Moim zadaniem w niniejszej pracy będzie recenzja niedawno oglądniętej przeze mnie adaptacji filmowej wielkiego polskiego dzieła Henryka Sienkiewicza pod tytułem "Quo Vadis". Od razu muszę stwierdzić, że to nie będzie łatwe zadanie, gdyż trudno mi zając jakieś jedno stanowisko wobec oglądniętego obrazu. Nauczyciele wymagają w szkole, żeby recenzja jakiegoś utworu, filmu czy innych form artystycznych była jednoznaczna w swojej wymowie, by określić się, czy jest się zadowolonym czy też nie z zobaczonego dzieła, by pokazać, że jest to dzieło udane bądź też nie. Jednakże, przynajmniej dla mnie, takie jednoznaczne wydanie opinii w wypadku tego filmu, jest trudne a wręcz nie możliwe, gdyż po jego oglądnięciu zostały mi sprzeczne i bardzo różnorakie odczucia.
Tak dzieje się wtedy, kiedy w kinie ma zostać wyświetlona adaptacja filmowa jakiegoś wielkiego dzieła polskiej literatury, gdyż wiele osób czeka na nią z niecierpliwością, by zobaczyć jak reżyser poradzi sobie z przeniesieniem literatury na obraz filmowy. Publiczność w wypadku takich filmów jest dużo bardziej wymagająca i sceptyczna niż w przypadku jakichkolwiek innych, których scenariusze są wymyślane. Kiedy idzie się na jakiś film do kina, to wybiera się taką pozycje, która pasuje do indywidualnych zainteresowań, na przykład pod względem gatunkowym czy też treści w nim poruszanych. Można oczekiwać od takiego filmu dużo, ale z reguły po projekcji wychodzi się z kina zadowolonym bądź nie, ale szybko zapomina o danym utworze, gdyż był on czymś nieistotnym, takim przerywnikiem, formą rozrywki w naszym życiu. Ale kiedy idzie się na film, który jest adaptacją jakieś znamienitej polskiej książki sprawa wygląda już zupełnie inaczej. Od razu pojawiają się spekulacje, jak to czy tamto zostanie ukazane, jacy zostaną dobrani aktorzy, jak dopasowana zostanie muzyka a jak wypadną zdjęcia i tak dalej. Najczęściej publiczność w takich wypadkach jest bardzo krytyczna i uprzedzona, a i fachowcy z zakresu krytyki są bezwzględni wobec reżyserów, którzy porywają się na takie przedsięwzięcia.
W ostatnich latach kręcenie filmów na podstawie wielkich polskich powieści stało się niezwykle modne. Była już premiera "Ogniem i mieczem", "Pana Tadeusza" a teraz właśnie "Quo Vadis". Na każdy z tych filmów czekano z niecierpliwością chcąc zobaczyć, jak swoje zadanie wypełnił reżyser i cała ekipa zajmująca się nim.
Kiedy tylko do mediów dotarły wieści o rozpoczęciu pracy nad ekranizacją "Quo Vadis" od razu pojawiły się dyskusje i debaty nad tym pomysłem, już zaczęły ścierać się ze sobą różne opinie, kontrowersyjne sądy i rozważano nad kolejnymi krokami reżysera.
Dużo sprzecznych sądów wywołała wiadomość o obsadzie zaplanowanej do tego obrazu. Reżyser postawił na młodych, właściwie początkujących aktorów: Pawła Deląga, który miał wcielić się w postać Winicjusza oraz Magdalenę Mielcarz, mającą odtworzyć rolę Ligii. Dużo nerwów i dyskusji wywołał także pomysł zaproszenia do tego przedsięwzięcia polskiego aktora, który raczej kojarzy się wszystkim z mało ambitnymi, wręcz wulgarnymi polskimi filmami, gdzie odgrywał role twardzieli- Bogusława Lindy, który w adaptacji "Quo Vadis" miał wcielić się w postać Petroniusza- wielkiego i zaufanego przyjaciela cesarza, który w oryginale Sienkiewicza był wzorem elegancji, dyplomacji i w ogóle pewnym ideałem zachowania. Jednakże w tym miejscu od razu stwierdzę, że Linda znakomicie poradził sobie ze swoja rolą, czym udowodnił, że jest wielkim aktorem, umiejącym wcielać się w role, w których nie musi przeklinać i gonić z karabinem po ulicach. Według mnie świetnie odegrał postać Petroniusza i nawet sam Sienkiewicz byłby z pewnością zadowolony z kreacji, którą stworzył, gdyż w pełni pokrywała się ona z założeniami płynącymi z literackiego pierwowzoru. W jego postaci widać bardzo dobrze cyniczny charakter, a jednocześnie zdrowy rozsądek, uczciwe zachowanie, które na dworze cesarza rzymskiego było bardzo rzadkie, a wręcz niespotykane. Dodatkowo Linda obdarzył swoją postać tym charakterystycznym dla siebie uśmiechem i towarzyszącym mu wyrazem twarzy, czego nikt lepiej nie potrafiłby zagrać. Nie tak wyśmienicie wyszła natomiast gra aktorów o zdecydowanie mniejszym doświadczeniu niż Bogusława Lindy. Jeżeli przypatrzyć się postawie Magdaleny Mielcarz, to można mieć wrażenie, że właściwie ona tylko jest na ekranie, bo gdyby zaczęto poszukiwać jej gry, to okazałoby się, że jej po prostu nie ma. Co prawda w utworach Sienkiewicza roi się od pięknych niewiast, które pozbawione są jakiejś głębszej psychoanalizy i duchowego jestestwa, które są jakby dodatkiem do fabuły, splotu intryg i sensacyjności jego utworów, ale moim zdaniem nawet taki fakt nie może w pełni usprawiedliwić braku oddania i poświęcenia tej debiutantki swojej postaci. Kobiety u tego powieściopisarza miały za zadnie oczarować swoją urodą, tak by mężczyźni stracili dla nich głowę, co najczęściej robiły mimowolnie, po prostu będąc takimi a nie innymi niewiastami, obdarzonymi niespotykanymi wdziękami, które najczęściej były porywane przez swych wybrańców lub tych, którzy do tego rościli sobie prawa nawet bez zgody danej kobiety. Nigdy nie były one kluczowym czynnikiem akcji, nie brały udziału w dyskusjach, nie musiały podejmować żadnych strategicznych decyzji, po prostu miały być i olśniewać. Faktycznie Magdalena Mielcarz olśniewała swoją urodą, wdziękiem, subtelnością, czyli tym wszystkim, czym zachwycała sienkiewiczowska Ligia, ale mogła jednak dać w swej grze coś z siebie, chociażby w scenie, w której pokazane jest jej przywitanie z wybrakiem, mogła zaprezentować, choć odrobinkę emocji, uczucia, radości a ona stoi niczym zimna, bezduszna kłoda.
Równie nieciekawie wypadł Rafał Kubacki, na co dzień "polski siłacz", który w tej ekranizacji wcielił się w postać Ursusa- rzymskiego wojownika o nadludzkiej sile i potężnym wyglądzie. Te dwie ostatnie cechy znakomicie oddaje postura Kubackiego, ale już jego gra pozostawia bardzo wiele do życzenia. Jego wypowiedzi wypadają żenująco, monologi czy dialogi, w których bierze udział sugerują, że nie grzeszy inteligencją a to chyba nie tak miało wyglądać w założeniach Sienkiewicza. Niestety wyglądem doskonale pasuje do literackiego pierwowzoru Ursusa, ale swoja mową, sposobem wypowiadania, tonem i rytmem, przypomina, że jest tylko Rafałem Kubackim.
Jednakże zdecydowanie mogę pochwalić Michała Bajora, który wcielił się w postać rzymskiego cesarza- Nerona, i w moim odczuciu idealnie się do tej roli nadał, zagrał ją wyśmienicie, i nikt nie zrobiłby tego lepiej. Ten rudy aktor, na którym krytyka także wieszała psy i bezlitośnie wrażała swe negatywne odczucia, co do jego sylwetki, dla mnie był tym Neronem, jakiego obraz stworzył w powieści Sienkiewicz. Doskonale odegrał szaleństwo rzymskiego namiestnika, poza tym dzięki temu, że sam zajmuje się działalnością artystyczną- muzyka, bardzo dobrze mógł wczuć się w psychikę Nerona, który marzył o karierze artysty, który czuł w sobie do tego powołanie, chciał pisać świetne wiersze, teksty, które będą uwielbiane przez tłumy. W filmie śpiewy cesarza w wykonaniu Michała Bajora nie są już tak nieprzyjemne i nieudolne, rażące i irytujące, ale …ciekawe, wręcz interesujące, wzbudzające pewne pozytywne odczucia.
W tej ekranizacji można by właściwie negatywnie ocenić większość elementów filmu, i wielu krytyków tak właśnie postąpiło, nie zostawiając suchej nitki na żadnym ze specjalistów zajmujących się stworzeniem tego dzieła, począwszy od oprawy muzycznej okrzykniętej jako monotonnej, nieprzekonującej i płytkiej, poprzez scenografię- zbyt ubogiej, nie oddającej kolorytu starożytnego Rzymu, nie zgadzającej się z opisami zawartymi w lekturze aż do wymiaru fabularnego, który jest zbyt samowolny i swobodny w stosunku do pierwowzoru literackiego, zbyt dużo to wkrętów pochodzących od reżysera a nieznajdujących swego odbicia w powieści. Jednak ja uważam, że krytyka jest wskazana, ale tylko wtedy, jeżeli będzie ona konstruktywna a nie tylko taka, żeby ponarzekać i zganić. Trzeba pamiętać, że film to nigdy nie będzie to samo, co książka, są to dwa odmienne rodzaje artystyczne i posiadają inne możliwości. Gdyby w filmie dało się wszystko tak pokazać, jak o dzieje się w literaturze, to nie byłaby ona już potrzebna, albo bezsensowne byłoby kręcenie filmów na podstawie jakichś pozycji literackich. W każdej powieści ogromną role odgrywa narrator, który mu dużo większe możliwości niż filmowy obraz, gdyż on posługuje się językiem, który stanowi ogromną broń i tym przewyższa każdy obraz filmowy, gdyż pobudza wyobraźnię, trafia do czytelnika mocniej niż ujęcia z kamery. Ponadto drugą podstawową sprawą jest fakt, że film ma ograniczone możliwości, jeżeli chodzi o jego trwanie, a to powoduje, że nierealne jest to, by w i tak już długim, bo trwającym trzy godziny obrazie, zdołać umieścić to wszystko, co Sienkiewicz zamieścił w grubym, kilkuset stronicowym dziele, dlatego wszelkie zmiany, jakie nastąpiły w obrazie filmowym w stosunku do oryginału są konieczne i bezsprzeczne, dlatego nikt nie powinien mieć większych pretensji do Jacka Kawalerowicza, który był autorem scenariusza do tej adaptacji, a któremu również krytyka nie oszczędziła swych gorzkich uwag.
Według mnie jedyną taką zupełnie nie udaną sytuacją w ekranizacji, która faktycznie jest totalnie sztuczna i niezrozumiała jest sprawa Winicjusza, który w bardzo nagły sposób się nawraca, porzuca pogańskie kulty i zaczyna wyznawać chrześcijańską religię. To nie jest w filmie dopracowane, nie jest pokazana walka wewnętrzna tego człowieka, jego dyskomfort psychiczny, ewolucja, jaka powoli w nim następuje. Nie ma tu uczuć Winicjusza, i jego nagła zmiana wygląda tak, jakby zrobił to tylko po to, by zdobyć Ligię, kolejną swoją kobietę, która zawróciła mu w głowie, i dzieje się to zaraz nagle, kiedy wypowie już kilka zbyt patetycznych i wzniosłych zdań, by zaraz po tym stać się bardzo gorliwym, wręcz świętym chrześcijaninem. To nieprawdziwe i rażące, bo nikt z sekundy na sekundę nie jest w stanie zmienić swoich poglądów i uczuć, to proces stopniowy, który tutaj w ogóle nie jest zaznaczony. Przemiana z poganina żyjącego w grzechu w chrześcijanina, dobrego i uczciwego jest zbyt prosta by mogła być prawdziwa, to zbyt sztuczne i sielankowe i z pewnością kłóci się z ideologią, którą w swoim dziele zamieścił Henryk Sienkiewicz. Ponadto jeszcze jednym wielkim uchybieniem w tym wątku jest miłość Winicjusza i Ligii, która jest zbyt idealistyczna i wręcz sentymentalna, to ona zajmuje w filmowej adaptacji główną pozycję, a na pewno nie było to zamiarem sienkiewiczowskim. Wszystkie sceny z dwójką kochanków są zbyt wyjaskrawione, przesadnie czułe i sielankowe, tak, że one przesłaniają całą przemianę Winicjusza a nawet są bardziej wyjaskrawione niż sceny ukazujące męczeńską śmierć, jaką ponieśli pierwsi chrześcijanie, co opisane zostało w książce i epizodycznie ukazane w filmie czy też wewnętrzne dojrzewanie Petroniusza i Chylona, które w sienkiewiczowskim utworze były naprawdę istotne, wręcz w pewnym sensie kluczowe. Takie skomponowanie wątku miłosnego było wręcz mdłe i niesmaczne, i aż boję się pomyśleć, co sądzą o tych scenach mężczyźni, skoro nawet mi- kobiecie, nie przypadły one do gustu.
Rażącym zaniedbaniem jest także to, że te motywy i wątki, od których utwór Sienkiewicza został zatytułowany, a później powtórzył swój tytuł reżyser ekranizacji właściwie w filmie są epizodami, które są mało zauważalne, a na pewno nie są decydujące dla przebiegu akcji. To także zupełnie nie zgadza się z zamysłem pisarza, a poplątanie sytuacji drastycznych, groźnych i przykrych z takimi, które są przesiąknięte przesadną sielanką i czułością nie wzbudza korzystnych opinii, może drażnić i irytować zwłaszcza ludzi z wyszukanymi gustami, wytrawnych kinomanów, którzy są przyzwyczajeni do pewnych prawideł a nie pomieszania z poplątaniem. Myślę, że to jest też główna podstawa, z której wynikają wszelkie negatywne i surowe opinie na temat tego filmu i to przekreśliło wszystkie nawet pozytywne chwyty w nim zawarte dla większości krytyków.
Do głównych zarzutów pod adresem reżysera i ekipy nad filmem pracującej należały: charakterystyczna dla produkcji hollywoodzkich spektakularność i widowiskowość, intryga i sensacja a pozbawienie go subtelności i delikatności, w których napisał tę powieść Sienkiewicz, gdyż opowiadała ona o chrześcijaństwie, wierze- mocy i sile, jaką ona daje, odwadze wewnętrznej, która z niej wypływa, miłości i możliwości, jakie ona daje.
Już z mojej powyższej wypowiedzi wynika, że wygłoszenie opinii na temat ekranizacji "Quo Vadis" nie jest łatwe i w sumie nie może być jednoznaczne, o czym świadczą także różnorakie opinie krytyków, różne odczucia, chwalenie pewnych aspektów a ganienie innych. Na pewno nie jest to film, wobec którego da się pozostać obojętnym, gdyż przez to, że wzbudza on różne emocje, skłania do refleksji i dyskusji. Film ma coś w sobie, wciąga widza w przedstawione w nim sytuacje, intryguje nastrojem i wydarzeniami. Jest kręcony wśród barwnej scenerii, która przenosi nas w czasy cesarstwa rzymskiego i panowania szalonego Nerona. Cechuje się on wielkim rozmachem, który może urzec i zachwycić widza. Z pewnością ta ekranizacja nie jest taką, jaką mógłby wymarzyć sobie autor jej pierwowzoru literackiego, który właśnie za tą powieść otrzymał prestiżową nagrodę Nobla, ale ma pewne plusy, świetnie przenosi nas do tego Rzymu, w jego realia i do cesarskiego pałacu. Nie można też powiedzieć, że jego fabuła i treść zostały całkowicie spłycone i przez to pozbawione jakiegoś przesłania, które wypływało z książki. Ukazanymi obrazami w jakiś sposób oddziałuje na widza, zmusza do przemyśleń nad tym, jak ciężką drogę musieli pokonać chrześcijanie w starożytnym Rzymie, ile musieli znieść upokorzeń i prześladowań ze strony władcy, jak wiele musieli często poświecić, by pozostać wiernym swym ideałom i wierze. To daje do myślenia, na jakim poziomie jest wiara dziś- w dwudziestym pierwszym wieku, czy dzisiejsi chrześcijanie byliby zdolni do takich wyrzeczeń jak ówcześni, pierwsi?! Widz może porównać sobie dzisiejszą sytuację do tej sprzed wieków, zastanowić się nad faktem, czy tytułowe pytanie książki i filmu: "Quo Vadis" jest nadal aktualne, i każdy codziennie winien go sobie stawiać i próbować udzielać na niego odpowiedzi.