Wakacje zapowiadały się wprost rewelacyjnie. Na Darze Młodzieży miałem opłynąć kulę ziemską. Kiedy o tym usłyszałem, byłem zachwycony. Jeszcze nigdy wcześniej nie brałem udziału w tak poważnym przedsięwzięciu. Oczywiście pływało się tu i tam, ale to nigdy nie były tak długie trasy. Teraz czekała mnie prawdziwa wyprawa. Przygotowania trwały długo. Kiedy wszystko było już zapięte na ostatni guzik, wtedy pozostało jedynie czekać na dzień wyjazdu.

Żegluga rozpoczęła się pod dobrymi wiatrami. Wydawało się, że los nam sprzyja. Pokonaliśmy już wiele mil morskich. Dotarliśmy już do 24° równika, kiedy zaczął się niemiłosierny upał. Po upływie tygodnia na horyzoncie zarysowało się przed nami wybrzeże Madagaskaru. Potrzebowaliśmy jakieś trzy godziny, aby dotrzeć do portu mieszczącego się w części południowej wyspy. Nasza 3-masztowa fregata radziła sobie do tej pory bez zarzutu. Szybko przecinała błękitną taflę ogromnego zbiorowiska wody. Pędziliśmy gnani zachodnim pasatem. Nareszcie zmiana po długim okresie bezwietrznym. Jednak taka nagła zmiana na Oceanie Indyjskim nie wróżyła niczego dobrego. Już nawet na zachodzie nieba widniały małe chmurki, a ciśnienie zaczęło się podnosić. Strefowy wiatr się wzmaga, a cała załoga zaniepokojona patrzyła w niebo. Mijały długie minuty, a grotmaszt wyginał się. Byliśmy spychani z kursu na wschód. Robiło się ciemniej i ciemniej. W sercach naszych zaczął pojawiać się lęk. Nigdy w takich sytuacjach nic nie wiadomo. Kapitan, który nigdy nie tracił zimnej krwi, wydawał się zdenerwowany. Na zachodzie kompletnie się ściemniło. Wtem potężne fale układają się w ogromny wir. Powstaje niesamowity żywioł, miało się wrażenie tak jakby niebo toczyło walkę z wodą. Nasze serca zadrżały z trwogi. Potęga natury dała o sobie znać. Ta walka w jednakowym stopniu przerażała i fascynowała. W końcu wszystko było jasne - to tajfun.

Ciśnienie skacze w górę. Fokmaszt został napięty do granic wytrzymałości. Nic nie może stłumić ryku fal i szumu zbliżającego się cyklonu. Zbaczamy z kursu. Żagle zwinięto. Woda coraz bardziej wdziera się na nasz pokład. Cztery osoby przy sterze próbują zachować pozycję naszego frachtowca. Wszystkie wysiłki okazały się nadaremne. Robi się bardzo ciemno, a te mroki nagle rozświetlają błyskawice bladym blaskiem. Wszyscy członkowie załogi zawzięcie walczą z żywiołem. Wszystkie mięśnie są napięte, ale to w niewielkim stopniu pomaga. Jesteśmy bezwolną zabawką w rękach znacznie potężniejszych od nas sił. Szkuner skacze jedynie po falach. Tajfun coraz bardziej się zbliża. Kiedy potworny ryk zbliża się, przywiązuję się do masztu. Wszystko skrzypi pode mną. Chyba zostaniemy zgniecieni - pomyślałem. Nagle widzę maszt, który jest zginany jak zapałka. Kilkanaście osób walczy z niezwyciężonym żywiołem. Stawką w tej grze jest życie. Wszyscy o tym wiedza, stąd tyle zaciekłości. Wtem czuję ogromny powiew. Unoszę się w górę, potem spadam....

Po jakimś czasie odzyskuję przytomność. Wszystko ucichło. Rozglądam się wokół i widzę bezkresne gładkie jak stół morze. Nie mogą się odwrócić na plecach, bo ramię mnie straszliwie boli. Zobaczyłem jednak, że leżę na jakiejś szerokiej kłodzie. Być może to pozostałość po maszcie. Dryfuję na tym balu w pobliży wybrzeży. Kiedy się ocknąłem, dopłynąłem do brzegu. Zszedłem na ląd. Zrobiłem kilka kroków i tu siły odmówiły mi posłuszeństwa. Padłem na piasek. Miałem nadzieję, że innym też się udało przeżyć. Teraz chciałem trochę odpocząć, by później na wyspie znaleźć sobie jakieś bezpieczne schronienie i czekać na ratunek Zapadłem w głęboki sen.