Przed osiemnastu laty nie istniałem. Jednak nie było to dla mnie powodem do zmartwień, bo zwyczajnie mnie nie było. Zapewne kiedyś znowu mnie nie będzie. Ale już teraz martwię, mając taką świadomość, gdyż doskonale wiem, że przestanę istnieć i obawiam się tego, bo właśnie teraz doświadczam istnienia. Ta tragiczna świadomość przyszłego nieistnienia ciąży i nieustannie powraca w moich myślach, wiem będzie mnie nękać aż do chwili śmierci. Życie człowieka to suma następujących po sobie chemiczno-fizjologicznych procesów - powiedziałby biolog czy chemik. Jednostka to najmniejszy element państwa - wyjaśni polityk. Tylko stworzenie czegoś wielkiego zapewni ci nieśmiertelność, bo pamięć o wielkich umysłach jest wieczna - doradziłby poeta. Cóż nie czuję się ani syntezą odziedziczonego po przodkach materiału genetycznego, ani ogniwem państwowego organizmu, a już w najmniejszym stopniu zależy mi na tym, by coś po mnie zostało. Po co kiedyś mieliby mnie wspominać i dlaczego miałbym się tym przejmować, przecież wtedy nie będę już istniał....
Życie jest już w samej swej istocie okrutne. Właśnie ono jest taką włócznią, która boleśnie mnie rani. Jeśliby człowiek potrafił przewidywać skutki swych działach, gdyby w życiu było coś pewnego, jakaś prawda, którą można uznać za pewnik i kurczowo trzymać się jej - o ileż prościej by było żyć. Dla niektórych ludzi religia - skarbnica prawd i dogmatów jest punktem odniesienia, ale przecież tutaj również nie wszystko jest takie oczywiste. Co sprawia, że wszystko jest tak mgliste? Zawsze musi istnieć jakieś "ale"? Wystarczy zadać z pozoru proste pytanie, czy ci, którzy nie wierzą w Jezusa, dostąpią życia wiecznego? A jaki los spotka miliardy szlachetnych ludzi, którzy żyją w miejscach kultu Allacha? Przejmujące poczucie, że w masie miliardów zamieszkujących Ziemię jestem zaledwie kroplą, a równocześnie świadomość istnienia, oraz przekonanie o własnej wyjątkowości, o tym , że jestem niepowtarzalnym "egzemplarzem" działa tak przygnębiająco, że czasem nie mam ochoty istnieć. Ale odsuwam też od siebie myśli o nieuchronnej śmierci, żal umierać, a najlepiej nie umierać - NIGDY. Paradoks…
Jaką mam tarczę przeciw włóczni złego? Wiem, że tarcza, która by chroniła przed śmiercią nie istnieje. Jakimi środkami można walczyć z upływem czasu? Jak można uciec przed nieuchronną starością?
Pozostaje akceptacja faktów, próby zapomnienia o tym, że jesteśmy ludźmi i kiedyś każdego z nas bez wyjątku czeka śmierć, to może dać odrobinę wytchnienia. Życie najzwyklejszymi troskami dnia codziennego - poranne wstawanie, uczenie się, kino, Internet - to mój lek na strach. Nie poświęcać zbyt dużo czasu na egzystencjalne rozmyślania - to moje schronienie, to prawda - nikłe, lecz jedyne. Nie martwią mnie niepowodzenia, zawiść czy fałsz, którego na świecie jest tak dużo. Staram się nie zamartwiać niepowodzeniami w szkole, nieporozumieniem z rodzicami, czy nie zaliczonym sprawdzianem. Sądzę, że są to problemy nie warte tego, by zbytnio przykładać do nich wagę lub zadręczać się nimi. Życie jest zbyt krótkie. O wiele ważniejsze jest zdrowie. Nie ma sposobu, bym żył wiecznie. Dlatego staram się eliminować wszelkie napięcia i nie brać sobie do serca błahostek - żeby przynajmniej przedłużyć życie. Jest to jakaś nadzieja…
Ironicznym stosunkiem do rzeczywistości, wzgardą lub cynizmem trudno coś osiągnąć. Walka i rozpacz też są daremne. Nie warto rezygnować ze wszystkiego w imię wiary w istnienie innego wymiaru, przyszłego bytu. Moja tarcza to - nieświadomość śmierci, beztroska polegająca na umiejętnym odróżnianiu spraw ważnych od błahych oraz skupienie uwagi na codzienność i czerpanie z niej pozytywnej, niezbędnej do życia energii.