Kupiłem bilet na jeden pierwszych wycieczkowych lotów turystycznych na Marsa. Zawsze lubiłem podróże, a ta była najbardziej egzotyczna z dostępnych w ofercie biur podróży.
Moi współpasażerowie tworzyli prawdziwą mozaikę społeczną. Dwoje młodziutkich zakochanych, którzy trzymali się całą podróż za rękę, małżeństwo z rozwrzeszczanym dzieckiem, staruszek o mądrych oczach, kilku biznesmenów. Pomyślałem, że każdy z nich ma inne powody, by stanąć na Czerwonej Planecie.
Gdy dyskretnie obserwowałem innych pasażerów, kapitan statku poinformował, że zaraz będziemy lądować. Wszyscy natychmiast skierowali wzrok na malutkie okienka. Niestety, na razie nie było w nich nic widać. Zaaferowane stewardessy biegały między rzędami foteli i sprawdzały, czy wszyscy mają dobrze zapięte pasy. Po chwili, gdy wszyscy już byli bezpiecznie zapięci, pilot poinformował, że właśnie lądujemy.
Naszym promem zatrzęsło. Dziecko natychmiast zaczęło głośno płakać, a jakiś staruszek głośno odmawiać modlitwę. Młodzi zakochani wyjęli aparaty fotograficzne i zaczęli fotografować ciemność za oknami. Dla zabicia czasu, zagadnąłem siedząca obok mnie dziewczynę o planety, które już zwiedziła. Dziewczyna była dotąd tylko na Księżycu, wycieczkę na Marsa podarowali jej na urodziny rodzice. Ona też mnie zapytała, które planety już widziałem i była pod wrażeniem, kiedy jednym tchem wymieniłem kilkanaście nazw. Tak się zagadaliśmy, że nie zauważyliśmy nawet, kiesy nasz prom kosmiczny miękko wylądował na marsjańskim gruncie.
Stewardessa stanęła przy drzwiach i rozdawała skafandry, ponieważ każdy pasażer zanim wyszedł musiał ubrać się w jeden z nich. Niecierpliwie czekałem na swoją kolej. Wreszcie wszyscy byli odpowiednio przygotowani na spotkanie z marsjańską atmosferą i drzwi powoli się otwarły. Myśleliśmy, że będziemy mogli już wyjść, ale ten moment jeszcze nie nastąpił. Przyszedł do nas kapitan, wielki, czarny mężczyzna i wygłosił krótki wykład na temat bezpiecznego poruszania się po Marsie. Szczególnie podkreślał, by nigdzie się nie oddalać, ponieważ tereny Marsa nie są jeszcze do końca zbadane i nie wiemy, jakie niebezpieczeństwa mogą czyhać na lekkomyślnych turystów.
Potem wreszcie pozwolono nam wyjść. Byłem w siódmym niebie. Wszyscy radośnie podskakiwali i ostrożnie uczyli się łatać. Ja również wykonałem w powietrzu zgrabnego fikołka. Zabawa z grawitacją, a raczej jej brakiem, była świetna. Krajobraz, który malował się przed naszymi oczami również należał do niezwykłych. W oddali widzieliśmy srebrzyste góry, a niebo nad nimi miało niezwykły, głęboko purpurowy kolor. Z kolei po drugiej stronie rozciągała się tafla zamarzniętego, srebrzystego jeziora. Widoki były naprawdę piękne, szybko wypstrykaliśmy wszystkie zdjęcia.
Potem nadszedł czas na piknik. Wśród pobliskich pagórków stewardessy rozłożyły koce i obrusy, a na nich proste przekąski. Najwięcej amatorów było na napoje, ponieważ suche powietrze w skafandrach sprawiło, że każdemu chciało się pić. Gdy piknik dobiegł końca, grupa przestraszyła się, ponieważ okazało się, że nigdzie nie ma pary zakochanych. Na szczęście po kilku minutach znaleźliśmy ich. Podziwiali wspaniałe widoki i zapomnieli o całym świecie.
Niestety nadszedł już czas pożegnania z Marsem. Wróciliśmy na prom, przeliczeni wcześniej przez stewardessy. Kapitan poradził, żebyśmy spróbowali się zdrzemnąć, ale chyba każdy z nas był za bardzo pod wrażeniem Marsa, by zmrużyć oczy.
Ta pierwsza podróż na Marsa zrobiła na mnie duże wrażenie. Właśnie dlatego wiele lat później zdecydowałem się przenieść na Marsa wraz z pierwszymi osadnikami. Czasami marzenia się spełniają.