Zawsze, kiedy siadam do pisania kolejnego opowiadania, mam dziwne wrażenie, że świat zamienia wokół mnie swoje kształty, wymiary tracą swoje znaczenie a czas jakby staje w miejscu lub przynajmniej zwalnia swój szaleńczy, zwykły bieg. Zanim jednak spotykam się ze swoim wiecznym piórem, kałamarzem z granatowym atramentem oraz cierpliwą kartką, odbywam swój maleńki rytuał. Najpierw, obowiązkowo, myję ręce, później zaparzam kubek aromatycznej herbaty - ostatnio odkryłam bajeczną czerwoną herbatę życia oraz "Indie" Liptona, wreszcie zamykam drzwi i wyrzucam niepotrzebny klucz, by cichutką muzyką stworzyć tło i wypełnić ciemność pokoju. Teraz mogę przywitać cierpliwe kartki i zasiąść do pisania przy blacie wiernego biurka. Tak… teraz wystarczy przymknąć oczy i ulecieć na skrzydłach fantazji tam, gdzie słowa nie wystarczają albo po prostu nie są więcej potrzebne, by mówić między sobą o wszystkim, co warte jest opowiadania. I dziś wszystko było podobnie. Ręce, herbata, drzwi, muzyka i.. nagle telefon…

- Cześć!, Co porabiasz? - usłyszałam w słuchawce - Nie masz ochoty wybrać się na spacer w świetle czerwcowego księżyca?

Dzwonił Piotrek, mój były chłopak, który nagle przypomniał sobie o moim istnieniu. Poczułem się kompletnie zaskoczona, więc odparłam:

- Nie, raczej nie. Jest późno, wykąpałam się, więc mam mokre włosy, a jak, być może, pamiętasz, nie lubię używać suszarki, bo strasznie się później włosy elektryzują, a poza tym, właśnie chciałam sobie trochę popisać.

- Ależ Marysiu… Nie będziemy spacerować długo. Przejdziemy się tylko do parku… Zresztą bardzo chciałem z Tobą o czymś ważnym porozmawiać - usłyszałam, jak tonie i próbuje się chwytać ostatniej brzytwy.

- No to rozmawiajmy… (Ale halo! O co Ci, człowieku, chodzi? Chce Ci się rozmawiać? Teraz? W środku nocy? Gdzieś Ty był przez ostatnie miesiące? Oj… coś mi się nie podobało…)

- Marysiu no…. Bo to nie jest rozmowa na telefon… a ja chciałem… zresztą, nieważne… Zejdziesz do mnie na dół?

- Ale czy nie możemy tej rozmowy przełożyć na jutro? - zapytałam, bo nie miałam najmniejszej ochoty wychodzić gdziekolwiek i znowu się ubierać, że tak powiem, normalnie.

- No ja bym wolał… No to może ja…

I w tym momencie połączenie zostało przerwane. Nie wiem, co mogło się stać. Może rozładowała mu się bateria, może jakaś awaria sieciowa a może po prostu brakło mu argumentów i rozłączył się… Tak, wszystkie trzy opcje były równie prawdopodobne.

I tylko mnie z równowagi wyprowadził. Pomyślałam sobie, że następnym razem wyłączę też telefon, żeby nikt nie próbował się włamywać "do mojej ciszy", jak zwykłam nazywać sobie czas, kiedy piszę. Usiadłam na chwilę w fotelu, bo przecież z nerwów nie mogłam pióra utrzymać w dłoni, a to mogło skończyć się albo kleksem na kartce, albo niebieskimi palcami przez trzy następne dni. Wypiłam parę łyków herbaty, ale była jakaś taka mdła, taka słodko-gorzka, nudno-populistyczna, brukowo-chodnikowa. Nienawidzę takiej herbaty. Jeszcze wystygła i straciła swoją moc delikatnego parzenia podniebienia, które zawsze tak lubię. Myślałam, że trafi mnie szlag. Wiedziałam, że jest tylko jedno rozwiązanie tego problemu - tylko gdzie jest mój telefon… Chwila nerwowego przerzucania bezużytecznego papieru i już znalazł się - bo zadzwonił na fotelu. Sms od Karoliny. O matko, skąd ona zawsze wie, kiedy napisać? Zapraszała na spacer… Szybko - jej numer….

- Cześć, to o której się spotykamy?

- Wiesz.. ja właśnie przechodziłam obok Twojego bloku i widziałam Piotra. Wydało mi się to dość dziwne, więc pomyślałam, że chcesz mi chyba o czymś powiedzieć, no nie… - w głosie Karoliny brzmiała jakaś dziwna nuta…

- Co!!! Jak to? Ale halo! Nic Ci nie chcę powiedzieć. A nie jednak chcę - poczekaj na mnie na dole - za trzy minuty będę.

Kochany Pamiętniku!

W tym momencie muszę przerwać pisanie, bo na dole czeka na mnie Karolinka, a ja muszę jeszcze wysuszyć włosy i coś na siebie założyć, bo przecież padłaby ze śmiechu, gdyby zobaczyła mnie w tym workowatym dresie… Do jutra.

P.S. Jeśli wydarzy się coś, o czym powinnam napisać, to na pewno do dzisiaj jeszcze, chyba że wrócę później, więc jednak do jutra…

Właśnie wróciłam. Jest prawie dwadzieścia minut po pierwszej i mama powiedziała, że porozmawiamy sobie na ten temat jutro, po czym wyszła i zamknęła dość głośno za sobą drzwi. Oj, mam wrażenie, że nie będzie to jedna z miłych rozmów przy lodach albo kawce i ciasteczku, po których w sobotę śmigamy razem na zakupy. Boję się, że nieprędko śmignę na zakupy nawet sama, bo jakoś tak przeczuwam, że nastąpią poważne cięcia budżetowe i odbędzie się względem mojego kieszonkowego, które przecież i tak jest koszmarnie niskie. Eh… Ale jedno mogę powiedzieć - warto było wyskoczyć na ten spacer z Karoliną, bo idiotka - przypominam, że to nie jest do końca niepozytywna forma, zaś oznacza człowieka, no dobra, kiedy mówię "Idiota" do jakiegoś chłopaka, to myślę o nim zdecydowanie niepozytywnie, jednak pamiętajmy, że Karolina jest dziewczynką, a w dodatku moją najlepszą przyjaciółką, dlatego pewnie by się nie obraziła, więc niech zostanie. Tak więc, jak już napisałam, Idiotka (Kochana Moja Karolinka) myślała, że znów się spotykam z Piotrkiem, dlatego zasłużyła sobie na takie właśnie określenie. Ale nie o tym chciałam… A swoją drogą, sama nie wiem, jak to się dzieje, że kiedy mam do napisania coś ważnego o kimś, to najpierw muszę napisać całkiem spory fragment poświęcony mnie samej. Ale do rzeczy, do rzeczy, jak mawia pani od matmy. Karolina wracała właśnie ze spotkania z Michałem, ba, tylko czy to było spotkanie, skoro zabrał ją najpierw do kina, później poszli na lody i jeszcze wyciągnął ja na spacer w zachodzącym słońcu nad brzegami Wisły. Kto by się po nim takiego gestu i takiego romantyzmu spodziewał - zawsze myślałam, że to jest jakiś dziwak, który tylko te swoje łódki, łódki i tylko łódki, świata ludzi poza nimi nie widzi, a tymczasem okazuje się, że jest to… Hmm… Co najmniej facet na poziomie, to znaczy facetem, to on może będzie za kilka lat, ale na pewno dobrze się zapowiada, więc, niech mu będzie, jest top koleś na poziomie, który pretenduje do miana mężczyzny. I do tego Karolina jakaś tak dziwna była, te jej zawsze różowe policzki zdawały się dziś płonąć jak to zachodzące słońce, co to je oglądali, a głos dziwnie jej falował i załamywał się momentami - zaraz, zaraz… Cosik mi się tu nie za bardzo podoba, bo… O Matko! Gdzie jest mój telefon? Szybko, szybko! No piszże się esemesie szybciej… Żeby ona tylko nie spała. Nie, nie. Na pewno nie śpi, bo przecież nie można zasnąć, jeśli się pozna kogoś tak gwałtownie i tak nagle, i tak na nowo, i przeżyje się takie wspaniałe zaskoczenie względem tej osoby. A pamiętam, jak plotkowałyśmy sobie o nim na matematyce, kiedy stał przy tablicy i mocował się z tym graniastosłupem - nawet się cieszyłam, że mu się w końcu udało - zawsze to jeden punkt dla nas w zmaganiu z matematyczką - psychiczką. No ale dość o tym wszystkim. Okazało się, że Karoliny mama mówiła, że jej koleżanka mówiła, że przyjęli moją pracę na konkurs literacki. A właśnie!

Drogi pamiętniczku!

Znamy się przecież nie od dziś, a ja zapomniałam w ogóle o swojej pracy. No to mamy chwilę, żeby choć kawałek jej do Ciebie zapisać…

Z Harrym znamy się nie od dziś, więc bezsensem byłoby przypominać historię jego życia - reżyser słusznie, jeśli założymy, że poprzednie części są widzom znane, unika cytatów, unika nudnawych retrospekcji, których nie wystrzegli się Chris Columbus (Harry Potter i Kamień Filozoficzny, Harry Potter i Komnata Tajemnic) i Alfonso Cuaron (Harry Potter i Więzień Azkabanu), nie unika zaś przedstawienia swojego bohatera - dowiadujemy się więc, choć na całe szczęście nie na początku, że Harry ma czternaście lat, że jest sierotą a jego rodzice zginęli z ręki Lorda Voldemorta czy, jak kto woli, Sami - Wiecie - Kogo, no i że jest dzięki temu sławny w całym świecie czarodziejów. Natomiast błędnym założeniem scenariusza (autorstwa Stevena Klovesa) wydaje się być, że nie opowiada w zasadzie ani "słowem" o pozostałej dwójce bohaterów, Ronie i Hermionie, co więcej nie wyjaśnia widzom filmu poszczególnych scen a nawet całych sekwencji lub pozostawia je bez wyraźnej motywacji przyczynowej, tak jest na przykład ze sceną pierwszej lekcji obrony przed czarną magią, ewidentnego romansu Hagrida z Olimpią Maxime, dyrektorką Beauxbatons, czy spotkaniem Harry'ego z duchem dziewczynki w czasie kąpieli. Skądinąd scena ta jest nad wyraz śmiała, by nie powiedzieć "szkolno - wychowawcza", jeśli weźmiemy pod uwagę, że główną publiczność stanowią dzieci a Harry pojawia się tam prawie nagi, jak sugeruje swoim, dość prowokującym, zachowaniem Marta. Newell chyba jednak nie zapomniał, że dzieci są dziećmi i nie wolno mu przesycić filmu, jak by nie było o czarodziejach, podbojami i zawodami miłosnymi rodem ze świata mugoli, dlatego wątki te, choć bardzo wyraźne, raczej wywołują uśmiech, niż zmuszają do zastanowienia nad tzw. dalszym ciągiem. Bez wątpienia zaś jest to film dla młodzieży współczesnej, bowiem nie brakuje technik zaczerpniętych z wideoklipów, gdzie "szybki" montaż dodaje scenom dramatyzmu a słowa wydają się być zbędne, nie brakuje "dojrzałych rozmów o męskiej przyjaźni", nie brakuje wreszcie romantycznych uniesień zapierających dech w piersiach. Nie można także przejść obojętnie obok efektów specjalnych i wykorzystanych w filmie technikach cyfrowych, a dzieje się tak, ponieważ zdają się one "brać górę nad prostym czarowaniem" w świecie, bądź co bądź, magii. Trudno jest mi ocenić, czy było to zamierzeniem reżysera, czy "wyszło mu całkiem przypadkiem", lecz magiczność świata czarodziei zginęła, tym razem, gdzieś pomiędzy kolejnymi zadaniami Turnieju Trójmagicznego - ale na szczęście nie zginęła zupełnie. Oczywiście odzywa się we mnie w tym momencie "miłośnik" wersji książkowej, bo przecież nic nie może zaspokoić potrzeb czytelniczej wyobraźni. O wiele poważniejszym zarzutem zaś wydaje się być stwierdzenie, że zabrakło temu filmowemu Hogwartowi jakiejś świadomości istnienia świata niemagicznego, jakiegoś czytelnego nawiązania do rzeczywistości po drugiej stronie lustra, jakiegoś sygnału, że nie znajdujemy się w innym wymiarze istnienia, a przynajmniej nie jest to tak do końca.

I jeszcze fragment z zakończenia, bo kiedy je pisałam, bardzo mi się podobało…

Czy zatem warto spędzić w kinie ponad dwie godziny poszukując w obrazie Newella prawdy o rzeczywistości, bez względu, czy tej realistycznej, doskonale nam znanej, czy tej poznawanej coraz dokładniej za sprawą kolejnych książek o Harrym Potterze? Czy można mówić o "genialnie postmodernistycznym" sposobie przyciągania młodego widza do kina - bo przecież wirtualny odbiorca Harry' ego dojrzewa wraz z nim, a poza tym dziś nie widzieć najnowszego Harry' ego Pottera zdecydowanie nie jest trendy? Czy wreszcie film Newella można traktować jako zwykłą przerwę w myśleniu, weekendową wycieczkę do innego świata, gdzie nie ma miejsca na zło, zmęczenie życiem i wątpliwości po zakończonej projekcji? Cóż, sądzę, że odpowiedź nie jest taka oczywista, bowiem film mimo swej apriorycznej baśniowości, nie daje prostych odpowiedzi na tradycyjne pytania. Na pewno nie można się w czasie projekcji nudzić a to za sprawą szybkiej akcji zrealizowanej, o czym mówiłam wcześniej, kosztem wątków psychologicznych. W kilku miejscach jakby brakuje postawienia przysłowiowej "kropki nad i", by nie było wątpliwości - co, skąd i po co się dzieje, jednak to tłumaczyć można pierwotnym założeniem, że widz zna wcześniejsze filmy o Harrym. A czy ktoś będzie się zastanawiał nad wymiarem estetycznym filmu, czy będzie go oglądał z czystej ciekawości, czy po prostu pójdzie do kina z nudów - to wydaje mi się, że w tym typie kina jest sprawą drugorzędną. Chyba jedyne, co można powiedzieć na pewno to to, że przed reżyserem następnej części stoi nie lada wyzwanie, bowiem pokazano świat czarodziei jakby nie - czarodziejski, kolejna część musi być więc jeszcze "gorsza", no i główni bohaterowie będą o kolejny rok starsi, cokolwiek może to dla scenarzysty znaczyć… Tak czy siak, Harry' ego Pottera i Czarę Ognia ogląda się dobrze, bo po wyjściu z sali kinowej pojawia się myśl, co będzie dalej i kiedy owo dalej pojawi się na ekranie. Zatem, podsumowując, film chyba warto obejrzeć - może po prostu dlatego, żeby być "trendy"…

To tyle… A konkurs organizowany jest przez Silver i można wygrać roczną wejściówkę na trzy dowolne filmy w miesiącu dla dwóch osób - więc się postarałam, no nie…J