pierwszej części wiersza - był to deszcz gwiazd i popiół lecący z nieba. Wydaje się też (np. z powodu słów określających wzgórza jako "ocalałe"), że także cały świat został doszczętnie zniszczony.
Ta katastroficzna wizja zapowiada sąd - ostatnią chwilę w historii ludzi i świata. Jego mieszkańcy jednak nie mogą być obserwatorami owej chwili. Będą mogli jedynie zobaczyć jak są kierowani na prawą lub lewą stronę w zależności od tego, jak żyli... Jak jedni śpiewają psalmy, a drudzy zgrzytają zębami.
Bohaterem wiersza są ludzie - mieszkańcy ziemi. Jest ich jednak bardzo mało u wrót tajemniczej doliny. Reszta znajduje się za wzgórzem, ze wzniesienia widać ich wszystkich - tłumnie zgromadzonych. Padają tu takie obelżywe określenie jak "beczące stado dwunogów". Herbert tak przedstawia tłum, że czytelnik nie ma przed sobą masy ludzkiej, ale pojedyncze istnienia, których myśli może poznać. Okazuje się, że żaden z przybyłych nie chce myśleć co ich czeka, nie chce uświadomić sobie zbliżającego się końca. Chcą oni bezskutecznie zatrzymać czas, rzeczy, ludzi, którzy wiążą ich z ziemią i życiem doczesnym. Kobieta tęskniąca za uczuciem nie chce opuścić ukochanego, chce się wydrze śmierci mówiąc o swoim mężczyźnie, że "zawsze byliśmy razem". Staruszka nie chce wypuszczać z rąk kanarka - istoty, która była jej towarzystwem w ostatnich momentach życia - ptaszek "była taki miły (...), wszystko rozumiał". Boi się też silny i wielki drwal, którego "trudno posądzić o takie rzeczy" - nie odnajduje się w dolinie, czuje strach, niepewność, kiedy nie ma swojej siekiery w ręku - towarzyszki życia i symbolu jego ciężkiej pracy. Jeszcze inni pragną ocalić "strzępy listów wstążki włosy ucięte i fotografie". Herbert pokazuje więc ludzi, którzy nie umieją pożegnać się ze swoim życiem, światem, w którym żyli. W wierszy rodzi się pytanie o sens istnienia, o rzeczywistość odmienną od tej, w które żyjemy na co dzień.
Warto też się zastanowić kim jest osoba mówiąca w wierszu - jest to istota, która potrafi przyglądać się tej całej opisanej sytuacji z dystansem, z pewnej odległości, jak obserwator. Mówi o ludziach bardzo obraźliwie: "beczące stado dwunogów", nie znajduje się na wzgórzu sam, inni obserwatorzy tłumaczą mu rozgrywające się w dolinie zdarzenia i przypadki. Zastanawia to, że skoro wszyscy ludzie zostaną poddani sądowi, to dlaczego są istoty, które w nim nie wezmą udziały, które mogą oglądać Ostatnią Chwilę jak na arenie i opowiadać zdarzenia niczym dziennikarz?
"Ale dość tych rozważań
przenieśmy się wzrokiem
do gardła doliny
z którego dobywa się krzyk"
Trudno utożsamiać podmiot liryczny z Bogiem, gdyż nie posiada on wiedzy absolutnej, musi korzystać z wiedzy innych obserwatorów. W niejednym fragmencie wiersza można przypuszczać, że w jakiś sposób podmiot identyfikuje się z sądzonymi ludźmi.
Zastanawiające jest również i to, że w czasie sądu, między ludźmi, a także ponad nimi, nie ma Boga. Jest nieobecny, lub jeszcze Go nie ma. Nikt Go też nie wyczekuje, nie zapowiada obecności. Są za to aniołowie - egzekutorzy Woli Bożej, wykonawcy poleceń, wszechobecni pomocnicy wykonujący ciężką pracę, stróżujący ludziom. Wydaje się, że są zdyscyplinowanymi, posłusznymi, grzecznymi ale i twardymi funkcjonariuszami. Mówią do ludzi o śmierci i rozstaniu z ziemią i bliskimi "z uśmiechem", tłumaczą, że prośby o sprawy ziemskie są w tych okolicznościach nie na miejscu. Nie wydają się przyjaznymi aniołami stróżami z wyobrażeń człowieka, znanych z ikon, obrazów (np. Hansa Memlinga) i rzeźb.
Wiersz Zbigniewa Herberta "U wrót doliny" wykorzystuje znane w kulturze europejskiej motywy religijne. Wykorzystuje je w charakterystyczny dla siebie sposób. Pisze o sądzie ostatecznym, jednak wyjątkowo skupia się na chwilach "tuż przed", na tym czasie, którego nie przedstawiają inne dzieła. Dzięki takiemu spojrzeniu autor może analizować sytuacje dotąd nie badane, może obserwować ludzi w momencie przejścia - kiedy są jeszcze mocno związani ze światem ziemskim, materialnym a znajdują się już przecież w wieczności. Zastanawia się, czy ludzie potrafią być szczęśliwi gdzieś poza znaną im ziemią, z którą są tak mocno zżyci. Nie wiadomo jednak, czy w nowym świecie nie będzie człowiekowi lepiej. Osoba mówiąca nie mówi w prawdzie o Bogu, jednak nie pozbawia czytelnika nadziei na zbawienie.