Po lekcjach wróciłam do mieszkania. Niestety nikogo w nim nie ma. Jestem trochę zaskoczona. Na kuchence postawiony jest jeszcze ciepły obiad. Wszystko zdaje się wyglądać zwyczajnie, ale ja mam wrażenie, jakby cała moja rodzina, przy pomocy magicznej różdżki, po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Byłam nieco zaniepokojona, lecz zdecydowałam, że nie będę się nad tym zastanawiać. Włączyłam telewizor. Minęło może dwadzieścia minut, jak na złość, na każdym programie jakaś telenowela brazylijska, których wprost nie znoszę. Staram się uspokoić, chociaż widzę, że i tak ręce mi drżą niczym "osika na wietrze". Zbliżam się do okna z nadzieją, iż zobaczę nadjeżdżający samochód moich rodziców. Jednak nic nie zauważam. Coraz bardziej przygnębiona wracam do swego pokoju. Już dociera do mnie, że jestem okropnie zdenerwowana. Nawet nie staram się już zapanować jakoś nad moimi nerwami. W pewnym momencie dzwoni domofon. Na jego dźwięk, aż podskoczyłam w fotelu. Lecz w tej samej chwili uświadomiłam sobie, iż to przecież moi rodzice wracają. Szybko doskakuję do domofonu, podnoszę słuchawkę, ale nic nie słyszę. Odkładam ją z powrotem na miejsce. Ale domofon wciąż dzwoni. Stwierdzam, że to jacyś smarkacze robią sobie durne kawały i całkiem wyłączam domofon. Nagle słyszę pukanie do drzwi. Zaglądam przez malutki wizjer, myśląc, że ujrzę rodziców. Jednak nic nie widzę, gdyż ktoś na zewnątrz zasłania wizjer dłonią. Czuję, jak uginają mi się nogi. Chyba za chwilę zacznę płakać. Łamiącym się głosem pytam z wysiłkiem: "kto tam?". Znowu żadnej odpowiedzi. Do głowy zaczynają mi przychodzić najgorsze myśli. Nie mam pojęcia co teraz zrobić?! Przychodzi mi nawet do głowy żeby wezwać policję. Za chwilę z zewnątrz dobiega mnie śmiech mojej koleżanki. Krzyczę na nią okropnie i wyzywam ją od "potworów bez serca". Ale ona mówi, że wcale nie dzwoniła tutaj domofonem. Już się trochę uspokoiłam. Razem z nią czuję się o wiele bezpieczniej. Podchodzę do domofonu i odblokowuję go, wierzę, że już się nie odezwie. Niestety on nadal dzwoni. W tej chwili moja koleżanka Anka jest także zdenerwowana. Obie zaczynamy się trząść. Za moment uspokajamy się wzajemnie. Anka mieszka w tym samym bloku na parterze, a ja na trzecim piętrze. Postanowiłyśmy zejść na dół i zobaczyć kto tak wydzwania, a jakby coś się działo to kryjemy się w mieszkaniu Anki. Zabieramy ze sobą nóż oraz parasolki, gdybyśmy musiały się bronić. Wychodzimy, zamykam mieszkanie na wszystkie zamki. Gdy byłam jeszcze w mieszkaniu, mój strach był dużo mniejszy. Teraz czuję, że moje nogi zaczynają mi odmawiać posłuszeństwa. Mam wrażenie, że są jak z kamienia. Stoimy na samej górze, na razie niczego nie zauważamy. Dopiero, kiedy schodzimy na dół, serce zaczyna mi walić jak oszalałe. Zeszłyśmy już na sam dół. Jeszcze nigdy droga z trzeciego piętra na parter mi się tak nie dłużyła. Wydawało mi się, jakbyśmy szły całe wieki. Po chwili wyglądamy zza rogu, aby zobaczyć wejście do bloku. Ktoś właśnie wchodzi do naszej klatki. Szybko wbiegamy do mieszkania Anki. Popycham ją przypadkowo, Anka wbija sobie trzymany nóż w rękę. Całe szczęście to tylko skaleczenie. Decyduję się pójść bliżej domofonu i sprawdzić, kto tam jest. W tej chwili mam w głowie tylko tą myśl. Moje nogi są teraz jak z waty. W końcu jestem! Widzę, że do domofonu wsunięta jest zapałka. Zbliża się do mnie moja sąsiadka, która przeprasza, że ją tam wsunęła. Wyjaśnia, że inaczej ciągle dzwoni w jej mieszkaniu, a ma przecież małe dziecko. W ogóle nie rozumiem co do mnie mówi. Emocje powoli opadają i zaczynam być na siebie zła, że tak szybko panikuję. Przecież to niedorzeczne, przestępcy nie wędrują sobie od klatki do klatki na tym osiedlu i nie mordują mieszkańców. Jeszcze na dodatek ten durny nóż. Przecież Anka mogła się nim poważniej zranić… Muszę się nauczyć bardziej panować nad moimi emocjami.