Aby udzielić rzetelnej odpowiedzi na pytanie tematowe, najpierw należy zastanowić się, co to znaczy, że ktoś jest fircykiem lub, że zachowuje się właśnie jak fircyk. Pozwoliłem sobie zajrzeć do Słownika Wyrazów Obcych, jednak definicja tam zawarta okazała się zbyt mało opisową, dlatego postanowiłem, w oparciu o nią, stworzyć własną, która wyczerpywałaby moje oczekiwania. Fircykiem nazywa się ludzi, którzy, pełniąc ważne funkcje w określonych grupach społecznych, przywiązują bardzo duże i z całą pewnością zbyt duże znaczenie do swojego wyglądu zewnętrznego przy jednoczesnym zaniedbaniu obowiązków wynikających ze swojej roli w środowisku. Z drugiej zaś strony można zarzucać fircykom przesadne pretensje do otaczającego ich świata, gdy oni sami wyłącznie oczekują odeń wartości pozytywnych. Wreszcie pamiętajmy, że za fircyków uważa się ludzi wyznających zasady oparte na teorii filozofii epikurejskiej, a zatem nieco oddalonej od standardów współczesnej polityki, którą należałoby raczej zestawiać z ideologią racjonalizmu bądź też humanizmu racjonalistycznego. Nie wiem czy mogę nazywać rzeczy po imieniu i powiedzieć tym samym wprost, o której partii myślę w tym momencie, jednak sądzę, że elementarna orientacja w polskiej scenie politycznej wystarczy, aby nie mieć, choćby cienia, wątpliwości. Oczywiście praca dotyczyć będzie fircyków, których zrzesza, jednak pomyślałem sobie, że warto nadać owej partii jakiś pseudonim, niech będzie więc to litera "B".
Zatem historia partii "B" sięga roku 1991, a korzenie wyrastają z pewnej nadmorskiej miejscowości, gdzie powstał początkowo ruch społeczny, z czasem przemieniony w partię polityczną. I sądzę, że taka właśnie organizacja czasoprzestrzenna w zupełności wystarczy, aby odpowiednio identyfikować jej poszczególne członkinie oraz co ciekawszych polityków. Oczywiście już w tym momencie może się pojawić głos, że wielkim nadużyciem jest mówić o politykach znaczącej siły w polskim parlamencie jako o fircykach i w ten sposób właśnie ich kojarzyć. Mnie osobiście jednak wydaje się, że niewątpliwy sukces społeczny, który partia "B" święci i zapewne święcić będzie do końca kadencji obecnego sejmu, jest właśnie rzeczywistą konsekwencją swoistego politycznego emploi, które stworzyli ludzie będący w zarządzie partyjnym. Co mam w tym momencie na myśli? - oczywiście uprawianie polityki opartej na zasadzie wszechstronnej krytyki polskiej inteligencji z nieśmiertelnym w zasadzie już hasłem o odejściu Prezesa Narodowego Banku Polskiego, stawianie własnych interesów ponad dobro ogólnonarodowe czy świadome wykorzystywanie siły, gdy brakuje rzetelnych argumentów w czasie politycznej debaty, ale o tym tak naprawdę wie każdy, kto… powiedzmy ogląda wieczorne wydanie Wiadomości czy innego programu informacyjnego.
Być może nie powinniśmy się temu wszystkiemu dziwić, bo czegóż można oczekiwać od pań posłanek i panów posłów, którzy, jakże trudny przecież, egzamin maturalny, zdawali w wieku około trzydziestu a czasem nieco więcej lat i, proszę mi wierzyć, nie było to ich pierwsze ani nawet drugie podejście… Niektórzy mówią o tym egzaminie - EGZAMIN DOJRZAŁOŚCI - ja jednak nie będę złośliwy i nie zapytam, jak można decydować o wizerunku Polski mając zaledwie podstawowe wykształcenie… Tak, tak, ja doskonale wiem, że w sejmie jest ich bardzo niewielu ot, dwie czy trzy osoby, jednak nie zapominajmy o urzędach niższego szczebla, powiedzmy wojewódzkiego czy powiatowego, gdzie coraz częściej zasiadają i, niestety, sieją defetyzm i degrengoladę moralną i obyczajową.
Być może nie powinniśmy się temu wszystkiemu dziwić, bo czegóż oczekiwać od pań posłanek i panów posłów, którzy swoje kariery polityczne rozpoczynali w tak charakterystyczny dla przełomu XVIII i XIX wieku sposób - z widłami w rękach. Oczywiście nie pragnęli nikogo zabić, jednak tak znaczący atrybut, groźnie skierowany w stronę nadjeżdżających samochodów oraz okrzyki, których, po namyśle, nie będę cytował, jako że posługują się polszczyzną na bardzo niskim poziomie, nie sugerowały i nie sugerują po dziś dzień o wysokim poziomie kultury tych państwa. Bez wątpienia, każdy ma prawo do błędu i każdy ma szansę udowodnić, że zmienił się a swój sposób bycia dostosował do rangi urzędu, który piastuje - i faktycznie, niektórzy posłowie poczynili zdecydowane kroki, by odmienić swój wizerunek, ale co to? - nagle zostali dyscyplinarnie zwolnieni z klubu parlamentarnego. O czym to może świadczyć? - pozwolę sobie nie odpowiadać na to pytanie wprost.
Być może nie powinniśmy się temu wszystkiemu dziwić, bo czegóż oczekiwać od pań posłanek i panów posłów, którzy za podstawowy cel swojej działalności obrali tzw. politykę prosocjalną czy też prorodzinną, a prościej mówiąc i, w zasadzie, cytując jednego z działaczy politykę opartą na zasadzie, którą posługiwał się Janosik - zabrać bogatym, aby dać biednym. Hasło naprawdę przepiękne, aż bije od niego romantyczny bunt przeciwko zastanej rzeczywistości. Tylko właśnie, czy aby na pewno dzisiejsza rzeczywistość to najlepszy czas do ogólnonarodowego powstania przeciwko łże-elitom i "kolesiom" rozkradającym krwawiącą Rzeczpospolitą? Według mnie ich postawa i wypowiedzi są, najdelikatniej mówiąc, żenujące i dlatego tym razem ośmielę się i ponownie odwołam się do historii - a czy pamiętamy, jak skończył Janosik?
Bardzo interesującym zjawiskiem w polskiej polityce, które od niedawna funkcjonuje na naprawdę wysokich obrotach jest PR, czyli wszystko, co wiąże się z kreowaniem wizerunku medialnego polityków. To cały, niezwykle skomplikowany i wymagający naprawdę długich lat żmudnej pracy, system gestów, zachowań, intonacji głosowej i technik interpersonalnych, którego "na gwałt" uczą się politycy partii "B". Niestety i tutaj widać, że do najbłyskotliwszych uczniów oni nie należą, choć zatrudniają najlepszych w Polsce specjalistów od public relations, albo też są tak zajęci naprawianiem rozkradzionej Rzeczypospolitej i w konsekwencji, nie mają czasu odrabiać prac domowych. Dlatego też główną bronią pozostaje atak na tych wszystkich polityków, którzy swoją misję powierzoną przez naród realizują w sposób godny nie tylko zaufania ale przede wszystkim w sposób, którego nie musimy się wstydzić słuchając w radio sprawozdań z debat czy oglądając w telewizji programy publicystyczne.
Podsumowując powyższe rozważania chciałem dodać kilka faktów będących przysłowiowymi wisienkami na torcie, który jest zdeterminowany, aby wywołać niestrawność. Kilku polityków partii "B" zasiada w sejmie polskim, pomimo tego, że ciążą na nich wyroki skazujące za zakłócanie porządku publicznego, zniesławianie czy obrazę godności osobistej, przeciwko kilkunastu następnym toczy się postępowanie w karne w sprawach majątkowych a pikanterii dodaje fakt, że bardzo chętnie zasiadają za kierownicą służbowych oraz prywatnych samochodów, będąc pod wpływem alkoholu. Nie wspomniałem jeszcze ani słowem i pewnie nie wspomnę już o wyraźnych sympatiach klerykalnych przejawiających się w postaci bliskich kontaktów z rozgłośnią radiową, będącą właścicielem jednego z najsilniejszych nadajników w Polsce i w Europie, a która dziwnie kojarzy się ze specyficznym gatunkiem wełny. I jeszcze jedno - całkiem świadomie pominąłem letnie opalenizny w środku zimy, "podciągnięte" podbródki czy retuszowane powieki, bo wyciągać na światło dzienne takie rzeczy, oznaczałoby tylko jedno - wpisać się w poziom prezentowany przez nich samych - a tego, jak ognia, obiecuję przez całe życie unikać.
I wreszcie pora odpowiedzieć na pytanie tematowe. Tak, współczesny fircyk jest w zasadzie kopią fircyka z XVIII wieku. Oczywiście kopią uwspółcześnioną, wyposażoną w najnowszy model telefonu komórkowego i podręczny neseserek młodej kosmetyczki z samoopalaczem jako podstawą zestawu, jednak w zarysie teoretycznym nic się w zasadzie nie zmieniło. Dlaczego? Tego nie wiem… Najsmutniejsze jest to, że my, Polacy wybraliśmy takich właśnie niedorajdów, szaławiłów, lekkodusznych pół - patriotów na swoich przedstawicieli tak w sejmie polskim, jak i parlamencie europejskim. Dlaczego cisną mi się na usta pełne sarkazmu słowa - dlaczego ludzie ludziom zgotowali ten los…?