Słyszę: Gerfield. Widzę: grubego, tłustego, leniwego kota. Przypuszczam, że w taki sposób reaguje większość społeczeństwa. Zwłaszcza, że jest to kot, którego wszyscy kojarzą z nieustannym siedzeniem przed telewizorem. Garfield bardzo szybko stał się ikoną całej niemal społeczności amerykańskiej - siedzącej przed telewizorami i zajadającej cokolwiek, byle tylko ręce nie zostały puste. Jest on jednak kotem bardzo inteligentnym, złośliwym i ironicznym i za to go kochamy. Jego powiedzonka bardzo często zaskakują, ale i wchodzą do języka potocznego. Wystarczy przypomnieć tu hasło: "Trzeba się teraz porządnie zabrać do roboty, kreskówki się same nie oglądną". Garfield od zawsze był dla mnie wyznacznikiem pewnego stylu - humoru, światopoglądu, dlatego wydaje mi się, że Peter Hewitt (reżyser) i scenarzyści pozbawili go tej wspaniałej "kotowatości", za którą tak bardzo przepadamy, co sprawiło, że stworzono film właściwie wyłącznie dla dzieci...
Garfield, jak wszyscy dobrze wiemy, jest ulubieńcem niezbyt rozgarniętego Johna Arbuckle. Do ulubionych zajęć zwierzaka należy jedzenie, spanie i oglądane telewizji. Prezentuje on właściwie wszystkie najgorsze cechy - nie tylko kotów - jest egoistyczny, cyniczny, niesforny, złośliwy, a w dodatku okropnie zmęczony i znudzony swoim życie, które postrzega jako pasmo cierpień. Dlatego też nie cieszy go pojawienie się w domu nowego lokatora. Pewnego dnia bowiem pojawia się u nich mały piesek, Odie, który od samego początku nie wzbudza sympatii grubego i leniwego kota. Sprawa jest bardzo prosta, Garfield, do tej pory będący właściwie jedynym panem terytorium, będzie musiał przyjąć na nim kogoś nowego. W dodatku psa! Nic więc dziwnego, że za swoje zachowanie zostaje wyrzucony nocą na pole. Kot musi spać na werandzie, jednak Odie nie chce, by pozostał sam i idzie razem z nim. Nie wie jednak, co go czeka. Kot wykazuje się dużym sprytem, wchodzi do domu, ale nie pozwala na to psu. Rano okazuje się, że pies zniknął. Wtedy dopiero Garfield uświadamia sobie, do czego dopuścił.
Oczywiście nie można doszukiwać się w takim filmie jak "Garfield" głębszych przesłań. Jest to film jak najbardziej schematyczny, którego fabułę i jej modyfikacje można przewidzieć. Takich historii, jak ta, powstało już bardzo wiele. Różniły się bohaterami, miejscem akcji, ale nie było między nimi żadnych innych różnic. Chyba każdy widz jest w stanie przewidzieć, co się wydarzy, już po pierwszych kilku minutach filmu. "Garfield", jak każdy film schematyczny trzyma jednak w napięciu, które maleje proporcjonalnie do wieku oglądającego. Jak widać, nawet tu nie możemy liczyć na miłe niespodzianki, które pozwolą nam przez moment siedzieć w kinie z zapartym tchem.
Garfield, którego znałem z kreskówki tryskał dowcipem. W filmie natomiast jakoś mało tego. Patrzyłem ze zgrozą na ekran i za wszelką cenę starałem się znaleźć Garfielda w tej opowieści. Niestety zawiodłem się. Kot zgubił gdzieś swoją ironię, jego słowa, zwykle okraszone sarkazmem, tutaj brzmią jakoś pusto i nie zapadają w pamięć. Producenci filmu zdecydowali się na spłycenie dowcipu, co spowodowało, że jest to film przeznaczony dla dzieci do lat 12. Nic więcej. Jest jednak jedna scena, która naprawdę mi się spodobała - to scena, w której Garfield tańczy do piosenki grupy Outcast. Film warto obejrzeć właściwie tylko dla tej jednej sceny. Jeśli komuś wystarczy jedna dobra scena na cały film, z całą pewnością będzie usatysfakcjonowany, obawiam się jednak, że takich osób możemy szukać ze świecą. Jedynymi osobami, które w czasie tego filmu mogą się śmiać, są dzieci. Jednak lojalnie uprzedzam rodziców - kot co jakiś czas niezbyt elegancko "beka"...nie wiem, czy możemy to uznać za dobry wzór do naśladowania.
Na szczęście cały obraz ratuje grafika. Jedyną wygenerowaną komputerowo postacią jest tytułowy bohater. Wprawdzie dość śmiesznie wypada on w czasie "rozmowy" z prawdziwym kotem, gdyż zwracamy wtedy uwagę na jego rozmiary, nieproporcjonalnie wielkie, a także na...ludzkie oczy. Kot wspaniale się rusza, czego dowodem jest wspomniana wcześniej przeze mnie scena tańca. Garfield bardzo przypomina swój komiksowy pierwowzór. Są oczywiście pewne niedociągnięcia, jednym z nich jest to, że kot cały czas ma czyste i lśniące futerko, nawet wtedy, gdy wpadnie do samochodu pełnego lazanii. Mimo to, jestem w stanie te niedociągnięcia wybaczyć.
Choć producenci zrobili bardzo wiele, by stworzyć dobry film, powstał z tego bardzo dobry film dla dzieci. By mogli go z przyjemnością obejrzeć także dorośli, zabrakło mu czegoś bardzo ważnego, co tak naprawdę decyduje o tym, czy film potrafi wciągnąć - klimatu. Rodzice, zabierając dzieci do kina, mogą sobie pogratulować tego, że sprawią im tym wielką przyjemność. Sami natomiast powinni uzbroić się w cierpliwość.