Ja, Roma Dragosani, wampirzyca z klanu Ravnos, spisuję historię mego nieżycia, aby zapełnić pustkę, jaka mi pozostała w wieczności. Mam nadzieję, że wiele pokoleń wampirów, począwszy od moich dzieci, pozna dzięki mnie wiele rozwiązań wielu zagadek. Bowiem to, co przydarzyło się mnie i moim towarzyszom, naprawdę zmieniło nie tylko nas, ale i całą historię świata

Wszystko zaczęło się w roku 1410, gdy, uciekając przed kolejnym łowcą, trafiłam na Wołoszczyznę. Tam poznałam pana tamtych ziem, Tibora Ferenczego. Okazało się, że nie jestem jedyną wampirzycą, jaka znalazła się w jego zamku tamtej nocy. Poznałam Jasmin Dragosani, z klanu Tremere, Feathora Ferenczego, Nosferatu, Lilith - Malkavian i Janosza Ferenczego - Brujah. Pan zamku, Tibor, pochodził z klanu Tzimisce.

Dowiedzieliśmy się, że pojawiliśmy się w zamku w samą porę. Mentor Tibora zaginął. Tzimisce zaproponował nam wspólną podróż w celu odnalezienia go i poznania odpowiedzi na wiele pytań, jakie kłębiły się w naszych głowach. Ponieważ i tak nie mieliśmy zamiaru wracać do domu, przystaliśmy na tę ofertę. Wyposażywszy się w broń, konie i pożywienie, ruszyliśmy z zamku.

Odjeżdżając, zobaczyliśmy, że zamek płonie. Wieśniacy z okolicznych wiosek akurat tej nocy urządzili sobie polowanie na wampiry. Myślałam, że Tibor wybuchnie. Był tak wściekły. Krzyknął, że ich rodziny przez mnóstwo pokoleń będą płacić za zuchwalstwo swoich przodków. Ze zgliszcz zabrał tylko dwa worki ziemi. Spojrzawszy ostatni raz na to, co przez tyle wieków było dumą rodu Ferenczych, wyruszyliśmy.

Po długiej podróży trafiliśmy do Krakowa. Tam udało nam się rozszyfrować notatkę, jaką pozostawił mentor Tibora.

Kryształ Zing. Oto przyczyna naszych kłopotów. Potężny artefakt, kształtujący rzeczywistość. Dzięki niemu można wykonać rytuał budzący Przedpotopowców, czyli trzynastu wampirów trzeciego pokolenia, którzy dali początek trzynastu wielkim klanom Kainitów. Kryształ Zing, według wielu legend, potrafił przenosić w czasie i zmieniać przestrzeń. To była duma i przedmiot pożądania wszystkich. A więc, dlaczego nie mielibyśmy to my go zdobyć?

Trop prowadził na północ. Wyposażyliśmy się w ciepłe futra i wyruszyliśmy.

Bardzo odpowiadało mi towarzystwo tych wampirów. Bardzo łatwo było ich naciągnąć na duże kwoty pieniędzy, dzięki czemu nie musiałam już zarabiać jako cyganka. A że zawsze pociągały mnie przygody i podróże, cieszyłam się nimi jak mogłam. Tak, ich naiwność była ogromna. Ale czegóż można się spodziewać po kimś, komu sumienie nie pozwala zabić, albo po kimś, kto uważa świat za prawdę?

Dotarliśmy do Skandynawii. Tam weszliśmy do pewnej jaskini.

Był tam. Czerwony i błyszczący. Piękna błyskotka, ciesząca moje złodziejskie oczy.

Kryształ Zing pulsował. Z lodowych bloków, które stały w komnacie, wyłoniły się trzy postacie. Piękne i potężne. Zrozumieliśmy, kim są. Opuściliśmy miecze. Widzieliśmy ich wielkość. Byli dużo potężniejsi od nas. Troje Przedpotopowców.

Kobieta uniosła dłonie i wykonała skomplikowany gest. Kryształ zabłysnął oślepiająco. Ogarnęła nas biała pustka, bez linii horyzontu. Nieprawdą jest, że nic tam nie było. Tam było Nic.

Obudziliśmy się w wielkim gorącu. Zrzuciliśmy z siebie ciepłe płaszcze i skóry i zobaczyliśmy pod naszymi stopami ciepły piasek pustyni. Świtało. Ogarnięci paniką na widok słońca, pobiegliśmy jak najdalej na zachód. Udało nam się dotrzeć do oazy. Wbiliśmy się do namiotu i zapadliśmy w letarg.

Wieczorem obudziły nas głosy i szarpanie za ramiona. Kilku żołnierzy wyciągnęło nas z namiotu i poprowadziło w kierunku miasta. Oczywiście okazało się, że oaza znajdowała się kilkaset metrów od murów miasta.

Z rozmów podsłuchanych od żołnierzy wywnioskowaliśmy, że Kryształ Zing przeniósł nas wprost do Egiptu. Nie było to nawet takie złe, ponieważ niektóre ślady tutaj właśnie prowadziły.

Nie doceniliśmy jednak poczciwych żołnierzy. Udało im się nas obezwładnić i ogłuszyć. Każde z nas otrzymało potężny cios w głowę i straciło przytomność.

Obudziliśmy się w lochu, przykuci do ściany świętym srebrem. Przy każdym ruchu srebro boleśnie raniło nasze stopy i przeguby rąk.

Feathor Ferenczy, najsilniejszy z nas wszystkich, nie zważał na ból. Odważnie napiął mięśnie i, rycząc z bólu, zerwał swoje łańcuchy. Potem porozrywał nasze okowy. Byliśmy wolni, ale bardzo słabi. Pragnęliśmy tylko się napić.

Głód krwi. Przekleństwo i błogosławieństwo. To żądza nie dająca się do niczego porównać. To głód, pragnienie i pożądanie w jednym. To bladość cery, słabość i siła. I świadomość, że może uda się go poskromić, a może nie. To chęć zabijania i jednocześnie strach przed jutrem. Głód zmusza do działania, jednocześnie hamując. Napić się! To nic, że pozbawi to życia jakiejś marnej istoty, skoro pozwoli trwać komuś więcej niż człowiekowi. Dzięki tej żądzy jesteśmy właśnie kimś więcej.

Wydostaliśmy się z lochu i znaleźliśmy się w wielkim holu. Szybko wbiegliśmy na górę i weszliśmy do pierwszej lepszej komnaty.

Przy biurku siedział księgowy. Otoczyliśmy go półkolem. Pragnęliśmy dowiedzieć się, kto nas uwięził i dlaczego. Pisarz wcale się nie przestraszył. Wprost przeciwnie, bił od niego spokój i lekkie zainteresowanie. Wyjaśnił nam, co następuje.

Pałac, a raczej wieża, w której się znajdowaliśmy, należał do kalifa. Z jego rozkazu zostaliśmy uwięzieni. Wieża miała kilkadziesiąt pięter, a on sam nigdy nie był powyżej piętnastego. Powiedział nam, co możemy spotkać na poszczególnych piętrach i do kogo zwrócić o pomoc.

Nie potrafił nam powiedzieć, gdzie mieszka kalif. Nikt nigdy go nie widział, a swoje rozkazy przekazywał przez swoją córkę. Moja wampirza pamięć okazała się zawodna co do jej imienia, dlatego niech będzie to Anna.

Próba wyduszenia z księgowego czegoś więcej zakończyła się fiaskiem. Kiedy Faethor chciał go zmusić do mówienia finezyjną tubą w zęby, dłoń przeszła przez pisarza. Był duchem.

Podziękowaliśmy zatem miłemu upiorowi i opuściliśmy piętro.

W drodze na wyższe piętra przeszliśmy przez bibliotekę, zbrojownię i opustoszały niestety skarbiec.

Na jednym z pięter, na którym nie był już nasz upiór, natknęliśmy się na straż. Było to kilku wampirów z klanu Dzieci Seta. Wykołowaliśmy biednych młodzieńców, którzy całkowicie zakałapućkali się wśród naszych wyjaśnień. Kiedy ich spławiliśmy, uznaliśmy, że bezpieczniej będzie, jeśli nasi mężczyźni przebiorą się za Dzieci Seta, a nas będą prowadzić jako ofiary. Znaliśmy odrobinę ich zwyczaje, które zabraniały kobietom przynależnictwa do ich klanu.

Weszliśmy do sali, w której odbywał się jakiś rytuał. Przewodniczyła mu piękna kobieta, dokładnie odpowiadająca opisowi Anny. Stanęliśmy pod ścianą i nasłuchiwaliśmy.

Anna skończyła rytuał i krzyknęła coś po egipsku. Wszystkie Dzieci Seta obróciły się w naszą stronę. Uznaliśmy, pewnie słusznie, że żadne rozmowy na nic się nie zdadzą i rzuciliśmy się do ucieczki.

Zgubiliśmy pogoń w labiryncie pięter i korytarzy i znaleźliśmy się na przedostatnim piętrze.

Zobaczyliśmy tam zabawną scenę. Starszy, grubszy facet w bogatych szatach bawił się piłką i kolorowymi zabawkami na podłodze komnaty tronowej. Podeszliśmy do niego i zaproponowaliśmy wspólną zabawę. Zachowywał się dokładnie jak dziecko.

Spytaliśmy, kim jest, że ma takie wspaniałe zabawki. Odpowiedział, że jest kalifem. Cieszył się, że ktoś go odwiedził. Anna dawno już u niego nie była.

Spytaliśmy, czy nie widział gdzieś czerwonego kryształu. "Taki ładny, czerwony? - spytał. - wczoraj się nim bawiłem ale Anna mi zabrała". Krew nas zalała. Zawsze musieliśmy być o krok za kryształem. Podziękowaliśmy kalifowi i poszliśmy na ostatnie piętro. Po chwili dołączył do nas Faethor. Pospiesznie wycierał usta. "I tak był wkurzający"- powiedział.

Na ostatnim piętrze czekała na nas Anna. Uśmiechnęła się paskudnie i przemieniła.

Nie była wampirem, ale mumią. Jej ogromne macki owinęły się dokoła nas. Nasze starania raczej na nic się nie zdały. Kiedy porażka była już nieunikniona, drzwi nagle się otworzyły i stanęła w nich postać z mieczem. Mumia puściła nas i zainteresowała się przybyszem.

My też już go rozpoznaliśmy. To był nasz znajomy, a zarazem największy wróg. Nieśmiertelny.

Ci ludzie byli niesamowicie potężni, ale mieli jedną wadę. Byli zbyt dobrzy i uważali, że zło należy wytępić. Dlatego często trudnili się eksterminacją wampirów lub wilkołaków. Teraz pragnął nam pomóc. Skoordynowaliśmy działania i zaatakowaliśmy równo. Mumia ryknęła i zginęła. Nieśmiertelny powiedział, że jeśli spotkamy się raz jeszcze, będziemy już po innych stronach barykady. Po tych słowach wyskoczył przez okno. Kilkaset metrów. No ale cóż, był Nieśmiertelny.

Tymczasem wieża zaczęła się walić. W panice zbiegaliśmy po schodach, coraz niżej i niżej. Udało się. Wypadliśmy z wieży w ostatniej chwili. Wieża zawaliła się, ale udało nam się coś ocalić. Mianowicie mały pierścień, który założył na palec Janosz, a który podobno miał pokazywać miejsce, w którym znajdował się obecnie Kryształ Zing.

Znów ogarnęła nas oślepiająca jasność. Kiedy zdołaliśmy się otrząsnąć, ledwo udało nam się uskoczyć przed nadjeżdżającym samochodem. Tak, samochodem. Tym razem Kryształ Zing przeniósł nas wprost do Chicago w roku 2313.

Otrząsnęliśmy się z ulicznego kurzu i spojrzeliśmy po sobie. Nasze stroje ze średniowiecza gdzieś zniknęły. Zamiast nich mieliśmy na sobie ubrania ze lśniącej skóry, a przy naszych bokach zwisały obrzyny i pistolety magnum.

Poczuliśmy głód. Postanowiliśmy wybrać się na łowy, a potem do elizjum, by pokłonić się księciu miasta.

Kiedy zaatakowaliśmy jednego z wielu przechodzących ludzi, z zaułka wyszło kilku uzbrojonych gości. Wiedzieliśmy, że to wampiry. Na oczach wszystkich przechodniów zaczęli korzystać ze swych mocy, całkowicie łamiąc wszelkie prawa Maskarady. Nie było czasu, by dłużej się nad tym zastanawiać. Szybko rozprawiliśmy się z naszymi wrogami i poszliśmy do siedziby klanu Nosferatu. Feathor Ferenczy był członkiem starszyzny swego klanu, uważał więc, że ugoszczą nas tam po królewsku.

Otworzył nam blady, przystojny młodzieniec. Zatkało nas. Nosferatu zwykle byli tak brzydcy, że musieli ukrywać swe twarze pod kapturem. Młodzian wyjaśnił nam, że teraz wszyscy jego bracia zrobili sobie operacje plastyczne. Zdziwiło nas to. Nosferatu?!

Młody wampir opowiedział nam, że Nosferatu są ostatnim klanem, który zachował dawną strukturę władzy. Reszta klanów rozpadła się. (Prawdopodobnie byłam jedynym Ravnos na świecie). Najpotężniejsi byli teraz Baali, wampiry biorące swój początek nie od Ojca Kaina, lecz od diabła. Sabbath, organizacja wampirów konkurencyjna do Camarilli miała wpływy w każdej części świata. Chicago za to było miastem całkowicie opanowanym przez wampiry. Ludzie nie zbliżali się do niego, dlatego diabolizm kwitł jak złoto. To dlatego nikt się nie przejął, kiedy napadli ta nas tamci. Takie walki były po prostu na porządku dziennym.

Ciekawiło nas, co spowodowało takie dziwne losy świata. Podobno ekspansja Baali zaczęła się już w średniowieczu, a konkretnie po tym, jak ktoś zburzył w Egipcie dziwną wieżę (ups, sorry). Dziwnym zrządzeniem losu Kryształ Zing wyposażył nas w wiedzę, co by było, gdybyśmy nie zniszczyli wieży.

Dowiedzieliśmy się zatem, że na początku wieku XX ktoś zamordował w Niemczech Hitlera, że nigdy nie było wojen światowych... Nawarzyliśmy zatem niezłego bigosu.

Podziękowaliśmy Nosferatu (Feathor nieźle go zbeształ) i wyszliśmy.

Tymczasem uaktywnił się pierścień Janosza. Wskazał za siebie, ale gdy się odwrócił, pierścień wciąż wskazywał za niego. Otworzył plecak i wyjął z niego czerwony Kryształ. Nieaktywny, oczywiście.

Wróciliśmy do naszego młodego przyjaciela. Miał on dość spore wiadomości na temat Kryształu Zing. Dowiedzieliśmy się, że istnieje sposób, by go uaktywnić. Otóż w części Stanów Zjednoczonych opanowanej przez wilkołaki, odkryto kamienną tabliczkę, która ponoć zawierała dziwną inskrypcję. Postanowiliśmy odszukać mężczyznę, który ponoć posiadał tabliczkę.

Młody wampir dał nam samochód i kierowcę, który uciekł zaraz po dowiezieniu nas na miejsce. Dotarliśmy na polanę, gdzie mieliśmy małe starcie z wilkołakami (kundle zawszone!) i pokrzepieni zwycięstwem ruszyliśmy dalej.

W niewielkim miasteczku znaleźliśmy staruszka, który nie bez oporów zgodził się pokazać nam tabliczkę. Biedny starzec... chociaż, z drugiej strony, nawet gdyby nie stawiał oporu, byliśmy już dość spragnieni. Cichcem uciekliśmy z miasteczka.

Tymczasem zaczęło świtać. Rozejrzawszy się bacznie, Tibor zauważył opuszczony samochód z zaciemnionymi szybami. W stacyjce tkwił kluczyk. Siadłam za kółkiem (ciekawostka, umiałam prowadzić) i ruszyliśmy.

Ujechaliśmy niewiele, gdy zachciało nam się spać. Zapadliśmy w letarg.

Kiedy zapadł zmierzch, wyszliśmy z samochodu. Skunks nie chciał ruszyć. Otworzyłam maskę i aż mnie zatkało.

Pod maską spał smacznie duch. Poczuł chyba, że ktoś na niego patrzy, bo otworzył oczy. Był równie zaskoczony jak my. Powiedział, że nazywa się Hubertus Scypion i wybrał sobie ten samochód za mieszkanie. Okazało się, że robił za silnik, dzięki czemu mogliśmy ujechać tak daleko. Uznawszy, że przyjaźń takiego ducha (1000 - letniego Rzymianina z pochodzenia), może nam się naprawdę przydać, powiedzieliśmy, że mamy w planach podróż do przeszłości i możemy go zabrać ze sobą. Biedny duch przystał na to. Był podobno ostatnim duchem na ziemi i czuł się bardzo samotny.

Przeczytał nam inkantację z tabliczki. Była pisana tak dziwnym językiem, że nikt z nas nawet nie potrafił rozróżnić wyrazów. Ale Scypion umiał. Inkantacja brzmiała... chociaż nie. Nie chcę, by ktokolwiek użył Kryształu w niecnych celach.

Duszek użył swoich mocy i teleportował nas z powrotem do Chicago, po czym stwierdził, że jest zmęczony i zwiał do Umbry.

Chicago, ale jakże zmienione! Wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado. Wszystko zrujnowane...

Próbowaliśmy znaleźć gdzieś naszego informatora, ale niestety spotkał go los jak wielu innych: zginął w płomieniach...

Okazało się, że nasza rasa została napadnięta przez zabobonnych ludzi. Nas również czekała mała z nimi potyczka. Jaki był jej wynik, lepiej nie wspominać.

Kapitan wojska miał nad nami niezłą przewagę, ale mimo to zaproponował nam coś. Mieliśmy zniszczyć klan Baali, który podobno nieźle nabruździł. Zgodziliśmy się, bo nie mieliśmy innego wyjścia.

Tymczasem nasz Tibor Ferenczy coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Nie wiedzieliśmy, co było tego przyczyną, aż w końcu domyśliliśmy się. Nie miał ziemi. Nie mam pojęcia, w którym momencie ją zgubił... ale było widać, że popada w coraz większą obsesję. Nie było rady, musieliśmy poczekać, aż nasz kochany kapitan wyśle ludzi do Rumunii. Przez całe dwa tygodnie oczekiwania Tibor stawał się coraz bardziej nieznośny. W końcu przyjechała jego ziemia i uspokoił się. Wyruszyliśmy w drogę.

Dojechaliśmy do ruin, które kiedyś były Bostonem. Tam przeczekaliśmy dzień i ruszyliśmy na polowanie na wampiry. Weszliśmy do jednego z największych domów Bostonu. To było nasze błogosławieństwo.

W największej sali domu, a raczej zamczyska, siedział mały chłopiec. W ręku trzymał Kryształ. Czerwony i ogromny jak dłoń dorosłego. Kryształ Zing. Skąd go miał? Nie mam pojęcia.

Chłopak wypowiadał jakieś zaklęcie. Nie bez kłopotu zabiliśmy chłopaka, ale błyszczący Kryształ wciąż unosił się w powietrzu. Moja przyjaciółka Malkavian zaczęła wypowiadać inkantację z tabliczki. Kryształ przygasł, ale zaraz znów zaczął pulsować. To było okropne uczucie: widzieć, jak Kryształ przywołuje Przedpotopowców i nie móc nic zrobić. Po kilku minutach, a może tysiącleciach, Jasmin Dragosani nie wytrzymała. Wyrwała Feathorowi tabliczkę i z furią rzuciła w Kryształ, strącając go na ziemię. Wtedy eksplodował.

Kiedy odzyskaliśmy zdolność widzenia, naszym oczom ukazała się ta sama duża sala, ale jakby zmieniona. Wyjrzałam przez okno...

To co zobaczyłam, niemal zwaliło mnie z nóg. Zamek stał na błoniach, po których maszerowało wojsko tureckie. Naszych uszu dobiegł krzyk: "Na mury! Wróg nadchodzi!"